Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 6

Rozdział 1
Sigma
3
ul. Argentyńska, Saska Kępa

Оглавление

Daihatsu YRV byłoby widoczne z daleka, nawet gdyby nie miało żółtej karoserii. Chyłka wypatrzyła rydwan ognia, kiedy tylko wyłonił się zza zakrętu. Uniosła rękę, a potem ruszyła przed siebie. Nie miała zamiaru tracić czasu.

Kolebała się na boki nieco bardziej, niżby to wynikało z potrzeby, ale przedstawienie było konieczne, by Zordon nieco przyspieszył.

Pod względem ogólnych przypadłości związanych z pasożytem mogła uznać się za szczęściarę. Geny odziedziczyła po matce, a ta dobrze zniosła obydwie ciąże. Podobnie jak Chyłka nie utyła zbytnio, a obawiać się o późniejsze rozstępy musiała tylko trochę.

Mimo to Joanna nie mogła się doczekać, kiedy pozbędzie się zbiornika balastowego i marynarza, którego miała na pokładzie.

Oryński zatrzymał się obok niej i szybko sięgnął do drzwiczek. Powstrzymała go uniesioną dłonią, a drugą złapała klamkę.

– Siedź, Zordon – rzuciła. – Potrafię jeszcze sama otworzyć sobie drzwi.

– Na pewno?

Spojrzała na niego pytająco, zajmując fotel pasażera. Mogła ukryć oparzenia po kwasie pod chustą lub za wysokim kołnierzem, ale nie miała zamiaru. Ślady zostaną na całe życie, prędzej czy później każdy i tak je zobaczy.

– Mam wątpliwości, bo kilka razy próbowałem dostać się do twojego mieszkania i…

– Będziemy to wałkować?

– Tak. Niczym Wałkuski tematy amerykańskie.

– W takim razie przygotuj sobie monolog.

Włączył światła awaryjne, wbijając wzrok przed siebie.

– Moglibyśmy chociaż prześliznąć się po temacie – zauważył.

– Po co?

– Oczyścimy atmosferę.

– Nie licz na to. Już ci mówiłam, że darmozjad za punkt honoru postawił sobie zwiększanie efektu cieplarnianego.

– Mam na myśli…

– Wiem, co masz na myśli – ucięła. – I jedź.

– Dokąd?

– Do Skylight.

Zerknął na jej szyję, przelotnie, jakby obawiał się, że jego spojrzenie uwydatni blizny. Chyłka czekała w milczeniu, aż Kordian sam przekona się, że nie jest tak źle, jak początkowo się na to zanosiło.

Większość kwasu trafiła na ubranie, napastnik zdołał oparzyć jedynie niewielki pasek tuż pod lewym uchem. Niewielki z obiektywnego punktu widzenia – zaraz po zdarzeniu Chyłka odnosiła wrażenie, że blizna zajmie pół szyi.

– Już? – spytała w końcu.

Kordian wyłączył awaryjki, a potem w swym niezbyt dynamicznym stylu ruszył naprzód. Znów na moment zamilkli, patrząc na drogę przed nimi.

– Powinniśmy chociaż rozstrzygnąć fundamentalne sprawy – zauważył, kiedy zjeżdżali z mostu Łazienkowskiego na Armii Ludowej.

Chyłka powiodła wzrokiem po mieniących się na zielono drzewach po obu stronach dwupasmówki, a potem zawiesiła spojrzenie na ledwo widocznym wieżowcu przy rondzie Jazdy Polskiej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak przez ostatnie tygodnie brakowało jej miejskiego zgiełku i warszawskiej panoramy.

– Wszystkie najważniejsze kwestie już ustaliliśmy – odezwała się. – Zgłosiła się do mnie po pomoc kobieta, którą normalnie bym olała. Raczyła jednak umrzeć, więc przyjrzałam się sprawie i postanowiłam bronić jej męża.

– A on o tym wie?

– Jeszcze nie.

– Tak myślałem – odbąknął Kordian. – Poza tym miałem na myśli nas, nie sprawę.

– My jesteśmy jak kompromis aborcyjny, Zordon. Trwa status quo i jeśli którakolwiek ze stron go naruszy, druga wyjdzie na ulice.

– Nie bardzo – zaoponował. – Bo przypominam sobie pewne zajście w mojej kawalerce, które…

– Nazywasz to zajściem? Postarałbyś się trochę, wymyśliłbyś coś romantycznego. Coś w deseń wezbranej fali namiętności, tsunami rozpalonych pocałunków i tak dalej.

– Skończyłoby się to kpiną z twojej strony.

– Otóż to – przyznała z uśmiechem.

Wychodziła z założenia, że im więcej dystansu zachowa, tym szybciej załatwi kwestie, o których nie miała zamiaru rozmawiać. Na dobrą sprawę nie było to doraźne rozwiązanie, ale jej filozofia życiowa, choć nawet przed sobą nie była gotowa tego przyznać.

– O ile mnie pamięć nie myli, zawarliśmy też pewną umowę – dodał. – Po aplikacji mieliśmy spróbować…

Urwał, sądząc może, że dokończy za niego. Nie kwapiła się do tego. W tej sytuacji mówienie o „byciu razem” wydawało się równie absurdalne jak założenie, że jedna z ofiar Tesarewicza wstała z grobu.

– Po zdanej aplikacji – poprawiła go po chwili Chyłka.

Oryński popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale energicznym gestem szybko upomniała go, by skupił się na drodze. Kolejny samochód śmignął między nimi a autobusem, który zdawał się jechać szybciej niż daihatsu.

– Naprawdę to powiedziałaś?

Joanna wzruszyła ramionami.

– Sporo mówię.

Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że na obszerniejszy komentarz nie powinien liczyć. Po chwili skinął głową i spojrzał na nią w sposób, który w języku jagańskim opisywało jedno słowo. Chyłka była pewna, że pomyśleli o nim w tym samym momencie.

– Nie drąż, a zaskarbisz sobie moją wdzięczność, Zordon.

– Okej.

– Tak po prostu?

– Przy tej sprawie będziemy spędzać ze sobą całe dnie, Chyłka. Okazji do rozmowy będzie aż nadto.

– To groźba?

– Oczywiście.

W takich chwilach najdobitniej zdawała sobie sprawę, dlaczego się do siebie zbliżyli. Większość facetów na jego miejscu nie puściłaby płazem tego, co zrobiła. On jednak potrafił wejść w jej skórę, zrozumieć, dlaczego potrzebowała samotności. Nie, nie samotności, izolacji.

I dlaczego musiała z nią skończyć.

– Po co jedziemy do kancelarii? – zapytał.

– Oznajmić Żelaznemu, że bierzemy tę sprawę.

– Może najpierw jednak pogadalibyśmy z klientem?

– Nie. Tesarewicz zgodzi się bez gadania.

– No tak – mruknął Kordian. – Bo każdy, kto odsiaduje dożywocie, tylko marzy o tym, by pewnego dnia pojawiła się brzuchata prawniczka i zaproponowała mu wcześniejsze wyjście.

– Waż słowa.

– Ważę bardziej niż zwykle, mając na uwadze twój stan.

– I przyspiesz, do kurwy nędzy. Przecież autobus prawie nas łyknął, wyjeżdżając z zatoczki.

Posłał jej krótkie, ale pełne troski spojrzenie.

– Nie mogę – oświadczył. – Muszę dbać o ciebie i kruszynę.

Zbyła jego ripostę milczeniem, przypuszczając, że jakakolwiek odpowiedź doprowadzi do potoku innych uwłaczających synonimów określających pasożyta. Oryński nieraz udowodnił, że inwencji mu w tej kwestii nie brakuje. I że korzystanie z niej w ten sposób daje mu wyjątkową satysfakcję.

Zaparkowali przy placu Defilad, tuż obok samochodu Żelaznego. Chyłka wysiadła z daihatsu, klnąc pod nosem. Irytowała ją świadomość, że nawet tak prosta czynność wymaga od niej wysiłku.

Wjechali na dwudzieste pierwsze piętro biurowca w milczeniu, zupełnie jakby przerwanie ciszy miało doprowadzić do poważnej rozmowy, która od początku wisiała w powietrzu.

Idąc korytarzem w kierunku gabinetu imiennego partnera, Chyłka czuła na sobie wzrok wszystkich prawników. Kiedy mijali wejście do noryobory, gdzie tłoczyli się aplikanci i praktykanci, Kordian na moment zwolnił.

– Tak, tak, Zordon, wrócisz tam prędzej czy później.

Uniósł brwi.

– Chyba że cię wylejemy, rzecz jasna.

– Brałem to za pewnik.

– Niesłusznie – odparła, zatrzymując się obok wejścia do open space’u. – Jesteś jedynym aplikantem z Żelaznego & McVaya, który oblał egzamin. Musimy przykładnie cię ukarać, samo zwolnienie to za mało. Wrócisz do tej brojlerni, jeśli cokolwiek będzie ode mnie zależało.

Oboje powiedli wzrokiem po pracownikach stłoczonych jak sardynki. Chyłce w głowie się nie mieściło, że robią wszystko i wylewają siódme poty, by zdobyć pieniądze na nowe, większe, lepsze mieszkanie w prestiżowej dzielnicy, a potem wpadają do niego tylko po to, by się przespać, i wracają do roboty.

– Naprawdę powinniśmy wprowadzić japońskie zasady – burknęła.

– 5S czy 1B?

– Jeden burdel już tu jest – odparła, a potem ruszyła w głąb korytarza. – Mam na myśli szkolne zwyczaje z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie mają tam ani dozorców, ani woźnych, ani sprzątaczek. Młodzi sami dbają o porządek.

– Z pewnością by się to sprawdziło. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę lodówkowy chaos w pokoju socjalnym i…

– Nauczyłoby to tych głąbów higieny pracy. I tego, że wszyscy jadą na jednym wózku.

Czasem odnosiła wrażenie, jakby ci ludzie istnieli w swoim własnym, zbyt skomplikowanym do zrozumienia świecie. Liczne układy, zależności, ukryte antypatie i zadry zdawały się powszechniejsze niż w polityce.

– Skoro już o wózkach mowa…

– Nie mam jeszcze upatrzonego – ucięła. – Czekam, aż BMW wypuści jakiś model dla samotnych matek.

Kordian zmarszczył czoło w głębokim namyśle.

– Iks niewiniątka? – podsunął.

– Raczej iks zawiniątka. Albo iks chłopiątka. Jak zwał, tak zwał, ważne, żebym deklasowała inne matki na placu zabaw.

Przyspieszyła kroku, uświadamiając sobie, że od teraz dziecko stanie się jej osobistym Rzymem – wszystkie drogi konwersacji będą prowadzić właśnie do niego.

Weszła do gabinetu imiennego partnera bez pukania. Artur Żelazny siedział przy niewielkim stoliku obok okna, przeglądając „Puls Biznesu”. Bez zdziwienia popatrzył na Joannę i zupełnie zignorował Oryńskiego.

– A więc pogłoski o twojej śmierci były przesadzone – powitał ją.

– Tylko po części – odparła, gładząc się po brzuchu.

Opadła ciężko na wolne krzesło przy stole, a Kordian stanął obok i wyjrzał przez duże, przeszklone okno. Chyłka nabrała głęboko tchu. Dobrze się czuła, widząc stłoczone śródmiejskie wieżowce, ale komfort będzie jeszcze większy, kiedy znajdzie się w swoim gabinecie.

– Biorę pewną sprawę – oznajmiła. – To znaczy bierzemy.

– Ty i… – urwał i spojrzał na brzuch.

– Nie, nie, szkodnik jeszcze nie umie niszczyć ludzi na salach sądowych. Na razie skorzystam z asysty niedoszłego adwokata.

Żelazny pokręcił głową.

– Nie ma takiej możliwości.

– E tam – odparła nonszalancko. – W przypadku Zordona nic nigdy nie jest pewne. Ergo wszystko jest możliwe.

Artur poślinił palec, a potem przerzucił stronę gazety. Po biurze rozszedł się przyjemny zapach farby drukarskiej. Żelazny odchrząknął.

– Oczywiście cieszy mnie, że się pojawiłaś – oznajmił. – Ale to nie miejsce ani pora na takie rozważania.

– Masz rację. Zresztą i tak już postanowiłam.

Podniósł wzrok znad dziennika.

– Wzięłam sprawę Tadeusza Tesarewicza.

– Co zrobiłaś? – spytał, składając gazetę.

– Będę bronić Tatuażysty. Domniemanego.

– Czyś ty…

– Nie zwariowałam – zastrzegła. – Choć nie wykluczam, że jak szkodnik będzie dalej kręcił mi takie piruety w jamie macicy, może się to zmienić.

Żelazny po raz pierwszy zerknął na Kordiana. Wymienili się niepewnymi spojrzeniami, jakby właśnie usłyszeli coś, co do uszu mężczyzn nigdy nie powinno dotrzeć.

– Typowe – skwitowała Chyłka. – O pochwach możecie ględzić godzinami, ale jak tylko wspomni się o macicy, kładziecie uszy po sobie.

Żaden z nich się nie odezwał. Joanna westchnęła, a potem wyprostowała się i złożyła dłonie na odcinku lędźwiowym.

– Tesarewicz jest niewinny – oznajmiła. – Jedna z ofiar żyje.

Artur nie wyglądał na zainteresowanego. Nie dziwiło jej to, bo podczas wieloletniej kariery nasłuchał się wystarczająco dużo podobnych deklaracji. I zapewne wydawało mu się, że wie, jaki jest prawdziwy powód, dla którego Joanna podjęła się obrony. Znał jej poglądy, zdawał sobie sprawę, jak niewygodnie jej było mościć się po lewej stronie sceny politycznej, kiedy broniła Roma, a później muzułmanina. Sądził, że teraz próbuje wkupić się w łaski prawicy, oczyszczając jedną z jej legend.

Żelazny jednak nawet nie zająknął się na ten temat.

– Skąd ta informacja? – spytał.

– Od żony.

– Nieboszczki?

– A wyglądam ci na medium? – odburknęła. – Nie, powiedziała mi o tym przed śmiercią.

– Aha.

– Nie robi to na tobie żadnego wrażenia.

– Nie – przyznał, a potem powoli się podniósł. – Tatuażystę skazano na podstawie zeznań świadków i śladów DNA. Był pełen komplet. Nie mogło dojść do błędu.

– Ale do manipulacji tak.

– Wątpliwe – zaoponował ze spokojem, siadając przy biurku.

Chyłka obawiała się, że zaraz sięgnie po spinki. I tak się stało. Zaczął obracać je w dłoni jak kostki do gry, a nieprzyjemny metaliczny dźwięk rozszedł się po pokoju.

Kordian skorzystał z okazji i usiadł przy stole. Oboje spojrzeli na Żelaznego.

– W tej sprawie przeanalizowano kilkaset tomów akt, przesłuchano kilkudziesięciu świadków, wykonano rzetelne badania i bez cienia wątpliwości uznano, że Tesarewicz zamordował wszystkie cztery ofiary.

– Więc dlaczego jedna żyje?

Artur przyjrzał się spinkom, jakby stanowiły święte przedmioty. Wzruszył ramionami.

– Mówisz, że pojawił się jakiś materiał DNA?

– Tak, na miejscu innego przestępstwa.

– I to jedyny dowód?

– To i fakt, że osoba, która mi o tym powiedziała, zaraz potem się odmeldowała.

– Ludzie umierają.

– Tak – przyznała. – W tempie ponad sześciu tysięcy sztuk na godzinę, ale liczą się okoliczności.

– Które są takie, że materiał mógł zostać podłożony.

– Nie został.

– Skąd ta pewność?

Chyłka posłała mu zdawkowy uśmiech, nie mając zamiaru odpowiadać. Imienny partner powinien wiedzieć, że pewnych rzeczy po prostu z niej nie wyciągnie.

– Rozmawiałaś ze Szczerbińskim – odezwał się nagle Kordian.

Żelazny spojrzał na niego z wyraźnym zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że Oryński w ogóle zabierze głos podczas tej rozmowy.

– I potwierdziłaś, że materiał jest świeży – dodał Kordian, obracając się do niej. – Wiesz znacznie więcej, niż nam powiedziałaś.

– A wy wiecie tyle, ile powinniście. Luki wypełnijcie zaufaniem, jakie do mnie macie.

W przypadku Oryńskiego być może wystarczyłoby materii, ale nie mogła tego samego powiedzieć o Żelaznym. Wykopali pod sobą niejeden dołek, a jego zakulisowe gry z kancelarią Czymański Messer Krat podczas ostatniej sprawy spowodowały, że zaufanie nadwątliło się jeszcze bardziej.

Przez moment Chyłka i Artur mierzyli się wzrokiem. Oboje wiedzieli, do czego to wszystko prowadzi. I oboje byli świadomi, że nie ma sensu tracić czasu na podchody.

– W porządku – odezwał się w końcu Żelazny. – Transakcja wiązana.

– Mhm – potwierdziła.

– Ty wyłożysz wszystkie karty na stół, a ja zastanowię się nad wzięciem sprawy.

– Nie ma nad czym, już ją wzięłam.

– Jesteś na zwolnieniu. Brać możesz jedynie witaminy i minerały.

– Raczej coś na zgagę, bo nie opuszcza mnie od miesięcy – odbąknęła. – Ale oboje wiemy, że te negocjacje nie sprowadzają się ani do podjęcia się obrony, ani do mnie.

Spojrzała wymownie na Kordiana, a Żelazny powoli skinął głową.

– Rozważę, czy Oryński może ci pomóc. W ramach pożegnania z kancelarią.

Chyłka przymknęła oczy. Najwyraźniej czekało ją prowadzenie walki na kilku frontach, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Właściwie przywykła do poczucia permanentnego oblężenia.

– Więc? – ponaglił ją.

Joanna nabrała tchu, uznając, że mogło być gorzej. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że Artur będzie szedł w zaparte, nie chcąc ładować się w kolejną zbyt głośną sprawę. Po komplikacjach z Al-Jassamem kurz nadal nie opadł, choć opary na bieżąco rozgarniał korowód klientów zainteresowanych zatrudnieniem obrońców z kancelarii Żelazny & McVay.

Imienny partner jednak nie oponował. Przypuszczała, że to nie kwestia zawodowej kalkulacji, ale ich stosunków. Jakkolwiek ścierali się ze sobą w pracy, Artur żywił wobec niej pewną sympatię. I zależało mu na tym, by Chyłka znów nie sięgnęła dna.

– Swojego źródła w policji nie zdradzę – zastrzegła.

– Chyba nie musisz – bąknął Oryński.

Zignorowała uwagę. Powinien wiedzieć, że Szczerbiński nie jest jedyną osobą, do której mogła się zwrócić.

– Powiem wam za to, co nasze orły w mundurach ustaliły do tej pory.

– Prokuratura jeszcze nie przejęła sprawy? – spytał Artur.

– Nie, rzecz jest świeża jak doniesienia o kolejnych wtopach Donalda Trumpa na Twitterze.

Żelazny ponaglił ją ruchem ręki.

– Wszystko zaczęło się tak, jak każda dobra historia – oznajmiła Joanna, rozsiadając się wygodniej.

– Od rozkładających się zwłok? – podsunął Oryński.

Chyłka skwitowała to pełnym uznania skinieniem głowy.

– Doceniam ten pogląd, Zordon – powiedziała. – I zgadzam się z nim w pełnej rozciągłości. Ale tym razem, niestety, chodziło o coś innego.

– A konkretnie?

– Jedną z ofiar Tatuażysty był dziesięcioletni chłopak, który…

– Wszyscy czterej mieli po dziesięć lat – wtrącił się Żelazny. – Wiek i płeć były kluczem, według którego zabójca dobierał cele.

– Co ty powiesz?

Zaległo niewygodne milczenie. W końcu Artur znów odchrząknął i uniósł lekko otwarte dłonie, sugerując, że nie będzie przerywał.

– Ten, o którym mówię, nazywał się Maciek Lewicki i według prokuratury był ostatnią ofiarą Tesarewicza. Jego zwłoki znaleziono w dwa tysiące trzynastym roku w Markach, przy Lisim Jarze.

– Przy czym? – spytał Kordian.

Joanna przewróciła oczami.

– Ulica niedaleko Piłsudskiego, jest tam niewielkie osiedle. Ciało chłopaka odkryli przy zapuszczonym, niemal dzikim boisku pod lasem. – Na moment zawiesiła głos i spojrzała w okno. – Nosiło ślady gwałtu, zmiany pośmiertne wskazywały na znęcanie się, a oprócz tego znaleziono to, co później stało się znakiem rozpoznawczym mordercy, tatuaż.

– Tyle wie każdy, kto oglądał wtedy wiadomości – zauważył Artur. – Twierdzisz, że teraz odnaleziono gdzieś materiał DNA tego chłopaka?

– Tak. Włosy razem z cebulkami.

– Więc to ma być rzekomo świeży ślad.

– Z trumny takich raczej nikt by nie wyciągnął.

– Ktoś mógł wcześniej je zdobyć, a potem przechować do odpowiedniego momentu – odparł Żelazny i głośno wypuścił powietrze, jakby tłumaczenie oczywistych rzeczy przychodziło mu z niemałym trudem.

Chyłka zerknęła na Kordiana. Marszczył czoło, bacznie jej się przyglądając. Do tej pory musiał już zrozumieć, że nie wzięła tej sprawy dlatego, że odnaleziono materiał. Jakkolwiek świeży by nie był, nie wystarczyłoby to, żeby podjęła ostateczną decyzję.

– Kontynuuj – ponaglił Artur. – Te włosy znaleziono na miejscu innego zabójstwa, tak?

– Nie.

– Przecież powiedziałaś…

– Mówiłam, że na miejscu przestępstwa. Ale nic nie wspominałam o zabójstwie. Co jest z tobą nie tak, że wszędzie widzisz trupy?

Obaj mężczyźni unieśli brwi, czekając na więcej. Joanna musiała przyznać, że dobrze czuła się w roli dilera dozującego środki pobudzające dwóm osobom, które były od nich uzależnione.

Naturalny instynkt prawniczy kazał im poszukiwać takich historii, myśli od razu wskakiwały na odpowiedni tor, a umysł zaczynał szukać sposobów, by wyeksploatować temat.

Dokładnie tak samo działał jej mózg.

– Chodzi o inne przestępstwo – dodała, a potem spojrzała na Zordona. – Stypizowane w artykule dwieście osiemdziesiąt dziewięć paragraf jeden kk.

Oryński się zawahał.

– Zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia? – rzucił.

– Żartujesz sobie? – spytał Artur.

– Nie. Doszło do występku, mili panowie – odparła z satysfakcją Joanna, w końcu odrywając wzrok od okna. – I to nawet nie w typie kwalifikowanym.

Kordian potrząsnął głową, jakby nie chciał dopuścić do siebie tej wersji.

– O czym ty mówisz? – zapytał.

– O tym, że wtedy jeszcze niezidentyfikowany sprawca zwinął na Targówku samochód, przejechał nim przez całe miasto, a potem zostawił go na Woli. Zajęło mu to raptem kilka godzin, więc jego haniebny czyn wypełnił znamiona zaboru pojazdu.

Otrzepała ręce i uśmiechnęła się do obydwu rozmówców.

– W aucie znaleziono włosy Maćka Lewickiego, nieżyjącego od czterech lat.

– Ale… – zaczął Kordian.

– Zarzutów mu jeszcze nie postawiono – nie dała sobie przerwać. – Ale z pewnością niedługo się to stanie, jako że mają nagranie z monitoringu. I nie ulega wątpliwości, że chłopak żyje. I kradnie samochody.

Tym razem urwała, licząc na jakiś odzew. Nie doczekała się go.

– A tymczasem w więzieniu za jego zabójstwo zamknięto niewinnego człowieka – dodała. – Którego stamtąd wyciągnę. I to szybko.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх