Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 12

Rozdział 1
Sigma
9
Hard Rock Cafe, ul. Złota

Оглавление

Jeszcze nie tak dawno temu Kordian nigdy nie powiedziałby, że spotka się w Hard Rocku z szefem. Kiedy jednak sytuacja stawała się kryzysowa, Żelazny zdawał się właśnie w tym miejscu upatrywać adekwatnej lokalizacji, by rozmówić się ze swoim pracownikiem. Aktualne okoliczności z pewnością to w jego mniemaniu usprawiedliwiały.

Oryński czekał cierpliwie, podgryzając krewetki. Właściwie stanowiły tutaj jedynie starter, ale jemu zupełnie wystarczały na obiad. Tym bardziej, że dorzucano do nich frytki, z których za każdym razem zamierzał zrezygnować, ale nigdy mu się to nie udało.

Artur wszedł do środka sprężystym krokiem pewnego siebie człowieka. Rozejrzał się, a potem szybko skierował w stronę Kordiana. Nie sprawiał wrażenia, jakby czuł się tutaj nie na miejscu.

Usiadł przy stoliku, a potem w jakiś sposób udało mu się szybko ściągnąć kelnera wzrokiem. Zamówił tylko kawę po irlandzku, co dowodziło, że nie ma zamiaru spędzić tu zbyt wiele czasu.

– Rozmawiałem z Chyłką – oznajmił, jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.

I jakby Oryński nie był świadomy tego, że zaraz po powrocie z Białołęki Chyłka poszła prosto do gabinetu imiennego partnera. Spędziła w nim dobre pół godziny, po czym opuściła go, trzaskając drzwiami. Na moment w całej kancelarii zasady fizyki zdawały się odwrócone.

Kłębiący się na korytarzu ludzie zamarli, z noryobory przestały dochodzić dźwięki trzody korporacyjnej, a wszyscy kurierzy nagle znikli. Zapanował spokój.

Po tym, jak Joanna przeszła do swojego gabinetu jak huragan, wszystko wróciło do normy. Chwilę później Oryński zauważył na służbowym mailu wiadomość od szefa, który polecił mu stawić się w Hard Rocku.

– Tak, wiem, że pan rozmawiał – odezwał się Kordian. – Wszyscy w kancelarii chyba to odnotowali.

– To nie była łatwa rozmowa.

– Żadna z Chyłką nie jest.

Żelazny uśmiechnął się, ale nie było w tym cienia wesołości. Poczekał na swoją kawę, a potem upił łyk i kiwnął do siebie głową, jakby postanowił, że czas najwyższy przejść do konkretów.

– Ma przed sobą trudną sprawę – oświadczył.

Nie, jednak jeszcze nie pora na konkrety, uznał w duchu Oryński. To wciąż był jedynie wstęp. W dodatku niepokojący, bo szef rzadko owijał w bawełnę. Właściwie zdarzało mu się to tylko wówczas, kiedy temat był wybitnie niewygodny.

Czego mógł chcieć? Odsunięcia Chyłki od sprawy, przynajmniej do czasu, aż urodzi i dojdzie do siebie? Nie, musiał wiedzieć, że Kordian nie ma takiej mocy sprawczej. I że potrzebowałby wyjątkowo kuszącej alternatywy, by Joanna zajęła się kimś innym, a Tesarewicza zostawiła innemu prawnikowi.

Nie było sensu się zastanawiać. Szczególnie że Oryński znalazł się tu właśnie po to, by poznać szczegóły.

– Do czego pan dąży? – zapytał.

– Do tego, że powinna działać z kimś w duecie.

– Jak ostatnio sprawdzałem, tak właśnie było.

– Nie możesz występować w sądzie, Kordian. Kiedy Chyłka pójdzie na macierzyński, wasz klient zostanie bez reprezentacji.

– Kogoś pan z pewnością przydzieli.

– Kogoś, kto będzie musiał dopiero wdrożyć się w sprawę. A to zawsze odbywa się ze szkodą dla klienta.

– Myślę, że sobie poradzimy – zapewnił go Kordian, odsuwając pancerz krewetki. – Poza tym trudno mi sobie wyobrazić Chyłkę biernie leżącą w łóżku i lulającą do snu pasożyta.

– Widzę, że przyjąłeś jej siatkę terminologiczną.

– To silniejsze ode mnie – odparł pod nosem. – Tak samo jak silniejsza od niej jest potrzeba, by być cały czas w robocie. Zna ją pan i wie doskonale, że…

– Muszę chyba postawić sprawę jasno – przerwał mu Żelazny.

Zrobił kolejny łyk, a Oryński odniósł wrażenie, że pucharek z kawą jest w istocie klepsydrą odmierzającą czas do końca tej rozmowy.

– Odsuwa mnie pan od sprawy? – zapytał.

– Niestety, jestem zmuszony pójść o krok dalej.

– Słucham?

Żelazny sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, skrzywił się, jakby wyciągnięcie z niej czegoś stanowiło niemały wysiłek, po czym położył na stole kartkę papieru.

– Co to jest?

– Rozwiązanie łączącej nas umowy.

Kordian nie zwlekał. Natychmiast sięgnął po dokument. Gdyby łączył go z kancelarią stosunek regulowany przez prawo pracy, być może dwa razy by się zastanowił. Wszelkie wypowiedzenia wymagały odpowiedniego dostarczenia, a pracownicy odnajdywali wciąż nowe sposoby, by informacja do nich nie dotarła.

On był jednak w diametralnie innej sytuacji. Nie wiedział, jak jest w innych miastach, ale w Warszawie Okręgowa Rada Adwokacka pozwalała aplikantom prowadzić własną działalność gospodarczą, a kancelaria Żelazny & McVay preferowała tę formę. Aplikantów zatrudnionych na umowę o pracę można było policzyć na palcach jednej ręki. I tylko ich chroniło prawo pracy.

– Zaraz…

– Niestety, jesteśmy zmuszeni cię zwolnić, Kordian.

Oryński z niedowierzaniem spojrzał na wydruk. Przebiegł wzrokiem po lapidarnych postanowieniach, które sprowadzały się do oznajmienia, że umowa zostaje wypowiedziana za porozumieniem stron. I ze skutkiem natychmiastowym.

– Ale…

– Mam jeszcze jedną wersję.

Żelazny sięgnął do drugiej poły.

– Ta jest jednostronnym wypowiedzeniem – powiedział. – Przy czym oczywiście będą przysługiwać ci z tego powodu wszelkie uprawnienia.

Kordian oderwał wzrok od kartki. Miał wrażenie, że ręce spociły mu się do tego stopnia, iż zostawi mokre ślady na wydruku.

– Decyzja, który dokument podpiszesz, należy do ciebie – oznajmił Artur.

Obaj wiedzieli, że gdyby tak naprawdę było, nie siedzieliby teraz w Hard Rock Cafe. Decyzja została podjęta bez udziału Kordiana. Bez udziału Chyłki. Zapadła wśród większości partnerów, nieformalnie, podczas jednego z wieczornych spotkań przy piwie. Ktoś uznał, że najlepiej będzie pozbyć się Oryńskiego.

Ale dlaczego? Czy oblany egzamin naprawdę był wystarczającym powodem? Wielkie, renomowane kancelarie trzymały aplikantów mimo to. Żelazny & McVay wprawdzie słynął z bezkompromisowości, ale Kordian zdążył wyrobić sobie markę. Z pewnością powinno to mieć znaczenie.

– Muszę cię jednak ostrzec – dodał Żelazny. – Jeśli zdecydujesz się nie podpisać dokumentu, który trzymasz w dłoniach, będę zmuszony opisać naszą… sytuację kolegom.

Przez kolegów rozumiał oczywiście wszystkich dobrych znajomych w samorządzie zawodowym. Wszystkich, u których Oryński mógłby po rozwiązaniu umowy z kancelarią szukać nowego zatrudnienia.

– Referencje oczywiście otrzymasz ode mnie najlepsze – zapewnił. – Ale to, jak skończy się nasza współpraca, wpłynie na ich ostateczny kształt.

Kordian się nie odzywał. Nie wiedział, co powiedzieć.

Żelazny się napił, a potem oblizał piankę z ust. Zrobił głęboki wdech, jakby do kawy wlano mu nie kapkę, a całą szklanicę irlandzkiej whisky.

– Rozumiesz to, prawda?

Pierwszy szok ustępował, uczucie marazmu z każdą chwilą stawało się coraz mniejsze. Pierwsze myśli zaczynały formować się w głowie Oryńskiego, ale prędkość, z jaką to robiły, odpowiadała tempu rozwijania się życia na Ziemi.

– Kordian?

– Tak, rozumiem.

– Świetnie.

Żelazny ponownie sięgnął do marynarki, tym razem wyjął długopis. Przekręcił nakrywkę, a potem położył go na dokumencie. Wskazał wzrokiem miejsce, gdzie Oryński powinien postawić podpis.

– Naturalnym odruchem jest, by odmówić – dodał. – Ale miej na uwadze, że kiedy stąd wyjdę, ta oferta wygaśnie.

Kordian szybko zważył wszystkie za i przeciw. Szef miał rację – w pierwszym momencie miał ochotę zrobić wszystko, by nie doszło do rozwiązania za porozumieniem stron.

Problem polegał na tym, że czekał go trudny rok. Bez wsparcia niełatwo będzie zaczepić się gdziekolwiek, a przy niechęci Żelaznego mógł właściwie pożegnać się z jakąkolwiek dobrą perspektywą.

Artur przypatrywał mu się przez chwilę, zupełnie jakby dokładnie wiedział, jakie myśli kłębią się Oryńskiemu w głowie. Być może tak było. Podobnych rozmów adwokat musiał odbyć na pęczki, a wszystkie przebiegały według jednego scenariusza.

– Zapewniam, że nie zostaniesz na lodzie.

– To znaczy?

– Pomogę ci znaleźć dobrze płatną pracę jako in-house w jednej z dużych korporacji. Być może nawet z tych największych.

Oryński spojrzał na długopis z logo kancelarii Żelazny & McVay.

– Z nami w CV z pewnością zainteresują się tobą w PricewaterhouseCoopers, kiedyś chciałeś tam trafić, prawda?

Przygotował się do tej rozmowy. Wprawdzie nietrudno było dotrzeć do osób, którym Kordian niegdyś wspominał o takich planach, wiązało się to jednak z pewnym wysiłkiem. Wysiłkiem, którego Żelazny zazwyczaj nie podejmował.

– Ale to niejedyne miejsce. Pomyśl o Ernst & Young, Accenture, Cisco… masz wiele możliwości.

To prawda, żadna jednak nie wiązała się z tym sposobem praktykowania prawa, który go interesował. Z trudem przełknął ślinę, tak naprawdę dopiero teraz uświadamiając sobie, że to dzieje się naprawdę. Jego kariera w Żelaznym & McVayu dobiegła końca.

Mógł kopać się z koniem, walczyć do upadłego i być może zostać w kancelarii kilka miesięcy dłużej. W dodatku miałby czas, by zastanowić się nad pozwem, być może ugrałby coś w sądzie.

Nie, nie miało to żadnego sensu. Decyzja zapadła, rzeczywistości nie uda mu się zakłamać. A ona sprowadzała się do tego, że to koniec.

Podniósł długopis i przyjrzał się napisowi.

– Chyłka o tym wie? – spytał, nie podnosząc wzroku.

– Tak, przed momentem ją o wszystkim powiadomiłem.

– I?

– Nie może tego zablokować.

Oryński popatrzył w kierunku drzwi. Miał na myśli raczej to, czy Joanna wie, jaki dokument za moment zostanie podpisany. Zapewne nie, inaczej dawno wparowałaby do Hard Rocka i skomplikowała sprawę. Zupełnie niepotrzebnie. Była prosta.

Kordian złożył podpis, Żelazny pokiwał głową z uznaniem, a potem schował dokumenty. Wręczył mu jeszcze jeden.

– Dla ciebie – powiedział, jakby dawał mu nie drugi egzemplarz, a co najmniej prezent pożegnalny.

Artur szybko dopił kawę, po czym wyjął banknot stuzłotowy i wetknął go pod spodek. Podniósł się i posłał Oryńskiemu lekki uśmiech.

– Referencje będą świadczyły, że z ciebie chłop na schwał.

Kordian miał wrażenie, że ostatnim razem takie określenie słyszał jeszcze w ubiegłym stuleciu.

– Zaczniesz nową, emocjonującą przygodę.

Oryński nie odpowiedział. Milczał aż do momentu, kiedy Żelazny wyciągnął do niego rękę. Chłopak rzucił zdawkowe „do widzenia”, ale zrobił to na tyle cicho, że Artur mógł nie usłyszeć.

Chwilę później Kordian został sam przy stoliku. Wodził wzrokiem od kancelaryjnego długopisu do banknotu. Miał wrażenie, jakby znalazł się w innej rzeczywistości.

By w ogóle zaczęła przypominać tę, którą znał, zamówił łososia. Ledwo jednak uszczknął pierwszy kawałek, do restauracji wpadł podmuch powietrza z zewnątrz. A wraz z nim nadciągnął huragan.

Chyłka stanęła przy stoliku i zgromiła Oryńskiego wzrokiem.

– Ty skretyniały durniu – syknęła.

Nie sprawiała wrażenia, jakby miała zamiar usiąść.

– Co ty zrobiłeś?

– Podpisa…

– Nie to mam na myśli.

Zanim zorientował się, w czym rzecz, powietrze w Hard Rock Cafe znów zdawało się zadrgać. Joanna obejrzała się przez ramię, a on popatrzył w kierunku drzwi. Do środka weszło dwóch umundurowanych policjantów, bacznie się rozglądając.

Kiedy wbili wzrok w Oryńskiego i ruszyli przed siebie, nie mogło dłużej ulegać wątpliwości, dlaczego się tu zjawili.

Kordian podniósł się z krzesła.

– Niech cię chuj, Zordon – powiedziała Chyłka.

Nie rozumiał, co się dzieje. Funkcjonariusze wyglądali, jakby mieli ostatnie dzielące ich metry przebiec. Podeszli do stolika, jeden z nich położył rękę na odpiętej kaburze pistoletu.

– Kordian Oryński?

– Tak, ale…

– Jest pan zatrzymany.

Kordian spojrzał na Chyłkę. Sprawiała wrażenie, jakby chciała rzucić się policjantowi do gardła.

– Zaraz, to jakieś…

– Proszę zachować spokój.

Wyraźnie nie spodziewali się problemów, ale byli gotowi w każdej chwili odpowiednio na nie zareagować. Obserwowali każdy jego najmniejszy ruch, chyba nie zdając sobie sprawy, że to nie na niego powinni zwracać uwagę.

– Pójdzie pan z nami – oznajmił jeden z nich.

Ręka funkcjonariusza drgnęła, jakby miał to być wystarczający sygnał. I może był.

Kordian pod obstawą dwóch policjantów ruszył w kierunku wyjścia.

– Chyłka… – rzucił jeszcze. – Te numery…

Joanna odprowadziła go wzrokiem, nie ruszając się ani o krok.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх