Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 20
Rozdział 1
15
ОглавлениеChyłka podniosła wzrok na laptopa, gdy ktoś zaczął dobijać się do jej drzwi. Kontrolnie spojrzała na zegarek w prawym dolnym rogu ekranu. Cztery minuty temu minęło południe. Zminimalizowała okno przeglądarki i na ekranie pojawiła się tapeta z logo kancelarii – na grafitowym tle umieszczono napis „Żelazny & McVay”, z niedbale pociągniętą linią pod spodem, kończącą się tuż przed „y” w nazwisku „McVay”.
– Wejść – zaordynowała.
Przypuszczała, że Zordon i Kormak przyszli posypać głowy popiołem, gdyż trop dziewczyny hojnie obdarowanej przez naturę do niczego ich nie doprowadził. Kiedy jednak stanęli w progu, po wyrazach ich twarzy poznała, że się myliła. Bez zbędnych ceregieli i chełpienia się swoją zdobyczą Kordian przedstawił jej całą sytuację.
– Krótko mówiąc, mamy się czego uczepić – zakończył.
– Może – odparła Joanna. – Ale nie rób sobie nadziei, Zordon.
– A kto twierdzi, że robię?
– Twój rozentuzjazmowany ton.
– Bzdura.
Chyłka odgięła się na krześle.
– Mówiłam ci już o świętej zasadzie prawniczego żywota? – zapytała.
– Niestety – odrzekł Kordian. – Nigdy nie mów klientowi, że wygrasz jego…
– Nie o tej – przerwała mu. – Nigdy nie identyfikuj się z klientem. Nawet jeśli twoim zdaniem gość jest faktycznie niewinny, nie pozwól, by zaistniała między wami nić sympatii. Chyba że wyłącznie z jego strony. Z twojej nigdy.
– Ale…
– Przenigdy – zestrofowała go. – Podkreślam to, bo sprawiasz wrażenie, jakbyś był gotów wyjść za Langera, gdyby tylko istniała taka prawna możliwość. Im bliżej jesteś klienta, tym dalej jesteś od wygrania sprawy.
– Tak, sensei.
Joanna popatrzyła na niego spode łba, po czym dobyła papierosa.
– Słuchaj, Zordon… wygłaszanie tych kazań boli mnie bardziej, niż ciebie słuchanie ich, ale musisz się czegoś nauczyć. – Odpaliła marlboro. – Jeśli ja ci tego nie powiem, nikt inny tego nie zrobi. Chyba że Kormak. – Przeniosła wzrok na chudzielca. – Co ty na to, szczypiorze?
– Ja tam gówno wiem.
– Otóż to – potaknęła i ponownie zwróciła się do Oryńskiego. – Więc albo przyjmuj wszystko, co mówię, z wdzięcznością i namaszczeniem, albo będziesz najgorzej poinformowanym aplikantem w historii Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Panimajesz?
– Będę pochłaniać wszystkie twoje mądrości – zapewnił. – A zacząć możemy od taktyki w sprawie Langera.
– Moment – wtrącił Kormak. – Przynieśliśmy ci solidne informacje, a nie usłyszeliśmy nawet lakonicznego „dobra robota, chłopaki”.
Chyłka przenosiła obojętny wzrok z jednego na drugiego. Przez chwilę w gabinecie panowała cisza.
– Zapalcie sobie. Zrobi wam się lepiej.
– Ja nie palę – zaprotestował Kormak.
Oryński poczęstował się z paczki Joanny.
– Zacznij – poradziła. – I tak dziwi mnie, jakim cudem zdołałeś bez tego przetrwać tutaj tak długo i kompletnie nie zwariować.
– Palenie ma się do tego jak…
– Ma się – zaoponowała. – Każdy papieros powoduje, że stajesz się nieco otępiały, masz lekko przyćmione zmysły. Nałogowy palacz tego nie czuje, bo organizm się przyzwyczaja, ale gdybyś teraz zapalił, wiedziałbyś, o czym mowa.
– To świetnie.
– Żebyś wiedział. Dzięki temu masz mniej siły na irytowanie się tym, co dzieje się wokół. Pewnych rzeczy nawet nie rejestrujesz. Papieros równa się zdrowie.
– Jeśli przymknąć oko na to, że zabija.
– No tak – potwierdziła Chyłka. Wzruszyła ramionami i spojrzała na Oryńskiego. – A ty, Zordon, nie masz swoich? Jak cię nie stać, to powiedz, zatroszczę się o to, żebyś nie robił tutaj już dłużej za darmo.
– Z tego co wiem, nie robię.
– Mniejsza z tym – odparła i machnęła ręką. – Szkoda czasu na bzdety; mam dla ciebie cudowną wiadomość. Mamy wyznaczony termin rozprawy i można by rzec, że nie zdążysz połapać się w sposobie wiązania krawatu, który obowiązuje w kancelarii Żelazny & McVay, a już będziesz musiał zapindalać ze mną do sądu.
– Ale…
– Co? Dziwi cię, że mamy swój sposób? Od senior associate w górę wiąże się windsora, poniżej półwindsora. McVay się uparł, nie wiem po co i na co, ale tak jest.
– Nie, chodziło…
– Boisz się sali sądowej? Bez obaw, każdy za pierwszym razem ma dupowstrząs. Najlepiej świadczy o tym smród w kiblach. Pamiętaj, żeby nigdy tam nie chodzić… załatwiaj wszystko przed wejściem do budynku sądu.
– Aż tak źle? – zapytał z niesmakiem.
– Wyobraź sobie, co może wyprodukować tuzin zestresowanych ludzi… albo nie, nie wyobrażaj sobie. I nie trzęś dupą.
– Nie trzęsę, tylko…
– No co?
– Jak ostatnio sprawdzałem, nie mieliśmy jeszcze żadnego konkretnego planu działania… Teraz przychodzimy do ciebie z Kormakiem, niosąc trufle na talerzu, a ty nawet…
– Trufle? – przerwała mu Joanna i pokręciła głową. – Nie sil się więcej na porównania, Zordon.
– Wiesz, co miałem na…
– Rozmawiałam z seniorem – ucięła.
W pokoju znów zaległa cisza. Oryński wyprostował się na krześle, Kormak odchrząknął. Prawniczka patrzyła na niego znacząco.
– Nic tu po mnie – powiedział, odbierając niewypowiedziany rozkaz. – Skoro nie macie do mnie więcej bezecnych próśb, udam się do swojej pieczary.
Po jego wyjściu obrońcy przez kilka chwil milczeli.
– Co powiedział? – zapytał w końcu Kordian.
– A jak myślisz? – odburknęła. – Mamy grać na niepoczytalność. Chce, żebyśmy zrobili z jego syna kompletnego wariata, a potem doprowadzili do wymierzenia środka zabezpieczającego.
– Psychiatryk?
– Lepsze to niż więzienie – odparła Chyłka, zapalając kolejnego papierosa. Kordian po raz drugi tego dnia stwierdził, że musi ograniczyć lub rzucić palenie. No i squash, chociaż raz w tygodniu.
– Ale Piter na to nie pójdzie.
– Piter? – zapytała Joanna, unosząc brwi. – Teraz będziecie mówić do siebie w hip-hopowy, willsmithowy sposób? – Oryński nie odpowiadał, więc prawniczka zbyła temat machnięciem ręki. – Wiem, że na to nie pójdzie – dodała. – Ale formalnie nasz rachunek opłaca Langer senior. I ów tetryk uparł się, by grać właśnie na niepoczytalność.
– Piotr rozwali tę koncepcję w strzępy, jak tylko otworzy usta na sali sądowej.
– Nie, jeśli ojczulek znajdzie odpowiednich biegłych. Z pewnością niejeden psychiatra i psycholog połakomią się na porządny zastrzyk pieniędzy. Może nawet wysnują jakąś diagnozę, że skoro Langer się nie przyznaje, to niewątpliwie świadczy na korzyść tezy, że jest zdrowo pomylony.
– Ale…
– Wiem, że masz „ale”, Zordon – przerwała mu.
Wstała od biurka i podeszła do okna, z którego roztaczał się widok na Pałac Kultury.
– Wiem, że chcesz powołać na świadka tego gościa ze spożywczaka i tę laskę z fitnessu. Niestety nawet ich zeznania nie powaliłyby żadnego sędziego na kolana.
– Nie powaliłyby, ale zasiałyby wątpliwości.
Chyłka obejrzała się przez ramię. Przez moment się nie odzywała.
– Musisz pogodzić się z tym, że ostatnie słowo należy do klienta – oznajmiła w końcu.
– Którym jest Langer.
– Senior.
– Mam gdzieś seniora – wypalił Oryński. – Ciąży na nas obowiązek robienia wszystkiego, żeby doprowadzić do uniewinnienia, prawda? Więc granie na niepoczytalność, kiedy wiemy, że to nic nie da, jest działaniem wbrew sztuce. I wbrew prawu.
– Świetnie, idź się poskarż Naczelnej Radzie Adwokackiej.
Kordian zamilkł, nie chcąc wdawać się w czczą utarczkę słowną. Sądził, że jeśli jakikolwiek prawnik w kancelarii Żelazny & McVay miał do perfekcji opanowaną sztukę manipulowania klientami, to była to właśnie Joanna Chyłka. Tymczasem wszystko wskazywało na to, że w przypadku Langera po prostu nie miała nic do gadania.
– Próbowałaś go przekonać?
– A czy słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie?
Kordian zaciągnął się papierosem.
– Robiłam, co mogłam, młody – podkreśliła. – Ten facet jednak ma swoją wizję. Chce, żeby sprawa zakończyła się jak najszybciej, a jeśli będziemy wnioskować o niepoczytalność, nie podnosząc innych argumentów, to będzie proces-ekspres. Opinia biegłych, ciach, koniec kropka. Nie będzie nawet czego podnosić w apelacji, bo żadne nowe fakty nie ujrzą światła dziennego. Wszystkie są nam obecnie znane.
– Kaplica.
– Żebyś wiedział.
Na moment znów zapadła krępująca cisza.
– Więc co zrobimy?
– Nic – wyjaśniła Joanna, otwierając szufladę. Wyciągnęła z niej Kodeks etyki adwokackiej i położyła go przed chłopakiem.
– Widzę, że nieotwierany – bąknął.
– Teraz za to będzie przeczytany od deski do deski – odparła Chyłka, nieświadomie zapalając kolejnego papierosa. Spojrzała na niego, skrzywiła się, po czym odłożyła go do popielniczki. – Ale mówiąc poważnie, przejrzyj to, a potem zgłoś się do któregoś ze stażystów w norzeoborze. Powiedzą ci, jak wygląda posiedzenie sądu i co masz robić.
– Świetnie – odparł Oryński, biorąc chudą książeczkę. – Kodeks etyki adwokackiej. Jeden z najlepszych oksymoronów, jakie wymyślono.
Rzeczywiście jednak wypadało go przeczytać, skoro dotyczył też aplikantów i teoretycznie za jego złamanie groziły kary. Jeśli chodziło o rozprawę, wolałby zobaczyć przebieg procesu, siedząc na widowni, a nie słuchać praktykanta, który z braku lepszego pomysłu na spędzanie wolnego czasu pewnie uczęszczał na otwarte posiedzenia.
Wiedział jednak, że polecenia patronki nie podlegają negocjacji. Już się przekonał, że każdy był pod czyimś butem – on pod jej, ona pod Żelaznego. Szkoda tylko, że wskutek tej drugiej zależności Langer spędzi resztę życia w więzieniu.