Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 14

Rozdział 1
9

Оглавление

Zanim Kordian zdążył zapobiec tragedii, refren jednej z jego ulubionych piosenek rozbrzmiał na dobre. Will Smith zachęcał, by wszystkie laski, wszyscy z tylnych i przednich rzędów wznieśli okrzyk radości, bo nadchodzi „la fiesta”.

– Co to ma znaczyć? – zapytał Artur Żelazny.

– Ja… p-przepraszam – wyjąkał czym prędzej Oryński, starając się wygrzebać dzwoniącą komórkę z wewnętrznej kieszeni marynarki. Był przekonany, że wyciszył dzwonki jeszcze rano, zanim wszedł do budynku. Tuż przed tym, jak na jego drodze wyrosła Chyłka.

– Nie trzymaj tam tego, synu – poradził siedzący za biurkiem Żelazny.

Potężny mebel sam w sobie świadczył o tym, z kim ma się do czynienia – wykonany był z porządnego mahoniowego drewna i znajdowały się na nim wszystkie atrybuty władzy nad kancelarią prawną: drogie pióro Watermana, nowiutkie, nieotwierane podręczne kodeksy i spinki do mankietów w pozłacanym pojemniku.

– Tak jest.

– Nie stoisz przed generałem, tylko imiennym partnerem – powiedziała Joanna. – I co to za pseudomuzyczne popłuczyny?

– Dzwonek z płyty „Willenium”.

– „Willenium”? – powtórzyła Chyłka i zamknęła oczy, jakby stała nad grobem i żegnała najlepszego przyjaciela. – Wpędzasz mnie w posępny nastrój, Zordon. A to nigdy nie kończy się dobrze. Od jutra chcę słyszeć solówkę z Wasted Years, kiedy ktoś będzie do ciebie dzwonił. To drugie zadanie. Pamiętasz pierwsze?

– Jasne – zełgał Kordian.

– Więc powtórz.

Oryński podrapał się po głowie.

– Miałem pójść do Hard Rock Cafe?

– Miałeś sprawdzić, o jakiej historycznej postaci Ironsi śpiewają przez osiem minut. Kolokwium zbliża się wielkimi krokami.

Kordian spojrzał na szefa w poszukiwaniu ratunku.

– Nic, tylko ci pozazdrościć, synu – podsumował Żelazny. – Ale doprawdy, nie trzymaj tego telefonu w pole marynarki, bo wytwarza przecież jakieś pole. Po cóż ci ono w okolicy serca?

– Racja, proszę pana – odparł usłużnie Oryński, zanim zdążył ugryźć się w język. Chyłka spojrzała na niego z dezaprobatą.

– Siadajcie, proszę – rzekł gospodarz.

Kiedy zajęli miejsca na wygodnych krzesłach przed biurkiem, Żelazny wbił wzrok w aplikanta. W dobrym tonie było, żeby tak mało znaczące persony nie pokazywały się szefostwu i nie nękały ich swoją obecnością. A mimo to z jakiegoś powodu Chyłka uznała, że warto pokazać mu tego chłopaka.

– Rozumiem, że podpisałeś już umowę z naszą kancelarią? – zapytał Artur.

Oryński skinął głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Stary nie pyta o to z czystej ciekawości. Chciał upewnić się, czy Kordian podpisał oświadczenia zabraniające mu ujawniania kancelaryjnych tajemnic.

– Wybornie. – Artur potarł dłonie. – Ani chybi będziesz wartością dodaną w kancelarii Żelazny & McVay.

Chyłka upozorowała przeciągłe ziewnięcie, słysząc tę standardową formułkę.

– Po co mnie wezwałeś? – zapytała, uznając, że formalnościom stało się zadość. – I co robisz w Warszawie? Nie powinieneś teraz być gdzieś za granicą i stwarzać wrażenia, że pracujesz?

– Jestem ostatnim człowiekiem w tej firmie, którego można byłoby oskarżyć o pozoranctwo – odparł Żelazny. – Ale nie będziemy roztrząsać twoich uprzedzeń wobec wszystkich innych prawników w kancelarii – dodał, poprawiając marynarkę. – Widziałaś się już z klientem?

– Tak.

– I?

– I lepiej rozmawiałoby ci się z własnym zadem podczas posiedzenia na tronie.

– Niespecjalnie mnie to dziwi – odparł Artur, przyzwyczajony do tego, że Chyłka niewiele sobie robi z różnicy w ich statusie. Obecnie zajmowała stanowisko senior associate, więc niewiele dzieliło ją od posady partnera. W połączeniu z wieloletnią znajomością na stopie koleżeńskiej, pozwalało to w ich wypadku na nieco luźniejsze relacje w pracy. Rzecz jasna, do pewnego stopnia. Kiedy Joanna zaczynała uprawiać zbyt daleko idącą samowolkę, Żelazny potrafił wejść w rolę surowego dowódcy.

– Co ci powiedział?

– Nic. Chyba wstydzi się kobiet.

– O, z całą pewnością. Szczególnie jeśli wdał się w ojca – odparł z przekąsem Żelazny.

Jego kancelaria nie raz i nie dwa wyciągała starego Langera z trudnej sytuacji – ostatnio zaś z całkowicie beznadziejnej. Udało się głównie za sprawą Chyłki, która okiełznała szaleństwo jakiejś białoruskiej czy kaliningradzkiej dziewuchy.

– O Langerze seniorze nie musisz mi przypominać – zauważyła. – Dalej czasem się budzę w nocy, czując na sobie jego obleśne spojrzenie.

– A młody? Jakie sprawia wrażenie?

– Nie wiem, nie miałam okazji go poznać. Rozwiązał mu się język, jak został sam na sam z tym oto młodzieńcem – zrobiła zamaszysty ruch ręką, wskazując na siedzącego obok Kordiana.

Oryński wydął usta i pokiwał głową w zamyśleniu.

– Więc? – zapytał Artur, odpinając spinki z mankietów i umieszczając je razem z tymi, które znajdowały się na biurku dla celów dekoracyjnych.

– Nie powiedział wprost, że to zrobił. Nie przyznał się do winy ani przede mną, ani przed po…

– Nie, nie – przerwał mu Żelazny. – Jego wina nie ulega dla mnie wątpliwości. Interesuje mnie to, czy będzie współpracował?

– Może… w ostateczności. Na odchodnym powiedział, że mamy wolną rękę.

Artur zamilkł, rzucając chłopakowi przeciągłe spojrzenie.

– Wolna ręka nie jest równoznaczna z deklaracją o współpracy.

– Nie jest – zgodził się Kordian. – W dodatku wyrażał się dość ogólnikowo.

Oryński przez moment chciał dodać, że chwilę wcześniej Langer rzucił się na niego jak wygłodniałe zwierzę na kawałek mięsa. Chyłka jednak przemilczała ten epizod, więc uznał, że nie warto niepokoić imiennego partnera.

– Czyli będzie chciał robić smród – zawyrokował Żelazny. – Trudno było spodziewać się czegokolwiek innego.

Spojrzał na Joannę z nadzieją, ale prawniczka tylko wzruszyła ramionami.

– Nie muszę ci mówić, że to sprawa o podwyższonym priorytecie.

– Nie – odpowiedziała.

– I jesteś świadoma oczekiwań Piotra?

– Tak.

– Umiesz powiedzieć coś więcej? – zapytał z uśmiechem, kręcąc głową.

– Jestem świadoma tego, że stary Langer oczekuje szybkiego i bezbolesnego procesu, wskutek którego jego kochany syneczek trafi jak najszybciej do pierdla, i pozbawiony dostępu do Internetu i mediów będzie wegetował, nie zagrażając swemu drogiemu ojcu.

Żelazny wstał ze swojego wygodnego fotela i podszedł do niewielkiego barku. Nalał sobie szklankę bourbona, a potem ostentacyjnie pociągnął niemały łyk, nie proponując swoim gościom, by do niego dołączyli.

– Posłuchaj, Chyłka… – zaczął zupełnie innym tonem, jakby trunek naoliwił niedziałające tryby. – Postawię sprawę jasno. Ten zwyrodnialec ma się przyznać do winy.

– Niewykonalne.

Szef zakołysał trunkiem, patrząc na nią spode łba.

– McVay jest tego samego zdania, więc nie musisz fatygować się o telefon.

– Tyle tylko, że…

– Cokolwiek masz mi do powiedzenia, nie obchodzi mnie to – uciął. – Langer ma się przyznać do winy, sąd ma klepnąć jego oświadczenie, a w mediach ma być względna cisza. Jak pojawią się jakieś przecieki, masz natychmiast zidentyfikować źródło. Mogę przydzielić ci Kormaka na stałe, dopóki nie uporasz się z tym wszystkim.

Najwyraźniej stary Langer płacił całkiem nieźle, stwierdził Oryński.

– Piotr nie chce w ogóle mieszać się w sprawę, z oczywistych względów – ciągnął dalej Artur. – To wszystko niekorzystnie rzutuje na prowadzone przez niego przedsięwzięcia. A wiesz, jacy potrafią być partnerzy biznesowi. Jak tylko coś się dzieje wokół człowieka, zaraz jest powód do renegocjacji ustalonych warunków umowy. Nie, do tego nie może dojść. Szybki proces, szybki wyrok.

– Nie przyzna się do winy – zaoponowała Chyłka.

– Oczywiście, że się przyzna.

– Nie.

– Jeśli tego nie zrobi, dostanie dożywocie – stwierdził Żelazny. – W przeciwnym wypadku może uda mu się ugrać dwadzieścia pięć lat.

– On nie sprawia wrażenia, jakby chciał cokolwiek ugrać.

– To czego chce, do cholery?

Joanna odgarnęła kosmyk włosów, który jakimś cudem wydostał się ze starannie ułożonej fryzury i opadł jej na czoło. Żelazny przez moment czekał na odpowiedź, przenosząc wzrok z niej na aplikanta.

– Nie będę owijać w bawełnę – odezwał się po chwili. – Zaczynacie działać mi na nerwy. Rozmawialiście z tym człowiekiem, czyż nie?

Pokiwali głowami, a Oryński doszedł do wniosku, że ton używany przez szefa nadaje głębsze znaczenie jego nazwisku.

– W takim razie możecie chyba choćby oględnie stwierdzić, czego chce? Co zamierza zrobić? Jest gotów iść do więzienia? Jest niezrównoważony? Może trzeba go ubezwłasnowolnić?

– Nie, Langer wydaje się… – zaczął Kordian i spojrzał na Chyłkę, która w odpowiedzi wzruszyła ramionami. – Spokojny. Jest po prostu spokojny. Nie licząc pewnego…

– Pogodzony z losem? – wtrącił Żelazny.

– Nie. Chce by „prawda zwyciężyła”. Mniej więcej.

– No dobrze… – odparł Artur, bawiąc się dwoma spinkami, jakby były kostkami do gry.

Milczenie stawało się coraz bardziej niewygodne, a Oryński nagle zapragnął znaleźć się z powrotem na zewnątrz, na ruchliwym korytarzu, gdzie nie mógłby usłyszeć własnych myśli. W ciszy, która tutaj panowała, każda konkluzja odbijała mu się echem w głowie i do niczego nie prowadziła.

– Wasze zadanie jest proste – odezwał się po chwili Żelazny, stając naprzeciw dwójki prawników. – Okiełznać go na tyle, na ile się da. Langer ma dobrowolnie przyznać się do winy, dostać dwadzieścia pięć lat, a potem iść potulnie do swojej celi. Odwołacie się od wyroku, co jasne, ale tylko pro forma, by nikt nie zarzucił wam braku profesjonalizmu. Nie podniesiecie w apelacji niczego, co spowodowałoby przeciągnięcie sprawy. Sąd drugiej instancji klepnie decyzję pierwszej, i na tym wasz udział się zakończy. Szybko, sprawnie, bezboleśnie.

– A…

– Liczę na ciebie, Chyłka. No pasarán?

– No pasarán, el jefe – potwierdziła Joanna, po czym podniosła się z krzesła i ruchem ręki poleciła aplikantowi, by zrobił to samo. Skinęli głowami Żelaznemu i opuścili jego biuro.

– O co chodzi z tym hiszpańskim?

– Stary lubi ten język – odparła Chyłka, przebijając się przez prawniczy kociokwik. – To taka tradycja, że przed każdą sprawą składasz przed przełożonym albo przed sobą deklarację no pasarán.

– Przecież to jakaś piosenka T.Love.

– To hasło rewolucji francuskiej, kretynie, które potem zrobiło karierę dzięki włączeniu go do katalogu komunistycznych formułek zagrzewających do boju. Znaczy tyle, co „nie przejdą”.

– Okej.

– Jak wygrywasz rozprawę, mówisz hemos pasado. Przeszliśmy. To taki zwyczaj.

– Nie wiedziałem, że trafiłem w jakieś komunistyczne…

– Uważaj na słowa – zaoponowała Chyłka. – Tutaj są sami liberałowie, ale masz przed sobą kobietę, która za każdy lewacki zarzut przetrzepie ci skórę. I czemu ciągniesz się za mną jak smród po gaciach, co?

– Myślałem, że…

– Idź do Kormaka i pomóż mu z tymi sąsiadami – poleciła Joanna, po czym przyspieszyła kroku.

Uprawiając zgrabną ekwilibrystykę, dotarła do swojego biura, a potem znikła za drzwiami.

Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1

Подняться наверх