Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 11
Rozdział 1
6
ОглавлениеPo wpisaniu się na listę i otrzymaniu przepustek Chyłka i Oryński zasiedli w pokoju widzeń, czekając na swojego klienta. Szczęśliwie można tutaj było palić – tylko ze względu na to, że przesłuchujący Langera funkcjonariusze już jakiś czas temu zrezygnowali z przekupywania go papierosami. Ta cenna waluta zwykle w błahy sposób rozwiązywała wiele języków, ale w przypadku tego oskarżonego nie było na to najmniejszych szans. Dzięki temu prawnicy mogli wnieść do środka swoje paczki.
Ledwo zdusili papierosy w popielniczce, do pomieszczenia wszedł zakuty w kajdanki Langer. Funkcjonariusze służby więziennej posadzili go po drugiej stronie stołu, a potem jeden z nich spojrzał na Joannę.
– Zostać? – zapytał.
– Tylko jeśli sam chcesz trafić za kratki za naruszenie tajemnicy adwokackiej.
Burknął coś pod nosem, a potem obaj wyszli na korytarz. Chyłka wbiła wzrok w Langera.
– Siemasz, Pedro – rzuciła, nachylając się ku niemu. – Przyprowadziłam mojego ziomala, aplikanta. Mów mu Zordon. Słucha czarnych rapsów – oznajmiła, po czym spojrzała na Kordiana. – Nie wiem, czy dobrze mówię.
Jeśli tak miały wyglądać spotkania z klientami sądzonymi za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, to Oryński musiał uznać, że praca adwokata karnisty nie jest tak zła, jak głosiła obiegowa opinia.
– Nie przywitasz się? – zapytała Joanna.
Kordian bacznie przyglądał się klientowi. Na myśl przychodziła mu tylko jedna konkluzja: Langer wyglądał alarmująco. Jeśli kiedykolwiek tak lapidarne stwierdzenie mogło oddać cały obraz człowieka, to było tak właśnie w tym przypadku. Piotr wbijał nieobecny wzrok w blat stołu, trwał w bezruchu i sprawiał wrażenie, jakby nawet nie oddychał. Ciemne smugi pod oczami stały się jeszcze lepiej dostrzegalne, gdy opuścił głowę. Mógłby uchodzić za zrezygnowanego, pokonanego więźnia, gdyby nie to, że powietrze w pomieszczeniu zdawało się elektryzować, odkąd tylko przekroczył próg.
– Przywlekłam młodego ze sobą, bo pomyślałam, że może pogadacie sobie o gibaniu się w rytm czegoś, co obaj nazywacie muzyką – dodała prawniczka, pukając w metalowy blat. – Nie? Szkoda. Zordon to prawdziwy znawca tematu, a płyty w twoim mieszkaniu każą sądzić, że popełniłeś zbrodnię słuchania Kanye Westa czy innego Jaya Z. Byłam przekonana, że nawiążecie nić porozumienia.
Langer nawet nie drgnął.
– Słyszysz? – zapytała, pstrykając mu palcami przed twarzą.
Oryński zasyczał, chcąc w ten zawoalowany sposób zaprotestować przeciwko działaniom o podwyższonym ryzyku. Psychopata siedział teraz cicho i spokojnie, ale najpewniej wystarczyła chwila, a zamieniłby się w tego człowieka, który bestialsko zamordował dwie osoby, a potem wysiedział z ciałami przez dziesięć dni.
– Zachowaj spokój, Zordon – powiedziała Chyłka, marszcząc brwi. – Ten tu jest prawie warzywem. Widzisz przecież, że ledwo kontaktuje. Przypadek beznadziejnie psychiatryczny.
– Gra na niepoczytalność? – podsunął niepewnie aplikant i poczuł się jak ostatni idiota. Pewnie, że Langer grał na niepoczytalność. Każdy w jego sytuacji by to robił.
– Nie – rozległ się głos, który sprawił, że obrońcom zrzedły miny.
Kordian poczuł, jak zwęża się mu przełyk, a ślina w gardle gęstnieje.
– Co „nie”? – zapytała Chyłka.
– Nie jestem niepoczytalny.
Zaległa cisza. Przeciągnęła się na tyle długo, że stało się jasne, iż oskarżony nie ma nic więcej do dodania. Prawnicy wymienili się spojrzeniami, a potem znów skupili wzrok na Piotrze.
– To wszystko? – zapytała Joanna.
Nie odpowiedział.
– I tak jest postęp – dodała. – Jeszcze trochę, a zaczniesz terkotać jak diesel na mrozie.
Cisza znów wypełniła pokój przesłuchań. Oryński gorączkowo zastanawiał się nad tym, co powinni zrobić. W końcu uznał, że nie ma nic gorszego niż bierność.
– Może nie ma nic do powiedzenia? – odezwał się.
– Albo nie umie się wysłowić – zaproponowała prawniczka. – Tak czy inaczej, pójdziemy torem niepoczytalności. Sąd to łyknie, wystarczy spojrzeć na to, jak on się zachowuje.
– I nawet mu nie przeszkadza, że w jego towarzystwie mówi się o nim w trzeciej osobie – dodał Oryński, zaczynając orientować się, czego oczekuje od niego patronka.
Rozjuszanie zabójcy nie było ani łatwe, ani przesadnie bezpieczne. Wiązało się też z pewnym dyskomfortem – Kordian odnosił wrażenie, że Langer zaraz na niego spojrzy i w jakiś bliżej nieokreślony sposób sprowadzi na niego natychmiastową śmierć.
– Nie przeszkadza mu to, bo ledwo kontaktuje – ciągnęła Joanna. – Nawet nie mogę się dowiedzieć, czego od nas chce.
Langer westchnął, nadal nie podnosząc wzroku.
– Niczego – odparł.
– Nie siedziałbyś teraz w tym pokoju, gdyby tak było.
– Chciałem wyjść z celi.
– Po co? – zapytała Chyłka. – Spędzisz w niej resztę życia, więc żadna różnica, czy posiedzisz tam godzinę więcej, czy mniej. I nie musiałbyś znosić naszej obecności. A zapewniam cię, że dopiero zaczynamy… Jeszcze trochę, a powiem młodemu, żeby zaczął rapować któryś numer Willa Smitha. Wtedy zobaczysz, co znaczy makabra. Będzie znacznie gorzej niż w przypadku tych twoich… tych dwojga… jak oni się nazywali?
– Doskonale wiesz jak.
– Wyleciało mi to z głowy.
– Relichowski. Daniel Relichowski.
– To jeden – potaknęła Joanna. – A ta kobieta? Nieszczęsna, niewinna ofiara Sadysty z Mokotowa? Bo wiesz, że tak o tobie mówią?
– Agata.
– Nazwiska nie miała?
– Zapomniałem.
Oryński miał wrażenie, że Langer niemal nie otwiera ust, gdy mówi.
– Zapomniałeś, jak nazywała się dziewczyna, którą dźgałeś nożami kuchennymi, dusiłeś, przydeptywałeś, której odcinałeś kawałki skóry, i tak dalej? Marnie się fraternizujesz ze swoimi ofiarami. Chyba że bliższe zapoznanie miało miejsce po zgonie, co? Zabawiałeś się z nią trochę?
Wyraz twarzy oskarżonego się nie zmienił.
– No? Lubisz penetrować trupy, Langer?
– Nie – odparł obojętnie.
– Wstydzi się przyznać – skomentowała konspiracyjnie Chyłka, nachylając się do swojego współpracownika. – Pewnie zaczęło się od niewinnego spojrzenia, już po zadaniu ostatniego ciosu, a potem samo poszło dalej. Spójrz na niego. Tyle wystarczy, żeby wiedzieć, że mamy do czynienia nie tylko z bestialskim zabójcą, ale też zbereźnikiem i nekrofilem.
– Mylisz się – powtórzył spokojnie Langer.
Oryński zaczynał powoli przygotowywać się do odmawiania modlitwy za to, by patronka skończyła prowokować bestię.
– Podniecało cię to całe robactwo, które się w niej kłębiło? Ładowałeś w nią jak natura cię stworzyła? Czy z ogumieniem? No, pochwal się, zboczeńcu. Jeśli nie przed nami, to przed kim? Obowiązuje nas absolutna tajemnica. Zabierzemy tę wiedzę ze sobą do grobu.
– Nie.
– W porządku, zostaje nam tylko suchy materiał dowodowy. Śledczy odnaleźli ślady stosunku seksualnego, choć przy tych wszystkich obrażeniach trudno stwierdzić, co konkretnie zaszło. Nie ma nasienia, więc przypuszczam, że albo jechałeś w gumie, albo użyłeś czegoś jako substytutu. Może nie chciał ci stanąć, bo za bardzo śmierdziało? A może podniecają cię zabawki?
– Nie.
Kordian przypatrywał się temu z rosnącą konsternacją. Gdyby nie był zorientowany w sytuacji, powiedziałby, że to Chyłka jest psychopatką, a siedzący naprzeciw mężczyzna jej psychologiem czy terapeutą.
– Jesteś wyjątkowo nieciekawym typem – podsumowała Chyłka z rezygnacją. – Nie umiesz nawet dobrze odegrać roli obłąkanego zabójcy. Idę po kawę.
Nie patrząc nawet przelotnie na Oryńskiego, podniosła się, a potem podeszła do drzwi i załomotała w nie. Po chwili rozległ się dźwięk odsłanianego judasza, a następnie odciąganej zasuwy i przekręcanego zamka. Klawisz pojawił się w progu, wypuścił prawniczkę, po czym na powrót zamknął pomieszczenie.
Kordian z trudem przepchnął ślinę przez gardło. Oskarżony nadal na niego nie patrzył – ale nie musiał tego robić, by młody aplikant czuł się, jakby stał u progu piekła.
W końcu Piotr podniósł wzrok. Gdy Oryński poczuł na sobie ciężar spojrzenia mordercy, natychmiast zrobiło mu się gorąco. Przez moment chciał się odezwać, ale szybko stwierdził, że z ust dobędzie mu się wyłącznie bełkot. Potrzebował chwili, by opanować emocje. Sprawy nie ułatwiała powracająca myśl, że niecały metr dzieli go od człowieka, który nie tylko zabił, ale też zmasakrował ciała swoich ofiar, jakby były workami mięsa.
Odchrząknął.
– Dlaczego? – odezwał się Kordian, po czym uciekł wzrokiem w bok.
– Ponieważ mogłem.
Po prawdzie, aplikant nie bardzo wiedział, o co właściwie zapytał. Pytanie mogło dotyczyć szeregu kwestii, przy czym najbardziej logiczne wydawało się odniesienie do samego zabójstwa.
– Dlaczego mogłeś? – dopytał więc, czując się jak aktor w wyjątkowo surrealistycznej sztuce teatralnej. Niekiedy chcąc nie chcąc chodził na takie hucpy podczas imprez rodzinnych. Dla Oryńskich nazwiska Alfreda Jarry’ego czy Apollinaire’a były świętością. Młody zazwyczaj mało rozumiał z tego, co działo się przed jego nosem, ale aktorzy również zdawali się zagubieni w swoich rolach. Podobnie jak on teraz.
Oskarżony wziął głęboki oddech.
– Dobre pytanie – odparł po chwili. – Dlaczego mogłem? Naprawdę dobre. Sięga głębi. Dociera do tego jednego, pierwszego, najważniejszego wydarzenia, które sprawiło, że kolejne kostki domina się przewróciły. Wydarzenia, które uruchomiło ten pierwszy trybik.
– Odpowiesz?
Langer na moment zamilkł.
– Jeśli kiedykolwiek poznam odpowiedź, będziesz pierwszą osobą, która się o niej dowie – rzekł.
Oryński poczuł się trochę pewniej. Istota siedząca naprzeciw niego zdawała się coraz mniej przypominać demona, a coraz bardziej człowieka.
– Zamierzasz się bronić w sądzie?
– Nie – odparł Piotr bez zastanowienia. – I zanim zaczniesz pytać o powód, muszę cię uprzedzić, że znów nie uzyskasz odpowiedzi. Tym razem nie dlatego, że jej nie znam, ale ponieważ nie mam zamiaru dzielić się z tobą prawdą.
– Prawdą, że jesteś niewinny?
– Prawda nie może być „że”. Prawda jest prawdą. Nie ma wersji, odmian ani wariantów.
Typowe kopanie się z koniem, skwitował w myślach Oryński. Ale czego innego mógłby się spodziewać? Nawet jeśli jakimś cudem to nie Langer zabił tych ludzi, i tak przesiedział z nimi dziesięć dni w mieszkaniu. Bez dwóch zdań był chory psychicznie. Chyba że ktoś zmusił go, by… Nie, nie było takiej możliwości. Kordian wiedział, że to tylko wishful thinking, katatymia, pobożne życzenia czy myślenie życzeniowe. Jak zwał, tak zwał.
Śledczy ustalili, że sąsiedzi nie słyszeli żadnych podejrzanych dźwięków, a w apartamencie nie odnaleziono śladów świadczących o tym, że były tam jeszcze osoby trzecie. Poza tym Langer nie był związany, nikt nie przystawiał mu lufy do skroni i sam otworzył policji drzwi.
– Skoro nie chcesz się bronić przed zarzutami, to do czego potrzebni ci prawnicy? – zapytał Oryński.
– Senior płaci za wasze usługi.
– Mnie nikt nie płaci, przynajmniej na razie.
Oskarżony nie uśmiechnął się.
– Nie obawiaj się – powiedział Piotr. – Ojciec zadba o to, byście oboje dostali odpowiednie honorarium w zamian za wyrok skazujący. Byle nie nazbyt dotkliwy, bo dba o PR.
Aplikant wątpił, by stary Langer był w stanie wygrzebać się z tego marketingowego bagna. Dokonania syna z pewnością będą rzutować na jego biznes. Chyłka wprawdzie uchodziła za cudotwórczynię na sali sądowej, ale nawet ona nie będzie w stanie okiełznać medialnej burzy, która rozpęta się po ogłoszeniu wyroku.
Senior nie będzie zadowolony, a syn zapewne będzie w tym wszystkim interesował go najmniej.
– A ty? Czego chcesz? – zapytał Kordian.
– Ja? Po prostu egzystuję. Czekam na rozwój wypadków.
– Mógłbyś się nas pozbyć, gdybyś faktycznie nie miał zamiaru się bronić.
– Tylko pogorszyłbym sprawę – odparł oskarżony i potoczył wzrokiem po pomieszczeniu. – Senior znalazłby kogoś bardziej zdeterminowanego na wasze miejsce.
– Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak zdeterminowana jest ta baba, która przed chwilą stąd wyszła.
Kordian liczył na drgnięcie kącika ust, grymas, jakąkolwiek reakcję.
Nic.
– Nie zależy ci na tym, żeby żyć? – zapytał. – Wiesz, że wystarczy jedno słowo skierowane do odpowiedniego ucha, a dostaniesz żyletkę.
– Mam żyletkę w celi. Do golenia się.
– I jeszcze się nie pociąłeś? – Oryński wyciągnął papierosa, po czym popchnął paczkę w stronę rozmówcy. – Więc jednak zależy ci na życiu.
– Jak każdej żywej istocie.
– I mimo to chcesz spędzić resztę swoich dni w więziennej celi?
– Nie – odparł Langer, częstując się papierosem. Młody uznał, że robi postępy. – Jaki racjonalny człowiek chciałby?
– Na pewno taki, który gardzi pomocą całkiem niezłej adwokat.
Piotr nachylił się do niego, a aplikant podpalił mu davidoffa. Więzień zaciągnął się z lubością, a potem odgiął głowę w tył i wypuścił dym.
– Chyłka będzie drążyła tę skałę, którą udajesz, aż wydrąży niewielką szczelinę. A potem wsadzi w nią dynamit i rozsadzi całą tę twoją konstrukcję w drobny mak.
– Być może.
– Więc jeśli chcesz spokoju, działaj szybko i doprowadź do zmiany obrońcy.
– Nie czuję takiej potrzeby.
– A więc jednak pragniesz wygrać.
– Nie.
Młody prawnik pokręcił głową, zakładając rękę za oparcie krzesła.
– Daj spokój – powiedział. – Słyszę od ciebie same sprzeczności. Mógłbyś przyznać chociaż, że sam nie wiesz, czego chcesz.
Kordian w końcu przestał czuć się jak struchlały aplikant, którego patronka pozostawiła na pożarcie psychopacie – teraz wydawało mu się, że jest zręcznym manipulatorem, który może wodzić oskarżonego za nos. Poczucie komfortu runęło jednak jak domek z kart, kiedy Langer opuścił głowę i spiorunował go spojrzeniem.
Oryński zamarł, orientując się poniewczasie, że przedobrzył.
– Spokojnie… – zdążył powiedzieć Kordian.
Langer cisnął papierosa na ziemię i zerwał się z krzesła, przewracając je. Oryński natychmiast rzucił się do drzwi, ale więzień był szybszy. Dopadł do niego i złapał go za fraki.
– Otwierać! – wydarł się Kordian.
Usłyszał chrzęst zamka. Jeszcze moment.
Nagle Piotr puścił poły jego marynarki i odsunął się o krok. Aplikant, z trudem łapiąc oddech, przylgnął plecami do drzwi.
Langer wycofał się do stolika. Podniósł paczkę davidoffów i wyciągnął sobie jednego. Zapalił, a potem przeszedł na drugi koniec pomieszczenia.
Zdezorientowany strażnik pojawił się w progu z wyciągniętym paralizatorem. Tuż za nim stała Chyłka.
– Jesteście wolnymi ludźmi – odezwał się Langer, zanim ktokolwiek zdążył zabrać głos. – Możecie robić, co zechcecie. Nie będę stał wam na drodze – dodał, po czym ruszył w kierunku wyjścia. – Daję wam wolną rękę.
Klawisz spojrzał pytająco na prawnika.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– T-tak.
Strażnik poniewczasie doskoczył do więźnia i skrzyżował mu ręce za plecami. Mimo że nie było już takiej potrzeby, szybko skuł mu nadgarstki i przygotował paralizator.
– Uspokój się – upomniała go czym prędzej Chyłka. – Artykuł dwieście trzydziesty ustawy o Służbie Więziennej należy do moich ulubionych, a ty zbliżasz się już do granicy przekroczenia uprawnień.
Spojrzał na nią spode łba, a potem poprowadził Langera na korytarz. Joanna pokręciła głową z niedowierzaniem, przenosząc wzrok na aplikanta.
– Nie było mnie tylko chwilę – powiedziała.
Kordian zaczerpnął tchu.
– Ale cieszę się, że się zbliżyliście.
Mogła mówić, co chciała, stwierdził Oryński, i tak udało mu się osiągnąć znacznie więcej niż jej.