Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 16
Rozdział 1
11
ОглавлениеDrugi dzień w robocie był nieporównywalnie gorszy od pierwszego.
Wczoraj Oryński opuścił kancelarię dopiero o dziesiątej, a w domu był o jedenastej. Przed północą otworzył pierwsze piwo, przez co zasnął koło drugiej. By zameldować się w Skylight na ósmą, musiał wstać o szóstej.
Jeśli tak miało wyglądać całe jego życie, był gotów podziękować.
Parafrazując w myśli Roberta Frosta, Kordian doszedł do wniosku, że jeśli będzie przykładnie pracował w kancelarii dziesięć godzin dziennie, może kiedyś uda mu się zostać prezesem i pracować czternaście.
Stanąwszy przed wejściem do biurowca, chłopak odpalił davidoffa.
– Tu się nie smrodzi – rozległ się kobiecy głos, lecz tym razem nie było w nim cienia uszczypliwości.
Kordian miał déjà vu. Odwrócił się i powitał Chyłkę szczerym uśmiechem.
– Powiedz mi, ile godzin śpi senior associate? – zapytał.
– Tyle, ile jej się podoba – odparła mimochodem Joanna. – Chodź, nie pal jak żul pod Złotymi Tarasami. Masz od tego biuro.
– Nie mam biura – zaoponował Oryński. – Umieściłaś mnie w norzeoborze.
– Nie szkodzi, jest palarnia.
Kordian przeciągnął papierosa, a potem zdusił go pod butem i ruszył za Chyłką.
Gdy znaleźli się w windzie, znów zapanowało niezręczne milczenie. Oryński kilka razy ukradkowo łypnął na prawniczkę. Kiedy to zauważyła, zgromiła go wzrokiem.
– Nie wyspałeś się, Zordon?
Odpowiedział jej przeciągłym, nieudawanym ziewnięciem. Świetny timing.
– Po nocach szukałeś odpowiedzi na swoje zadanie?
– Co? A… tak. Nic nie znalazłem.
– Znowu zapomniałeś, co ci poleciłam, prawda?
– Nie.
– Nie mam zamiaru ci o tym przypominać. Masz problem.
Milczał przez chwilę, sięgając w najgłębsze odmęty pamięci. Po chwili jakiś neuron w mózgu zaskoczył.
– Miałem zmienić dzwonek – odparł i poczuł się jak uczniak, który wyrwał się z dumą do odpowiedzi. – Ale jeszcze nie udało mi się tego dokonać.
– Nie, nie, to tylko sprawa techniczna – wyjaśniła, kiedy winda dotarła na miejsce. – Twoje zadanie było znacznie ważniejsze. Jeśli o nim nie pamiętasz, to jakim cudem mam wierzyć, że kojarzysz jakikolwiek przepis z karnego albo z kapeku?
Normy Kodeksu karnego oraz Kodeksu postępowania karnego były ostatnimi rzeczami, którymi Kordian zaprzątał sobie teraz głowę. Cały wczorajszy dzień uzmysłowił mu, że nowa robota niewiele ma wspólnego z tym, co legislatorzy zapisali na kartach ustaw. Najpierw spotkanie z psychopatą, potem wizyta u najwyższej instancji w kancelarii Żelazny & McVay, a na deser prawie dziesięć godzin spędzonych w biurze Kormaka. I to właśnie ten ostatni akcent okazał się najbardziej męczący.
Obaj niezłomnie zaglądali do wszelkich internetowych zakamarków społecznościowych, ale szło im jak po grudzie. Kormak wykazywał się przy tym podzielnością uwagi, rozprawiając na temat dzieł McCarthy’ego oraz niezbyt udanego polskiego tłumaczenia jednej z jego książek. Początkowo Kordian od czasu do czasu potakiwał. Potem udawał, że rozmówca nie istnieje.
Szybko okazało się, że nowobogaccy zasiedlający apartamentowiec Langera wyjątkowo cenili sobie prywatność. W social media nie było niczego, co mogłoby się przydać w sprawie.
Tym bardziej Oryński zdziwił się, kiedy teraz wyszedł z windy na korytarz. Stanął twarzą w twarz z chudzielcem w okularach Eltona Johna, który uśmiechał się promiennie.
– Kordian, mam coś – zagaił konspiracyjnie.
O tej porze dnia można było go jeszcze usłyszeć, ale za godzinę jego głos nie będzie nawet szumem w tle. Prawnicy spojrzeli na niego pytająco.
– Ta blondyna – oznajmił. – Z tego samego piętra.
– Nie kojarzę – jęknął Oryński zmęczonym głosem.
– Ta, co miała zdjęcie przed pomnikiem Chrystusa w Świebodzinie.
– Była taka?
– Ta z cycami.
– Jakimi?
– Co to za pytanie? – obruszył się Kormak. – Foremnymi jak modelowe wielościany.
Chyłka pokręciła głową z politowaniem, choć jeśli cokolwiek miało otworzyć odpowiednie klapki w umyśle faceta, to właśnie piersi. Tak też było w tym przypadku.
– Agnieszka – zaskoczył Oryński. – Bodajże Powirska.
– Dokładnie ona. – Kormak ochoczo pokiwał głową. – Wiem, gdzie chodzi na fitness.
– Na fitness? – zapytała z niedowierzaniem prawniczka. – Myślałam, że to wypasiony apartamentowiec, w którym albo ma się własny pokój do ćwiczeń, albo korzysta z klubu na dachu czy czegoś w tym guście?
– Nie – odparł chudy.
– Co „nie”?
– Nie mają klubu.
Joanna spojrzała na obu rozmówców i stwierdziła, że najwyraźniej odpłynęli już myślami w kierunku najbardziej charakterystycznej cechy tej dziewczyny.
– Jedźcie – powiedziała. – Zasadźcie się na nią jak dwóch najbardziej parszywych paparazzi.
– Okej – zgodził się Kormak, nagle przenosząc wzrok na jej dekolt. – Potrzebuję tylko twojego naszyjnika – dodał.
– Na co ci on?
– Niezbędny.
Chyłka zdjęła biżuterię, choć niespecjalnie jej się to podobało.
– Jeśli cokolwiek się z nim stanie albo go zgubicie, nogi z dupy powyrywam, a potem nakarmię nimi Starego.
– Pewnie, pewnie – mruknął Kormak, a następnie spojrzał na swojego towarzysza. – Weźmiesz?
– Nie.
– Daj spokój. Bierz wisiorek i idziemy.
– Nawet nie wiem, do czego mógłby nam się przydać.
– Zobaczysz.
Zanim aplikant zdążył odpowiedzieć, Joanna wsadziła mu w rękę naszyjnik. Wyglądał na obrzydliwie drogie świecidełko, ale Oryński uznał, że ostatecznie nie ma to wielkiego znaczenia. Co mogłoby się z nim stać? Zaraz powędruje do kieszeni, a cokolwiek planował chudzielec, nie mogło wiązać się z jego uszkodzeniem. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
– Do roboty – ponagliła ich Joanna. – Nie płacimy wam za bierność.
– Mnie nikt…
– Spokojnie, pod koniec miesiąca dostaniesz swoje kokosy.
Kordian już miał zaoponować, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Chyłka się oddaliła.
Jadąc windą, Oryński znów myślał o tym, jak dalece ta praca mija się z jego oczekiwaniami. Analogia do paparazzich była nie do końca adekwatna, bo ci ludzie jedynie robili zdjęcia – on zaś miał węszyć i inwigilować Bogu ducha winnych ludzi metodami rodem ze Stasi czy innych tego typu organizacji.
– Do niczego nie dojdziemy – ocenił.
– Bzdura.
– Gdyby sąsiedzi Langera cokolwiek wiedzieli, dawno poszliby na policję. Albo do mediów.
– Może tak, może nie.
– Zresztą gonienie za tymi ludźmi i czytanie ich wpisów na przypadkowych fanpage’ach nie ma nic wspólnego z tym, co powinien robić aplikant adwokacki.
– Życie.
Zjechali na dół i wyszli ze Skylight na Emilii Plater. Oryński zapalił papierosa, a Kormak poprawił przerzuconą przez ramię torbę.
– Masz samochód gdzieś w pobliżu? – zapytał.
– Łacha drzesz?
– Nie – odparł niemal urażony chudzielec. – Inni mają wykupione abonamenty. Myślałem, że ty też.
– Jeszcze nie.
– To gdzie stoisz?
– Dojeżdżam tramwajem.
– Co? – Kormak obrócił się do swojego towarzysza i spojrzał na niego z niedowierzaniem. – Szkoda ci pięciu złotych za godzinę parkowania?
– Nie mam samochodu.
– Aha.
Przez moment milczeli.
– Więc zamów taksę – zaproponował Kormak.
– Wyglądam na kogoś, kto nie ma co robić z pieniędzmi?
– Człowieku! – żachnął się chudzielec. – Jesteś prawnikiem? Czy nie?
– Najwyraźniej nie takim, do których jesteś przyzwyczajony – odparł Kordian, po czym spojrzał znacząco w kierunku przystanku. Ruszyli w jego kierunku.
– A palisz davidoffy – zauważył Kormak.
– Na ważne rzeczy zawsze się znajdzie – wyjaśnił Oryński. – Poza tym nie jestem goły jak święty turecki. Mam trochę zaskórniaków, po prostu nie wydaję pieniędzy na pierdoły.
– Spuszczam na to zasłonę miłosierdzia – skwitował szczypior, kręcąc głową.
Pod Dworcem Centralnym wsiedli w tramwaj numer trzydzieści trzy, kierujący się w stronę Kieleckiej. Opuścili go już po kilkunastu minutach. Teraz pozostawało tylko trafić pod właściwy adres.
– Gdzie teraz? – zapytał Kormak.
– Ku najbardziej okazałym budynkom w okolicy Pola Mokotowskiego.
– Chyba Pól Mokotowskich.
– Pola.
– Chyba nie.
– Gwarantuję ci, Kormak, że to Pole Mokotowskie.
– Musisz być taki upierdliwy?
– Staram się nie być, ale życie niejako to na mnie wymusza.
– Nieważne. Wyciągaj smartfona i wbijaj adres osiedla na Google Maps.
Oryński się skrzywił.
– Coś nie tak?
– Mój pakiet internetowy nie jest zbyt…
Chudzielec rozłożył ręce, a potem sam sięgnął do kieszeni i wprowadził podany przez Kordiana adres do nawigacji. Chwilę później dotarli do kompleksu nowoczesnych zabudowań, wzniesionych na minimalistyczną modłę. Minęli je i poszli dalej, do najbliższego klubu fitness, który niewątpliwie powstał tylko po to, by wydusić pieniądze z rezydentów niedalekiego osiedla.
– Rozumiem, że masz jakiś pomysł? – podjął Oryński, patrząc na szyld zachęcający do wypróbowania nowych metod spalania kalorii.
– Przyczajony tygrys – odparł chudzielec, wskazując na siebie. – Ukryty smok – dodał, wskazując na niego.
– Lepiej być nie może – odburknął aplikant.
– Czyli nie chcesz wiedzieć, co mam na myśli?
– Chyba nie.
– Poczekamy tutaj, przyczaimy się – wyjaśnił mimo to Kormak. – Potem ty wkroczysz do akcji.
– Świetnie. Długo nam to zajmie?
– Przypuszczam, że kilka chwil.
Upłynęły dwie godziny, ale po Powirskiej nie było śladu. Siedzieli na ławce, z której mieli widok na wszystkich wchodzących i wychodzących z fitness clubu.
– Jak udało ci się ją namierzyć? – zapytał Oryński, by zabić czas.
– Mam swoje metody.
Zabrzmiało to, jakby miał dostęp do satelitów szpiegujących, używanych przez CIA. Kordian uniósł brwi i spojrzał na towarzysza z powątpiewaniem.
– Nic nielegalnego – wyjaśnił szybko okularnik. – Wystarczy tylko poszperać w Internecie. Wedle mojej najlepszej wiedzy Agnieszka o tej porze kręci na orbitreku, kształtując swoje zgrabne cztery litery.
– Więc dlaczego tam nie wejdziemy?
– Bo nie chcemy jej przeszkadzać. Złapiemy ją po wyjściu. A raczej ty to zrobisz.
– Okej – odparł Oryński bez przekonania.
Każda kolejna minuta zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a po Powirskiej nadal nie było śladu. Po następnym kwadransie Kordian miał tego serdecznie dosyć. Popatrzył na kompana i z ulgą stwierdził, że ten również jest zrezygnowany.
– Najwyraźniej wyrobiła już normę w tym tygodniu.
– W takim razie czas przejść do planu awaryjnego – oznajmił chudzielec.
Wyłuszczył aplikantowi wszystko od początku do końca, a Kordian musiał przyznać, że brzmiało to całkiem sensownie. Parę rzeczy mogło pójść nie tak, ale warto było spróbować. Skinął głową ze zrozumieniem, a potem ruszył w kierunku wejścia.
O tej porze klub świecił pustkami. Na bieżni widocznej przez szybę samotna kobieta wylewała z siebie siódme poty. Sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz paść trupem. Kordian minął ją i podszedł do mężczyzny stojącego za ladą. Obwód jego bicepsa równy był mniej więcej obwodowi jego głowy. Prócz tego mógł z powodzeniem pretendować do miana modela z katalogu ciuchów dla metroseksualistów.
– Dzień dobry – wypalił Oryński.
– Siemanko – odparł z lekkim uśmiechem model. – Świetny strój na poranny trening.
– To? – zapytał Kordian, poprawiając poły marynarki. – Uh… nie, byłem wczoraj wieczorem. Nie dam rady tak często – dodał, poklepując się po udach.
Ostatnie dwa dni były niekończącą się epopeją robienia z siebie kretyna.
– Mam naszyjnik, który wczoraj zostawiła tu pewna dziewczyna – dodał, kładąc wisiorek na blacie.
Model spojrzał nań i pokiwał głową z uznaniem. Kordian wiedział, że nieco ryzykuje, mówiąc, że był tutaj zeszłego wieczora, ale przypuszczał, że taki gość skupiał się raczej na innym typie klientów i nie kojarzył takich jak on.
– Droga rzecz – skwitował mięśniak, jakby dziwiło go, że ktokolwiek przytargał do niego takie znalezisko, zamiast opchnąć na Allegro za niebotyczną sumkę.
– Może i droga, ale ta laska była naprawdę niezła.
Uśmiech na twarzy metroseksualisty kazał sądzić, że załapał, w czym tkwi clou problemu.
– Spoko, zostaw to tutaj, a ja…
– Nie, nie – zaoponował Oryński, kręcąc głową i mrużąc oczy. – Człowieku… zrozum mnie – dodał z uśmiechem.
Plusem rozmowy z takimi ludźmi było to, że można było porozumiewać się zasadniczo bez słów. Wystarczyło unieść brwi, pokiwać znacząco głową czy zrobić dzióbek. W tej sytuacji nie było konieczności sięgania nawet po te uniwersalne sygnały. Sprawa była oczywista, a recepcjonista sprawiał wrażenie, jakby był gotów pomóc bratu w potrzebie.
– Wolałbym sam jej to dać – kontynuował Kordian.
– Eee… a wiesz, jak się nazywa to grzmociwo?
Oryński pierwszy raz w życiu spotkał się z takim określeniem i na moment zupełnie go zatkało. Szybko jednak okiełznał konsternację.
– Agnieszka. A nazwisko… chyba Powirska, nie pamiętam. Jak mi się wczoraj przedstawiała, byłem skupiony na czymś innym – odparł Oryński, robiąc rękoma gest, jakby ważył dwa arbuzy na stoisku spożywczym.
W oczach rozmówcy pojawił się błysk.
– Nic więcej nie mów – oznajmił, po czym obrócił się do małego monitora i zmrużył oczy, jakby miał osiemdziesiąt, a nie dwadzieścia lat.
– Ma karnet, ale nie chodzi regularnie, więc niezbyt mogę ci pomóc.
– A numer? Mógłbym do niej zadzwonić, powiedzieć, że znalazłem w klubie…
– Eee… nie mogę dawać numerów, chłopie.
– W tym przypadku chyba nie miałaby ci za złe.
– No nie wiem.
– Daj spokój, pomóż człowiekowi w potrzebie – poprosił Oryński. – Jak jej to oddam, mam gwarantowane robótki ręczne, nie?
Metroseksualista zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową.
– Śnij dalej – powiedział. – Ale próbuj, chłopie, próbuj. Tylko zbuduj trochę masy, bo widzę, że by się przydało. – Niespodziewanie złapał Kordiana za rękę w okolicy bicepsa, trafiając na zwiotczałe mięśnie. Skrzywił się, jakby dotykał zdechłej ryby.
– Popracuję, jak będę miał numer.
Mięśniak westchnął.
– Tutaj tego nie zostawię – dodał Oryński. – Więc z dwojga złego lepiej, żebyś dał mi numer i dziewczyna dostała z powrotem swój naszyjnik, niż żebym stąd wyszedł i opchnął go na stadionie czy dał jakiejś innej.
– No dobra, dobra – odparł model, unosząc dłonie. – Przecież nie wypnę się na gościa, który stara się ustrzelić taką dupencję. Gdyby chodziło o jakiegoś kabsztyla, dla twojego dobra nie dałbym ci tego numeru. Ale laska naprawdę jest konkret. Poczekaj chwilę… – dodał i zawiesił głos, skupiając już całą uwagę na kursorze poruszającym się po ekranie monitora.
Chwilę później Oryński był już w posiadaniu numeru do kobiety mieszkającej na tym samym piętrze, co Piotr Langer.
– I pamiętaj, co najmniej jedna siłomasogodzina dziennie na masarni. Inaczej żadne świecidełka nie załatwią ci porządnego ruchańska, jasne?
– Jasne – odparł z wdzięcznością Kordian, obracając się już w kierunku wyjścia.
– Przede wszystkim bicho na początek, bo to robi najlepsze wrażenie. Potem weźmiesz się za triceratopsy – dodał recepcjonista, klepiąc się po tricepsach. – I suple. Bez supli taki jak ty nie da rady. Zainteresuj się tematem.
– Zainteresuję się, dzięki.
– Jeśli mogę doradzić, to ja zarzucam XTREME ANTICATABOLIX.
– Dzięki, na pewno sprawdzę.
– No to nara.
– Nara – odparł ochoczo Oryński, po czym jak najszybciej opuścił jamę zła.
Szczytowym osiągnięciem w sferze sportu była dla niego partyjka squasha – wraz z kilkoma znajomymi miał wykupiony karnet na korcie przy Wyszyńskiego. W poprzednim życiu trudno było znaleźć na to czas, teraz będzie jeszcze gorzej. Jeśli znajdzie chwilę, by podrapać się po tyłku, będzie dobrze. Mimo to – albo na przekór temu – wychodząc z klubu fitness powziął mocne postanowienie. Wprawdzie z oferty supli nie skorzysta, ale znajdzie czas na squasha. Chociażby raz na tydzień. I będzie mniej palił. Może nawet rzuci.
Zaraz potem wyciągnął papierosa i poszukał wzrokiem Kormaka.
– Sorry, masz ognia? – rozległ się nieznajomy głos.
Kordian obrócił się w bok i zobaczył mężczyznę, który sprawiał wrażenie, jakby nad muskulaturą pracował już w kołysce, wyrywając z niej deski.
– Pewnie – odparł Oryński.
Podał zapalniczkę kafarowi, a ten szybko podpalił i oddał mu ją.
– Już po tyraniu? – zapytał.
– Ja? Nie, tak tylko patrzyłem, bo…
Rozmówca zrobił skwaszoną minę.
– Jesteś z tych, co lubią sobie popatrzeć? – spytał.
– Nie… to znaczy… przymierzam się, żeby wykupić karnet.
– Mieszkasz gdzieś blisko?
– Tak, całkiem niedaleko.
– Ja mieszkam tam – oznajmił mężczyzna, wskazując na budynek o jasnej, schludnej elewacji.
Aplikant ożywił się. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nigdzie nie widział tego człowieka. Dotarli do szczątkowych informacji na temat niemal wszystkich mieszkańców apartamentowca, ale tego nie kojarzył.
– Długo tam mieszkasz? – zapytał Kordian.
– Dopiero się wprowadziłem.
Oryński pokiwał głową. Powinien spodziewać się, że los nie uśmiechnie się aż tak, by przypadkowo trafić na jednego z sąsiadów.
– Dlaczego pytasz? – zainteresował się nieznajomy.
– Tak tylko. Fajny budynek.
– Powiedziałbym, że zajebisty – poprawił go rozmówca. – Podobno mieszkał tam Sadysta z Mokotowa. Ten, co zabił dwójkę ludzi i potem kisił się z nimi przez dwa tygodnie w łazience.
– Dziesięć dni. I byli w innym pomieszczeniu – poprawił go Kordian.
Rozmówca nie odpowiedział, a młody prawnik wypatrzył w końcu Kormaka. Chudzielec siedział na ławce kawałek dalej, pochylając się nad jedną z lektur, którym zawdzięczał swoją ksywkę.
– Trzym się – rzucił kafar, po czym zgasił papierosa i wszedł do klubu.