Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 5

Rozdział 1
Sigma
2
ul. Zawodzie, Mokotów

Оглавление

Kordian Oryński wygrał dwa pierwsze sety, a w trzecim było osiemnaście do czternastu dla niego, kiedy zadzwonił telefon. Jeden z kawałków Iron Maiden był przypisany tylko do jednej osoby.

Młody prawnik odbił lotkę i zerknął w kierunku komórki leżącej na ławeczce przy korcie. Tyle wystarczyło, by skrót zrobiony przez przeciwnika pozostał bez odpowiedzi. Lotka wróciła na połowę kortu Kordiana i spadła tuż za siatką.

– Piętnaście osiemnaście – rzucił chudzielec stojący po drugiej stronie. – Jeszcze przerżniesz.

Oryński trwał w bezruchu, patrząc na wibrujący telefon.

– Mówiłem, że lepiej byś zrobił, zostając przy squashu – ciągnął Kormak. – I to nie tylko dlatego, że na Jerozolimskich mieliśmy karnet.

Prawnik obrócił rakietę w dłoni i przez moment się zastanawiał. Może wybrała numer przez przypadek? Nie miał od niej żadnych wieści od kilku tygodni i nie było powodu, żeby odzywała się teraz.

– Zordon?

Oryński spojrzał na przyjaciela.

– Rzuciłem ci wyzwanie – dodał chudzielec. – Przydałaby się choćby licha riposta.

– Chyłka dzwoni.

– Co?

Najwyraźniej dopiero teraz usłyszał pierwsze riffy The Evil That Men Do.

Kormak zważył lotkę w dłoni, odrzucił ją na bok, a potem zbliżył się do siatki. Złapał za nią i spojrzał z niedowierzaniem na Oryńskiego.

– Ustawiłeś sobie na nią specjalny dzwonek?

– Adekwatny.

– Tak się robiło w gimnazjum, stary. I to tylko po to, żeby wiedzieć, kiedy dzwonią rodzice.

Kordian zignorował uwagę i ruszył w stronę ławki, odnosząc wrażenie, że każdy kolejny krok jest okupiony coraz większym wysiłkiem. Kiedy w końcu podniósł telefon, ten przestał dzwonić. Oryński nabrał tchu i kliknął nieodebrane połączenie.

Kormak stanął obok.

– Powiedziałbym, żebyś się pospieszył, bo czas nam ucieka, ale ona i tak wyrzuci z siebie wszystko najszybciej, jak się da, a potem się rozłączy.

Trudno było temu zaprzeczyć. Oryński przyłożył komórkę do ucha i czekał, niepewny, co usłyszy. W normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się kąśliwej uwagi, ironicznego komentarza albo innego przejawu „chyłkowatości”. Te jednak do zwyczajnych nie należały. Zbliżyli się do siebie, poszli o jeden krok za daleko, a klamka w ich relacjach zapadła. W ostatniej chwili los jednak wsunął stopę między drzwi, uniemożliwiając ich ostateczne zamknięcie.

Być może decyzja o zerwaniu kontaktu była najlepszą, jaką mogli podjąć.

Kordian nerwowo czekał, aż Chyłka odbierze, a każdy kolejny sygnał zdawał się dłuższy od poprzedniego. W końcu na linii zaległa cisza.

– Mamy sprawę – rzuciła Joanna.

– Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale…

– Nie mówię o nas – przerwała mu beznamiętnym głosem. – Ale o robocie.

Oryński wepchnął rakietę do torby, a potem usiadł na ławce. Przetarł twarz ręcznikiem i sięgnął po napój izotoniczny. Wyszedł z założenia, że im dłużej powstrzyma się od odpowiedzi, tym mądrzejsza ostatecznie będzie.

Szybko uświadomił sobie, że tylko się łudzi.

– Jaja sobie robisz? – zapytał. – Nie odbierasz moich telefonów, udajesz, że nie ma cię w domu, nie odpisujesz na…

– Długo będziesz tak pytlował?

– Jeszcze chwilę.

– Zostaw to na inną okazję – odparła, a on w tle usłyszał głośne dźwięki jakiejś starej hardrockowej kapeli. Najwyraźniej Chyłka nastrajała się bojowo. – Bo mamy coś naprawdę dobrego.

– Nadal traktuję to w kategoriach żartu.

Joanna westchnęła na tyle głośno, żeby nie uszło to jego uwadze.

– Wpadnij na Argentyńską, pogadamy.

– Nie zamierzam. Byłem tam trzy razy, nikt mi nie otworzył.

– Musiałam akurat gdzieś wyjść.

– Nie wychodzisz od tygodni.

– Ta?

– Kormak to sprawdził.

Przyjaciel wybałuszył oczy, jakby właśnie usłyszał wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie. Oryński zignorował go i powiódł wzrokiem wzdłuż bocznego oświetlenia kortu. Zatrzymał spojrzenie w rogu i się zamyślił. Co jej strzeliło do głowy? I co sobie wyobrażała?

– Jesteś tam, Zordon? – spytała. – Czy muszę mieć kryształy komunikacji, żeby się z tobą dogadać?

– Co?

– Nie tak się kontaktowali z twoim imiennikiem Power Rangers?

– Nie. Mieli centrum dowodzenia, które… – Kordian urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nieważne. Powiedz mi lepiej, co z…

– U mnie wszystko okej.

– Okej?

Nie odpowiadała.

– Zostałaś oblana kwasem, po raz pierwszy w karierze poszłaś na zwolnienie, a oprócz tego…

– Dziwisz się? – odburknęła. – Cierpię na przypadłość zwaną zaawansowaną ciążą. Jak wchodzę do wanny, właściwie nie jestem kąpiącą się kobietą, tylko ludzką łodzią podwodną.

Oryński pociągnął łyk izotonika.

– Mam bebzol jak stąd do wieczności – ciągnęła. – A pasożyt produkuje tyle CO2, że ONZ niedługo rozciągnie na mnie sankcje z Protokołu z Kioto.

Kordian uśmiechnął się pod nosem. Po tym, co wywinęła mu Chyłka, nie powinien w ogóle do niej oddzwaniać. Co dopiero mówić o przejściu nad tym do porządku dziennego. A jednak była patronka potrafiła spacyfikować wszelkie pretensje i wyrzuty, zanim rozmówca zdążył je wyrazić.

– Nie mogę pójść nawet do Hard Rock Cafe, co dopiero do kancelarii – dodała.

– Ale sprawę możesz przyjmować?

– Jeśli jest ciekawa, to nie tyle mogę, ile muszę.

– A ta według ciebie jest?

– Żebyś wiedział – potwierdziła, a w jej głosie zadrgała dobrze mu znana nuta podniecenia. – Napisała do mnie pewna kobieta, która chciała, żebym zajęła się siedzącym za kratkami mężem.

– To rzeczywiście brzmi jak…

– Zaraz potem kojfnęła.

– Co powiedziałaś?

– Że odwaliła kitę.

Kordian uniósł brwi.

– A, zbyt niedelikatnie – zmitygowała się Joanna. – W takim razie powiedzmy, że usnęła snem wiecznym. I stało się to tuż po tym, jak się do mnie zgłosiła.

Oryński nie miał zamiaru jej przerywać, wiedząc, że bez dopytywania dostanie wszystkie informacje w pigułce. W przeciwnym wypadku byłyby z pewnością przeplatane licznymi przytykami.

Jej głos brzmiał całkiem nieźle. Zupełnie jakby po procesie Al-Jassama nic się nie wydarzyło. Jakby nie doszło do tego, że mogła stracić dziecko. I jakby nie została oszpecona do końca życia.

Wyłuszczyła mu wszystko, zwyczajowo nie ustępując prędkości kałasznikowowi. Kiedy skończyła, ponowiła zaproszenie na Argentyńską, które w istocie było zgrabnie ujętym rozkazem.

– Chcesz bronić Tatuażysty? – spytał Oryński. – Tylko dlatego, że jego żona umarła?

– Zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.

– Przynajmniej tak twierdziła – mruknął Kordian, dostrzegając, że przyjaciel wrzucił już wszystko do torby i najwyraźniej był gotowy do wyjścia.

Kormak znał go zbyt dobrze, by łudzić się, że dokończą mecz. Ruszył do szatni, a Oryński zawiesił ręcznik na karku i usiadł wygodniej.

– Nie. Mówiła prawdę.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Czekał, aż powie więcej, ale najwyraźniej nadszedł ten moment, w którym spodziewała się, że sam zainteresuje się sprawą i pociągnie ją za język. Tańczyli ten taniec zbyt długo, by którekolwiek z nich zapomniało kroków.

– Skąd ta pewność? – spytał w końcu Kordian.

– Stąd, że znalazła dowód na to, że jedna z ofiar żyje.

Oryński pewnie roześmiałby się w głos, gdyby nie to, że w głosie Chyłki słyszał znane ożywienie. W przypadku każdej innej osoby znaczyłoby to tylko tyle, że sprawa wzbudziła w niej emocje. Jeśli jednak chodziło o Joannę, był to dowód, że coś jest na rzeczy.

Tyle że kłóciło się to z logiką.

– Tatuażysta został skazany za zabójstwo czterech osób – zauważył Kordian. – Wszystkie ciała znaleziono w kilku miejscach pod Warszawą. Dowody jednoznacznie wskazywały na niego.

– Więc jeden z trupów zmartwychwstał.

– Chyłka…

– Kobieta trafiła na jego materiał DNA na innym miejscu przestępstwa – kontynuowała Joanna. – Jedna z ofiar żyje, Zordon.

– W takim razie kogo pochowano?

– Na pewno niewłaściwą osobę. Tyle wiem.

– Ale…

– Poza tym pal licho zwłoki. Do tej pory został z nich szkielet, parę ścięgien i trochę kości. Mnie interesuje niewinny facet, który jeszcze żyje. O ile jego więzienną egzystencję można tak nazwać.

Oryński przypuszczał, że nie – chyba że miałby być wyjątkowym optymistą. Gdyby Tadeusz Tesarewicz siedział za same zabójstwa, mógłby cieszyć się respektem współwięźniów. Fakt, że gwałcił nieletnie ofiary, z pewnością jednak uczynił z niego cel dla niejednego osadzonego.

Ale być może mu się należało.

Dowody były na tyle mocne, że nie istniała najmniejsza wątpliwość co do winy. Nie mogły zostać spreparowane, nie w takiej ilości i w takim charakterze.

– Wyciągasz zbyt pochopne wnioski – odezwał się Kordian. – I to tylko dlatego, że chcesz czymś zająć głowę.

– Zajmuję ją nieustannie, myśląc o tym, że za kilka miesięcy wydalę intruza – odparła pod nosem. – I skurczybyk przez następnych kilkadziesiąt lat będzie miał czelność świętować ten dzień, mimo że sprowadził wtedy na matkę niewyobrażalny, rozdzierający ból.

Oryński zamilkł, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Zająknięcie się o cesarce nie wydawało się najlepszym pomysłem.

– Wiesz, co robią Huiczole? Indiańskie plemię z Meksyku?

– Nie. I chyba nie chcę wiedzieć.

– Podczas porodu zawiązują linę na genitaliach sprawców ciąż. Kiedy kobieta rodzi, pociąga za drugi koniec, zaciskając pętlę. Chodzi o to, żeby delikwent poczuł choć namiastkę tego, co ona przeżywa.

Kordian głośno przełknął ślinę.

– Tym bardziej nie możesz wziąć tej sprawy – zauważył.

– Nie jestem dziurawą boją, Zordon, tylko łodzią podwodną. Mogę pływać bez problemu.

– Nie po tych wodach.

– Wręcz przeciwnie. A ty wybierzesz się w rejs ze mną.

Zaśmiał się cicho. Sprawnie omijali niewygodny temat, który właściwie przesądzał, że Kordian nie mógł brać udziału w sprawie.

– Nie wiem, czy pamiętasz o paragrafie…

– Trzydziestym ósmym Regulaminu aplikacji adwokackiej i egzaminu adwokackiego? – wpadła mu w słowo. – Tak, pamiętam.

– Jest w nim zapisane, że kto odstępuje od egzaminu, otrzymuje wynik niedostateczny.

– Wiem, wiem. Od jakiegoś czasu staram się wykazać jego wewnętrzną sprzeczność, niezgodność z Konstytucją, Kartą Praw Podstawowych, Wielką Kartą Swobód i innymi takimi.

– I jak ci idzie?

– Tak samo jak tobie, kiedy wybiegłeś z egzaminu, chcąc mnie ratować.

Odchrząknął nerwowo, przypominając sobie, w jak opłakany sposób się to zakończyło. Kiedy dotarł pod Skylight, na miejscu nie było już Chyłki ani ratowników medycznych, zostali jedynie policjanci. Karetka odwiozła Joannę do szpitala, a tłum się rozchodził. Sprawcy nie odnaleziono, choć jedna ze zgromadzonych pomogła stworzyć portret pamięciowy.

Kariera Oryńskiego zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Wprawdzie nadal pracował w Żelaznym & McVayu, przypuszczał jednak, że niebawem się to zmieni. Firmie nie opłacało się trzymać na liście płac niekończących aplikacji pracowników.

– A więc postanowione – odezwała się Chyłka. – Przyjeżdżasz, a potem zabieramy się do roboty.

– Nie mogę prowadzić spraw.

– Nie będziesz prowadził niczego poza swoim rydwanem ognia, nie przejmuj się. Kończcie z Kormakiem tego swojego squasha i…

– Przerzuciliśmy się na badmintona.

Nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby zapytać, skąd Chyłka wie, co robią. Udowodniła już, że na polu inwigilacji nie ustępuje służbom specjalnym.

– A ja na bronienie niewinnych – oznajmiła. – Więc zasuwaj na Saską, czekam.

Nie czekała natomiast na żadną odpowiedź. Oryński usłyszał dźwięk przerwanego połączenia, ale nie odsunął telefonu od ucha. Trwał w bezruchu przez jakiś czas.

Zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze Joanna nie odpuści, choćby miała tuż przed rozwiązaniem wygłaszać mowę końcową. Po drugie będzie to jego ostatnia sprawa w kancelarii Żelazny & McVay.

I zanosiło się na to, że opuści firmę z hukiem. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej intrygowało go, czy to możliwe, by jedna z ofiar wciąż żyła. Ślady DNA, które odnaleziono, musiały być przekonujące, inaczej Chyłka nie podjęłaby się sprawy.

W końcu Kordian wsunął komórkę do torby, przerzucił ją przez ramię i ruszył do szatni. Uznał, że koniec rozgrzewki. Czas brać się do roboty.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх