Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 7

Rozdział 1
Sigma
4
Kawalerka Oryńskiego, ul. Emilii Plater

Оглавление

Prokuratura właściwie nie miała się nad czym zastanawiać. Materiał DNA i nagranie z kamer były wystarczające, by wszcząć postępowanie przeciwko chłopakowi. Problem polegał na tym, że w świetle prawa Maciek nie żył. W jego cieniu jednak sytuacja najwyraźniej jednak była odmienna.

O ile Kordian dobrze sobie przypominał, za to konkretne przestępstwo groziła kara pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Niespecjalnie dużo, szczególnie że auto nie przedstawiało wielkiej wartości, a sprawca dość szybko je porzucił.

Konsekwencje dla prokuratury były jednak przemożne.

Oryńskiego nie dziwiło, że nikt do tej pory nie zająknął się o sprawie. Zapewne jeszcze nie podjęto decyzji, od której strony podejść do problemu. I czy w ogóle. Na tym etapie prokuratura mogła jeszcze próbować zamieść sprawę pod dywan, nieświadoma, że wieść zaczęła rozchodzić się już po drugiej stronie barykady.

Ani tego, że będzie podróżować z coraz większą prędkością. Każdy adwokat zapragnie bronić Tadeusza Tesarewicza i pomóc mu wydoić państwo na grube miliony. Proces będzie głośny, a ostatecznie może zakończyć się na szczeblu europejskim.

Kordian spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Jeśli sprawa byłego opozycjonisty rzeczywiście będzie ciągnęła się tak długo, ktoś będzie musiał ją przejąć. Chyłka do tego czasu dawno pójdzie na macierzyński, a on… cóż, nie miał pojęcia, co się z nim stanie.

Mała kancelaria na obrzeżach miasta, doradztwo prawne, może praca jako in-house w jakiejś korporacji, która przymyka oko na niezdany egzamin adwokacki. To właściwie wyczerpywało katalog możliwości.

Oderwał wzrok od lustra i opłukał twarz zimną wodą. Przynajmniej odejdzie w dobrym stylu, dla odmiany w końcu broniąc kogoś, kto na to zasługiwał.

Oryński szybko się ogolił, niepewnie spoglądając na zegarek. Chyłka nie należała do cierpliwych osób, a o poranku ta cecha jej charakteru zdawała się przyćmiewać wszystkie inne.

Spryskał się jeszcze perfumami Giorgio Armani, które w jakiś sposób zdawały się dodawać mu pewności siebie, a potem wyszedł z mieszkania. Żółte daihatsu stało tam gdzie zawsze, tuż obok samochodu Żelaznego. Zamysł polegał na tym, by szef, parkując codziennie rano, odnosił wrażenie, jakby Kordian był już dawno na posterunku.

Teraz tworzenie takich pozorów nie miało sensu. Właściwie niewiele rzeczy po sprawie Al-Jassama jeszcze go miało.

Chyłka oberwała najmocniej. Najpierw poprzez falę internetowej nienawiści, a ostatecznie bezpośredni atak. Cała sprawa odbiła się jednak także na innych.

Oryński wsiadł do samochodu, spojrzał na godzinę, a potem z powrotem otworzył drzwiczki. Miał jeszcze chwilę, by zapalić. Sztachnął się kilkakrotnie z łapczywością, jakby od tego zależało jego życie, a potem pojechał w kierunku Argentyńskiej.

Nie musiał długo czekać na Chyłkę. Kiedy wsiadła do daihatsu, pociągnęła nosem z wyraźną dezaprobatą.

– Coś nie tak? – zapytał Kordian.

– Nie, nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– A mimo to marszczysz się jak dziecko w kąpieli.

Joanna wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczeli.

– Znasz mój stosunek do papierosów – odezwała się w końcu.

– Raczej znałem. Od kiedy jesteś w stanie błogosławionym, trudno stwierdzić, w jaki sposób twoje poglądy ewoluowały.

– Są constans – zapewniła. – Wciąż uważam, że fajki wpływają korzystnie na środowisko naturalne.

– Korzystnie?

– Usuwają jego największy problem. Ludzi.

Oryński uśmiechnął się blado, a potem zapuścił silnik i ruszył w stronę Białołęki. Miał wrażenie, że bywa w tamtejszej placówce przy Ciupagi znacznie częściej, niż powinien, ale takie były uroki parania się prawem karnym w praktyce. Oswoił się z białołęckim mamrem na tyle, że nie czuł już nawet charakterystycznego więziennego zapachu, kiedy wraz z Chyłką czekali na Tesarewicza w sali widzeń.

Były opozycjonista wszedł do środka i rozejrzał się, mrużąc oczy. Twarz miał pomarszczoną, czoło wysokie, a siwe włosy ostały się jedynie na samym czubku.

– Anthony Hopkins – odezwał się Kordian. – I to nie w wersji z Hannibala, a z Westworld.

– Raczej z Thora.

– A to jakaś różnica?

– Całkiem spora.

– Wybacz, ostatnio nie orientuję się tak dobrze jak ty – odparł pod nosem Oryński. – Może dlatego, że przez parę tygodni harowałem jak wół, podczas gdy ty siedziałaś w domu, oglądając filmy i seriale.

– Czytałam – sprostowała. – Książki w starciu z obrazem są jak hipotetyczna walka Pudzianowskiego z Piotrem Żyłą w MMA. O ile ten drugi nie zabrałby ze sobą nart.

Tadeusz w końcu wypatrzył dwójkę prawników i ruszył w ich stronę. Nie spieszyło mu się.

– Dają mi władzę – ciągnęła Chyłka. – Sama decyduję, jak wyglądają postacie, jak się zachowują i tak dalej. W filmie czy serialu reżyser mnie z tego odziera. Pieprzę taki układ.

Może i słusznie, przyznał w duchu Oryński. Nie odezwał się jednak, bo Tesarewicz stanął przy stole, omiatając ich wzrokiem. Zaległa cisza, jakby wszyscy czekali, kto pierwszy wyciągnie rękę.

– Klapnie pan? – odezwała się w końcu Joanna.

Tadeusz nawet nie drgnął.

– Na Boga, w którym miesiącu pani jest?

– Nie wiem, straciłam rachubę.

– W szóstym?

– Bez przesady. Wprawdzie długa droga za mną, ale jeszcze dłuższa przede mną. Podobnie jak w pana przypadku.

Nawet mimo różnicy wieku, nieczęsto się zdarzało, by Chyłka od początku tytułowała innych per pani lub pan. Kordian ściągnął brwi, dochodząc do wniosku, że chyba pomylił się co do motywacji Joanny.

Wzięła tę sprawę nie po to, by ocalić siebie lub niewinnego człowieka. I nie ze względu na to, że obrona Tesarewicza wydała jej się ciekawym kazusem. Chodziło o coś innego. O szacunek do tego człowieka.

Tadeusz stał po jej stronie sceny politycznej, w dodatku po bezkompromisowej walce w czasach PRL-u postanowił wycofać się z polityki w wolnej Polsce. Uznał, że zrobił wszystko, co powinien, więc oddał pole młodszym i bardziej perspektywicznym kandydatom na posłów i senatorów.

Był jednym z niewielu, którzy uniknęli taplania się w bieżącym mule politycznym. Szanowano go właściwie od prawa do lewa, mimo że nigdy nie krył się ze swoimi konserwatywnymi poglądami.

Wszystko to jednak skończyło się cztery lata temu. Z wielkim hukiem, który potrafi spowodować tylko upadający autorytet.

– Moja ciąża to jednak nic w porównaniu z tym, co pana czeka – dodała Joanna. – Usiądzie pan czy będzie nad nami wisiał jak miecz Damoklesa?

– Miecz oznacza nieubłagane zagrożenie – odezwał się Tesarewicz, wreszcie zajmując miejsce. – Tymczasem ja dla państwa żadnego nie stanowię.

– W pewnym sensie pan stanowi – odparła Chyłka. – Bo jeśli będziemy pana bronić, de facto sami będziemy potrzebować ochrony.

– Nie rozumiem.

– Ktoś pana wrobił. Ktoś zarazem skurwysyńsko przebiegły i zaradny.

Tadeusz spojrzał na Oryńskiego, jakby oczekiwał, że to właśnie on rozwinie temat. Kordian zdawał sobie jednak sprawę, że nie opłaca się nawet otwierać ust, bo Chyłka i tak wpadnie mu w słowo. Musiała się wygadać, innej możliwości nie było.

– Już pan rozumie?

– Przyznam, że…

– Jako pańscy obrońcy będziemy narażeni na ten sam stopień zaradności, który sprawił, że przywalili panu dożywocie.

– Miałem na myśli raczej sam fakt obrony.

– Co proszę?

Tesarewicz rozłożył lekko ręce, zwracając na siebie uwagę jednego z klawiszy stojących przy wejściu do sali. Funkcjonariusz przypatrywał im się przez chwilę, a potem na powrót zainteresował się pozostałymi osadzonymi.

– Kim państwo są? – spytał Tadeusz.

– Pańskimi obrońcami.

– Mam już…

– Nie, dotychczas miał pan jedynie namiastkę adwokata.

Kordian z namaszczeniem pokiwał głową, jakby Chyłka przedstawiła prawdę objawioną. Prawniczka sięgnęła do torby, wyjęła plik kartek, a potem położyła je na stole. Podsunęła je bez słowa Tadeuszowi.

– Podpisze pan to wszystko i będziemy mieć papierologię z głowy.

– Co to jest?

– Cyrograf na usługi Joanny Chyłki – odparła, obracając papiery. – Podpisuje pan, oddaje mi swoją duszę, a ja wypuszczam ją z więzienia jak dżina z butelki. Pasuje?

Tesarewicz wyprostował się i mruknął coś pod nosem. Wyglądał na człowieka mocno doświadczonego przez życie, a każda z licznych zmarszczek zdawała się świadectwem trudności, z jakimi się zmagał. Najpierw opresje władz, potem niezbyt udana kariera w III RP i więzienie, a teraz śmierć żony.

Kordian oderwał wzrok od mężczyzny. Patrzenie na niego w jakiś sposób stawało się coraz bardziej dojmujące.

– To pani jest tą prawniczką, do której zgłosiła się Łucja…

– Tak. Zrobiła to zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.

Nie widać było po nim żadnego zaskoczenia. Żona musiała na bieżąco informować go o wszystkim, a może wręcz działała na jego polecenie. Jeśli tak, to do całego ciężaru życiowych doświadczeń trzeba było dołożyć kilka kilogramów poczucia winy za to, co ją spotkało.

Jakby na potwierdzenie tej myśli Oryńskiego, Tadeusz opuścił wzrok. Wpatrywał się przez chwilę w blat, a potem drgnął i spojrzał na papiery.

– Twierdziła, że tylko pani może pomóc.

– I nie pomyliła się – zapewniła Joanna. – Nie dość, że stąd pana wyciągnę, to wystąpię o odszkodowanie i zadośćuczynienie od Skarbu Państwa. Zaśpiewam dwadzieścia pięć milionów.

Kordianowi przez moment wydawało się, że się przesłyszał. Nadal w pamięci miał wytyczne, które usłyszał podczas pierwszego dnia w pracy. „Nigdy, ale to przenigdy nie mów klientowi, że wygrasz sprawę”. Wysokość kwoty rzuconej przez Chyłkę dodatkowo pogłębiała jego dezorientację.

– Nie chcę pieniędzy – zadeklarował Tesarewicz.

– Nieistotne. Weźmie je pan, ale wcześniej podpisze, co trzeba.

Oryński przypuszczał, że przekonanie Tadeusza do złożenia podpisu będzie wymagało jeszcze trochę wysiłku. Pomylił się. Najwyraźniej pewność żony co do tego, że tylko Chyłka może go wybronić, była wystarczająca.

Tesarewicz przejrzał pierwszy plik, podpisał, a potem zaczął czytać kolejny.

– Przyspieszy pan? Intruz ciśnie mi na pęcherz.

Były opozycjonista podniósł wzrok z niepokojem.

– Spokojnie – dodała Chyłka. – Permanentne parcie to nic w porównaniu z innymi rzeczami. Niech pan sobie wyobrazi, że na widok kawy robi mi się niedobrze, podobnie się dzieje, kiedy czuję dym papierosowy. No i wzdęcia. One są prawdziwym przekleństwem.

Tesarewicz tkwił w bezruchu z długopisem między palcami.

– Gdyby pasożyt produkował hel, orbitowałabym już gdzieś w okolicach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

– Pani mecenas…

– No?

– Nie jestem przekonany, czy aby…

– Mój stan jest sprawą drugorzędną – zapewniła. – Niedługo wyeksmituję lokatora, a następnego dnia wracam do picia, palenia i roboty na pełnych obrotach. – Wskazała na kartkę papieru. – A teraz autograf. I bierzmy się do pracy.

Chwilę później przynajmniej pod względem prawnym wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Chyłka wrzuciła kartki do torby, skrzyżowała ręce na brzuchu i odgięła się na krześle.

– Bueno – rzuciła. – Od teraz wszystko, co pan powie, jest objęte tajemnicą adwokacką. Czy quasi-adwokacką, bo mój pomagier nie zdał egzaminu.

– Z przyczyn niezależnych ode mnie – zauważył Oryński.

Tesarewicz milczał. Nie patrzył na nich jak na dwójkę idiotów, więc Kordian uznał, że mają do czynienia z wyjątkowo wyrozumiałym człowiekiem.

– Zacznijmy od tego: czy zgwałcił pan któregokolwiek z tych chłopaków? – spytała Joanna.

– Nie.

– A zabił pan któregoś?

– Nie.

Żadnego obruszenia, kompletny brak emocji. Ciekawa reakcja, uznał w duchu Oryński.

– Znał ich pan w ogóle?

– Nie.

– Wasze ścieżki mogły się gdzieś przeciąć? – kontynuowała Chyłka. – Mieszkaliście niedaleko siebie, mogliście robić zakupy w tym samym osiedlowym, wyprowadzaliście psy w jednej okolicy?

– O ile wiem, nie.

– A dobrze pan wie?

– Nie śledziła pani procesu? Organy ścigania dogłębnie…

– Nie interesują mnie machinacje prokuratury, pana również nie powinny – przerwała mu. – Chcę wiedzieć, co ustalili państwo na własną rękę.

Tesarewicz przez chwilę jej się przyglądał, jakby nie mógł zdecydować, czy podpisanie jakiegoś papieru rzeczywiście pozwala mu przedstawić wszystkie fakty.

– Nie ma żadnego związku między mną a tymi chłopcami.

– Więc skąd pański materiał DNA na ich ciałach?

– Przypuszczam, że nietrudno było go zdobyć, jeśli wziąć pod uwagę moje częste wystąpienia publiczne.

Miał rację. Mimo że nie angażował się w politykę, przynajmniej kilka razy w miesiącu odwiedzał uczelnie w całej Polsce, opowiadając o stanie wojennym, Solidarności, kolportowaniu podziemnej prasy i innych rzeczach, które niespecjalnie interesowały studentów. Na wykładach nie pojawiały się tłumy, ale wydarzenia te zapowiadano z dużym wyprzedzeniem. Gdyby ktoś chciał ściągnąć odciski palców, podebrać materiał DNA czy nawet ślad cheiloskopijny, miałby odpowiednio dużo czasu, by się do tego przygotować. Podłożenie tego czy innego dowodu na miejscu przestępstwa nie nastręczałoby problemu.

– A świadkowie? Twierdzą, że pana widzieli.

– Z oddali.

– Więc ma pan klona?

– Dobrze pani wie, jak działa ludzka pamięć. I jak niewiele trzeba, żeby pomylić jednego siwego mężczyznę z drugim.

– Ano wiem – potwierdziła. – Ale musiałam się przekonać, jak pan się do tego wszystkiego odnosi.

– Odnoszę się z niedowierzaniem. Od samego początku.

– Nie dziwię się.

– Nie wiem, kto ani dlaczego miałby dopuścić się tak daleko idącej manipulacji.

Chyłka przewróciła oczami.

– Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie.

– Być może – przyznał Tesarewicz.

Prawnicy czekali na więcej, ale były opozycjonista zamilkł. Dali mu jeszcze chwilę, a potem zaczęli sami podpytywać go o inne szczegóły, które w toku rozprawy mogły okazać się kluczowe.

Niecałą godzinę później opuścili białołęcką placówkę. Kordian od razu sięgnął po paczkę marlboro. Chyłka zerknęła na niego z ukosa, ale to nie przeszkodziło mu w zaciągnięciu się z lubością.

– Co sądzisz? – spytał, wypuszczając dym.

– Że nie masz pojęcia, skąd wziął się czerwony trójkąt na paczce.

– Hę?

– Pierwotnie to były fajki dla kobiet. A ten kształt miał imitować ślad szminki, jaki zostawiamy na ustniku.

Kordian spojrzał na papierosa.

– I wspominasz o tym, bo…

– Chcę podkreślić, jaka to niesprawiedliwość, że taki amator jak ty może swobodnie wtłaczać nikotynę do płuc, podczas gdy taka koneserka jak ja musi pauzować.

Odpowiedź ograniczył do lekkiego uśmiechu.

– Miałem na myśli Tesarewicza – uściślił. – Wierzysz mu?

– A czemu miałabym nie wierzyć?

Oryński wzruszył ramionami.

– To nie było pytanie retoryczne, Zordon. Odpowiadaj.

– Ale myślałem, że…

– Że wierzę ślepo we wszystko, co ten facet mówi? Nie żartuj sobie. Ma świetne CV, moją dozgonną wdzięczność za kozactwo w PRL-u i usunięcie się potem z polityki, ale nie jestem ślepa. Widzę, że kłamie.

– O czym ty mówisz?

– Nie zapytał o Maćka Lewickiego. Nie zainteresował się choćby przelotnie tym, jakim cudem widziano go w skradzionym samochodzie. Ani tym, czyje ciało znajduje się w jego rzekomym grobie.

Kordian obrócił się do Chyłki, a ta skorzystała z chwili nieuwagi i wyjęła mu papierosa spomiędzy palców. Powąchała go, skrzywiła się i rzuciła na bok.

– Zachowywałbyś się tak na jego miejscu? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź. – Tesarewicz wie więcej, niż pozwolił nam sądzić. A ta sprawa śmierdzi. Bardziej niż marlboro.

Nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy z jej ust takie porównanie. Tesarewicz nagle wydał mu się mniej nieskazitelny niż jeszcze przed chwilą.

Wróciwszy do kawalerki, nie mógł pozbyć się tej myśli. Ciągnęła się za nim jak smugi kondensacyjne za samolotem na niebie. Różnica polegała na tym, że te nie chciały zniknąć.

Był to jednak tylko początek jego problemów.

Przed snem sprawdził skrzynkę pocztową i znalazł w niej wiadomość od nieznanego nadawcy. Szybko przekonał się, że konto założono na Guerilla Mail – serwisie, który oferował utworzenie anonimowego adresu, wygasającego po sześćdziesięciu minutach.

Wiadomość była krótka. Składała się wyłącznie z cyfr.

76-75-5.

Tyle wystarczyło, by przez całą noc Oryński nie zmrużył oka. Rankiem zrozumiał, że ma ogromny problem.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх