Читать книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz - Страница 16

Rozdział 1
Sigma
13
Starbucks, ul. Emilii Plater

Оглавление

Frappucino brzmiało jak żart, szczególnie w wersji pozbawionej kofeiny. Mimo to Chyłka wzięła największe, a potem szybkim krokiem opuściła Warsaw Financial Center i skierowała się ku siedzibie kancelarii.

W ustach jej zaschło, serce waliło jak młotem, a temperatura jej ciała sugerowała wysoką gorączkę. Mimo to nic jej nie było, przynajmniej nie fizycznie. Pod każdym innym względem sprawa była problematyczna.

Chciała zapalić. Chciała się napić. Do cholery, musiała zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby choć trochę zmniejszyć nerwy. Pociągnęła łyk frappucino, skrzywiła się, a potem cisnęła kubek do mijanego kosza.

Wjechała na dwudzieste pierwsze piętro Skylight i natychmiast skierowała się do Jaskini McCarthyńskiej. Kilkoro prawników zaczepiało ją po drodze, ale zupełnie ich zignorowała.

Wszedłszy do gabinetu Kormaka, trzasnęła za sobą drzwiami. Chudzielec nie skomentował, nawet nie podniósł wzroku znad laptopa, nad którym pochylał się jak przed ołtarzem.

– Konkrety – rzuciła Joanna, siadając naprzeciwko niego.

Zrobiła to stanowczo zbyt szybko i bezmyślnie, przez co za bardzo się zgięła. Poczuła ból w kręgosłupie i nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Zaklęła cicho, kiedy Kormak w końcu na nią spojrzał.

– Co z tym numerem, do kurwy nędzy? – ponagliła go.

– Przepuściłem to przez narzędzia deszyfrujące.

– I?

– Właściwie jedyny sensowny wynik wyszedł w Base64. To prosty szyfr wykorzystujący kodowanie MIME, które…

– Mniejsza z pierdołami, o których zapomnę szybciej niż o wyrzuconym przed chwilą frappucino, Kormak.

– Co?

– Nieważne – syknęła. – Mów, co te cyfry oznaczają?

– Nie wiem.

– Powiedziałeś, że…

– Przepuszczone przez Base64 dają wynik „irua”. I to przy założeniu, że potraktujemy pewne rzeczy umownie.

Widziała, że przez moment miał zamiar zagłębić się w niuanse, ale szczęśliwie dla niego odpowiednio szybko zrezygnował.

– Taki wynik dostajemy po dekodowaniu – dodał. – W odwrotnym przypadku, gdybyśmy chcieli przełożyć liczbę na MIME, mamy to. – Obrócił do niej laptopa.

„NzY3NTU=”.

– Co to znaczy? – spytała.

Przesunął komputer na poprzednie miejsce i uniósł bezradnie wzrok.

– Nic – powiedział. – To typowe mambo-dżambo.

– Wygląda jak kawałek źle otwartego załącznika mailowego.

– Poniekąd – przyznał chudzielec. – Wprawdzie dyskutowałbym nad wyrażeniem „źle otwarty”, ale maile rzeczywiście koduje się w MIME. Są dzięki temu dużo przystępniejsze dla systemu i…

– Gówno mnie to obchodzi.

Przełknął ślinę i popatrzył na nią z rezerwą. Syknęła cicho, jakby nieopatrznie dotknęła otwartej rany, a potem uniosła lekko ręce. Na bardziej wymowne przeprosiny nie miał co liczyć.

Kormak przez chwilę bacznie jej się przyglądał. Początkowo sprawiał wrażenie, jakby oceniał potencjalne niebezpieczeństwo, ale ostatecznie chodziło o coś innego.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

Joanna na chwilę zamknęła oczy i głęboko nabrała tchu, kładąc dłonie na brzuchu.

– Nic nie jest w porządku, Kormaczysko – odparła ciężko.

– Niedługo go wypuszczą. Będzie tak, jak przy sprawie Al-Jassama.

– Nie.

Sytuacja była zupełnie inna. Wtedy chodziło jedynie o realizowanie interesów służb, nikt w istocie nie miał zamiaru ścigać Oryńskiego za cokolwiek. Teraz sprawa była znacznie poważniejsza.

– Tak po prostu? – zapytał Kormak. – „Nie”?

– Mają mocne dowody.

– Kto? Służby?

– Tym razem służby nie mają z tym nic wspólnego, szczypiorze.

– Skąd wiesz?

– Z całego korowodu rozmów, które dzisiaj przeprowadziłam, krążąc wokół Pajaca jak… cóż…

– Nie rozumiem.

– Pajac. Pekin.

– Tak, wiem, jak nazywa się Pałac Kultury, Chyłka. Nie wiem za to, do czego dążysz.

– Wiesz – zaoponowała. – Zordona nie tylko zatrzymają na czterdzieści osiem, ale zaraz potem władują go do aresztu śledczego. Trafi do celi razem z najgorszymi skurwielami, którzy nie będą pod wielkim wrażeniem jego kariery. Ta prawnicza raczej nie przysparza respektu za kratkami.

Miała nadzieję, że chudzielec nie będzie szedł w zaparte, starając się zakłamać rzeczywistość. Nie miała czasu na tłumaczenie mu rzeczy oczywistych i nie chciała, by on tracił go na puste rozważania.

– Daj mi coś – odezwała się. – Cokolwiek.

Zmierzwił włosy i popatrzył na monitor.

– Oprócz tego wyniku w MIME jest sporo innych możliwości. Właściwie zbyt dużo, żeby w ciemno wybrać jedną.

– Pokaż.

Nie czekając, aż obróci laptopa, złapała za skraj ekranu i sama to zrobiła.

– Jak mam ci teraz cokolwiek pokazać?

– Zainwestuj w macbooka i iPada, sklonujesz ekran, czy jak to się tam zwie, i będziesz mógł sprawnie ze mną współpracować.

– Jedyne, do czego byłby mi potrzebny macbook, to wejście na Allegro, żeby zamówić pierwszego lepszego peceta, na którym mógłbym zainstalować ubuntu.

Chyłka nie miała zamiaru zagłębiać się w temat. Poczekała chwilę, a w tym czasie Kormak podniósł się, okrążył biurko i przysiadł na oparciu jej krzesła. Przesunął laptopa bliżej siebie.

– Sama widzisz… – powiedział, wskazując na listę wyników z Google.

– Zebrałeś to gdzieś?

Przesunął palcem po touchpadzie i wyświetlił otwarty plik w programie Calc.

– Masz tu wszystko, co jest istotne. Czy raczej co hipotetycznie mogłoby być…

Chyłka zaczęła przeglądać wpisy. Kormak wykonał tytaniczną pracę, grupując wszystkie wyniki wedle określonych kategorii. Wśród nich znajdowały się rezultaty związane z geografią, jak kody miast, numery budynków czy liczba ludności. Sporo wyników dotyczyło różnej maści produktów, od odkurzaczy do luksusowych samochodów. Część miała związek z chemią i biologią, stanowiła oznaczenie substancji lub genów. Inne dotyczyły informatyki, wiązały się z szeregiem wirusów i trojanów.

– Co z Deep Webem? – zapytała bez większej nadziei.

W szemranej części internetu, po której Kormak poruszał się nad wyraz sprawnie, było właściwie wszystko. Przypuszczała jednak, że bez odpowiedniej motywacji zbierający się tam ludzie nie zewrą szeregów, by poszukiwać odpowiedzi na pytanie, co oznacza kilka cyfr.

– Zarzuciłem temat.

– I?

– Jest tego po prostu za dużo, Chyłka – zauważył chudzielec. – Szperając odpowiednio głęboko, właściwie możesz powiązać to ze wszystkim. Numery zamówień, listów przewozowych, numery telefonów…

Urwał i rozłożył ręce. Było to właściwe podsumowanie całej sytuacji.

– Tylko tyle ci powiedział? – upewnił się Kormak. – Żebyś zwróciła uwagę na liczby?

– Mhm.

– Nie dodał nic więcej? Żadnej wskazówki, niczego, co…

– Nie.

– W takim razie musimy się z nim zobaczyć.

– Nie da rady.

– Nie możesz czegoś wymyślić? – spytał niepewnie szczypior. – Albo stanąć pod oknem i porozumieć się na migi? Nie potrzebuję wiele, wystarczy mi…

– Nie – powtórzyła. – Zordon siedzi teraz w pieprzonym tymczasowym pomieszczeniu przejściowym. Nie wyjrzy na zewnątrz, dopóki nie pozna każdego centymetra kraty oddzielającej go od poprzedniego życia i…

– Dramatyzujesz.

Spojrzała na niego bykiem.

– Nie zwykłam tego robić, Kormaczysko. Szczególnie jeśli chodzi o takie sytuacje.

– Więc twierdzisz, że…

– Że Zordon ma przesrane – odparła, a potem się podniosła. Znów za szybko i zbyt zdecydowanie. – Wypuszczą go stamtąd tylko do kibla, a potem przewiozą prosto do aresztu śledczego.

Kormak wyglądał, jakby zachowywał jeszcze resztki optymizmu. Szybko stopnieją, uznała. Po wszystkich wykonanych dziś telefonach nie miała złudzeń – sąd nie odmówi wniosku o tymczasowe aresztowanie.

Zawahała się, a potem ruszyła w kierunku drzwi.

– Dokąd idziesz?

– Pomyśleć.

– Nad?

– Nad tym, jak skontaktować się z tym durniem. Bez konieczności odchodzenia z kancelarii.

– Hę?

Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła.

– Jedyna możliwość jest taka, że Zordon da mi pełnomocnictwo. I będę go bronić.

– Musi być inna opcja…

– Widzenie z osobą najbliższą – odparła. – Ale dopiero po tymczasowym aresztowaniu. Zresztą musiałabym wykazać, że pozostajemy we wspólnym pożyciu. A to mogłoby być problematyczne.

Kormak przez moment się zastanawiał, po czym musiał uznać, że najlepszą odpowiedzią będzie jej brak.

– Daj mi znać, jak tylko dowiesz się czegoś więcej – powiedział, kiedy wychodziła na korytarz. – Naprawdę nie potrzebuję wiele. Tylko ogólnego kierunku, w którym mógłbym pójść.

Mruknęła potwierdzająco i skierowała się do swojego biura. Ostatnią uwagę rzuciła niemal mimochodem, ale musiała przyznać, że zastanawiała się nad tym, by z gabinetu Kormaka pójść w zupełnie innym kierunku. Prosto do windy. Bez rozmówienia się z Żelaznym, bez zabezpieczenia swoich interesów. Wyjść i nie wracać.

Była bliska podjęcia takiej decyzji. Początkowo wydawała jej się zresztą jedyną możliwością. Nie miała zamiaru pozwolić, by ktokolwiek inny bronił Oryńskiego w sądzie. Dopiero po rozmowie z McVayem głębiej się nad tym zastanowiła.

Decydowała teraz nie tylko za siebie.

Rezygnacja z pracy w kancelarii w tym momencie wiązałaby się z utratą całego wsparcia, na jakie mogła liczyć przed i po porodzie. Kierując się w tej chwili do windy, właściwie zostawiłaby pasożyta na lodzie.

Stanęła przed gabinetem i pochyliła głowę. Nie, nie było sensu dłużej głowić się nad hipotetycznymi możliwościami. Nie wiedziała wprawdzie, co łączy Kordiana z ciągiem liczb znalezionym przy ciele Lewickiego, ale był ktoś, kto miał związek z jednym i drugim.

Czas działać, uznała Chyłka. Odwróciła się, wyciągnęła telefon i szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia. Będzie musiała wykorzystać kilka przysług, być może wystawić kilka czeków in blanco na przyszłość, ale ostatecznie powinno jej się udać zobaczyć z Tesarewiczem. Były opozycjonista musiał mieć jakieś odpowiedzi.

Szybko przekonała się jednak, że jest inaczej.

Nie podając żadnego uzasadnienia, Tadeusz wypowiedział jej stosunek obrończy.

Próbowała się z nim skontaktować, ale bez skutku. Starała się dowiedzieć czegokolwiek od swoich kontaktów w więziennictwie, od innych w palestrze, a w końcu także od Paderborna. Nikt jednak nie potrafił udzielić jej żadnego wyjaśnienia.

Tesarewicz nikomu nie zwierzył się z powodów, dla których zrezygnował z usług kancelarii Żelazny & McVay. Nie wynajął też żadnego renomowanego warszawskiego adwokata. Wieść niosła, że miał zaangażować kogoś z innego miasta.

Po kilku dniach stało się też jasne, że nie uda jej się wyciągnąć Oryńskiego z bagna, w którym się znalazł. Przewieziono go do aresztu śledczego, Chyłka nadal jednak nie miała jak się z nim zobaczyć.

Nie wystąpił o możliwość zatelefonowania do niej, więc wyszła z założenia, że czegoś się obawia. Nie, nie czegoś – raczej kogoś, kto będzie przysłuchiwał się rozmowie. Być może chodziło o osobę w jakiś sposób związaną z wrobieniem go w przestępstwo. Tak czy inaczej nie miała zamiaru się wychylać. On jeden wiedział, co w istocie się dzieje. I to on musiał zadecydować, co jest dla niego najkorzystniejsze.

Mogła napisać list, ale wiedziała, że korespondencję cenzura także dokładnie sprawdzi. Nie był to najlepszy sposób omawiania jakiejkolwiek strategii sądowej.

Oryński najwyraźniej był jednak innego zdania. Dzień po tym, jak trafił na Mokotów, wysłał jej wiadomość. Na pierwszy rzut oka składała się z samego pustosłowia, nie było w niej niczego znaczącego. Może jeśli nie liczyć dwóch elementów, które rzuciły się Joannie w oczy.

Na początku Kordian zapewniał, że wszystko z nim w porządku, a zarzuty, które mu postawiono, są absurdalne. Miał zamiar szybko je obalić, a potem wnioskować o uchylenie środka zapobiegawczego.

Liczyła na jakieś szczegóły, ale nie zagłębiał się w nie. Wciąż nie miała pojęcia, o co w istocie został oskarżony. Prokuratura sprawiała wrażenie, jakby zebrała porządny materiał dowodowy, a cyfry wskazywały na to, że Kordian ma jakiś związek ze sprawą Tatuażysty. Chyłka wiedziała jednak, że to niemożliwe.

Zapoznała się ze wszystkim, co dotyczyło zabójstw. Nie było tam żadnych luk, które ktoś mógłby wykorzystać, by wrobić Oryńskiego.

Ale dlaczego w takim razie zająknął się o liczbach?

Nie zdradzał tego. Nie wspominał także o tym, jak odnalazł się w nowej rzeczywistości. Przypuszczała, że nie bez powodu. Gdyby wszystko było w porządku, z pewnością znalazłby sposób, by to przekazać.

Spodziewała się tego. Młody prawnik wtrącony między zaprawionych w bojach zwyroli nie mógł poradzić sobie śpiewająco. Na administracji więziennej ciążył wprawdzie obowiązek, by nie doprowadzać do demoralizacji tymczasowo aresztowanych i by oddzielać tych, którzy już w takich miejscach bywali, od nowicjuszy – w praktyce jednak więzienia i tak były przeludnione. Joanna nie łudziła się, że Oryński trafił na dobre towarzystwo.

W liście rozwodził się przez chwilę nad tym, dlaczego chce się bronić sam.

„Ekskulpować najlepiej się własnymi rękoma. Tak, tak, wiem. Ten termin odnosi się tylko do prawa cywilnego i odpowiedzialności deliktowej. Tłumaczyłaś mi to o kilka razy za dużo. Ale pewnie właśnie dlatego tak mi się to podoba”.

Wszystko to stanowiło nic niewnoszące memłanie, które miało pogłębić wrażenie, że wiadomość jest zwyczajną, niewiele znaczącą relacją.

W rzeczywistości jednak pod nią znajdowała się inna.

Chyłka zrozumiała to natychmiast, kiedy przeczytała fragment dotyczący powodu, dla którego ktokolwiek miałby próbować wrabiać go w przestępstwo.

„Na tym etapie tego nie rozważam”, pisał. „Bo jak wiesz, pytania są dla nas ciężarem, ale odpowiedzi więzieniem, w którym sami się zamykamy”.

Owszem, wiedziała. Szczególnie że była to parafraza jej słów z Cymelium, które niegdyś mu zostawiła. Jeśli potrzebowała jakiegokolwiek potwierdzenia, że w liście jest drugie dno, otrzymała je.

Tym bardziej, że o ile jej pamięć nie myliła, nigdy nie wspominała mu ekskulpacji w kontekście deliktów. A już z pewnością nie kilkakrotnie, jak utrzymywał w liście. Mogła być to tylko zasłona dymna, ale fragment z Cymelium kazał jej poświęcić temu większą uwagę.

Przyjrzała się temu passusowi, przeczytała go jeszcze raz. Litera „E” była napisana wyjątkowo koślawo, jakby Kordianowi zatrzęsła się ręka lub ktoś go szturchnął. Mimowolnie zobaczyła tę scenę w wyobraźni, zanim upomniała się, by skupić się na tekście.

Po chwili uznała, że symbol przypomina bardziej grecką niż łacińską literę. Zapisała ją z boku.

„∑”.

Przez chwilę wbijała w nią wzrok, nie mogąc zrozumieć, co Oryński chciał jej przekazać. Jeśli w istocie wpadł na coś, do czego wystarczała tak lapidarna rzecz, będzie musiała go pochwalić. O ile będzie miała okazję.

I o ile uda jej się rozszyfrować znaczenie symbolu.

Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6

Подняться наверх