Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 18
Rozdział 1
13
ОглавлениеKordian powoli zbliżył się do ławki. Chudzielec podniósł głowę i poprawił okulary. Zamknął książkę z końskim pyskiem na okładce i włożył ją do oddzielnej kieszeni w torbie. Kordian dojrzał zakładkę z napisem „TUTAJ ZAŁOŻYŁEM, ALE WYŁĄCZYŁEM SIĘ DWIE STRONY WCZEŚNIEJ”.
– Co to za steryd? – zapytał Kormak, wskazując na wejście do klubu.
– Nie wiem, chciał strzelić sobie w płuca przed treningiem i potrzebował ognia. Mieszka w willi, którą staraliśmy się wirtualnie spenetrować.
– Nie kojarzę twarzy.
– Bo dopiero się wprowadził.
– Więc mniejsza z nim. Zdobyłeś numer?
– Tak, naszyjnik podziałał jak magia.
– To najwyższa pora zadryndać do obiektu twoich westchnień – powiedział Kormak, ale Oryński już wyciągał telefon z wewnętrznej kieszeni marynarki. Niespecjalnie wziął sobie do serca rady Artura Żelaznego.
Wystukał numer, po czym usiadł na ławce obok Kormaka, przykładając słuchawkę do ucha.
– Halo? – rozległ się aksamitny, kobiecy głos. Sam w sobie świadczył o tym, że ma się do czynienia z piękną kobietą.
– Dzień dobry, pani Agnieszko – odezwał się Kordian służbowo.
– Dzień dobry – odparła ze znużeniem. – Jeśli dzwoni pan z kolejną ofertą kredytu…
– Bynajmniej – przerwał jej. – Jestem prawnikiem broniącym Piotra Langera. Chciałem zamienić z panią kilka słów, jeśli ma pani chwilę.
– Skąd ma pan mój numer?
– Trafiłem na niego przypadkowo, a…
– Z pewnością. Tak samo przypadkowo Obama szpieguje obywateli przez ten cały PRISM.
Przez moment Kordian zastanawiał się, czy aby na pewno rozmawia z osobą, którą wczoraj widział na zdjęciach. Tamta dziewczyna przywodziła na myśl raczej słodką idiotkę, a nie osobę orientującą się w amerykańskim systemie inwigilacji obywateli. Albo mogła po prostu polubić odpowiednią stronę na Facebooku.
– I mówi pan, że jest prawnikiem? Z jakiej kancelarii?
– Żelazny & McVay – odparł Oryński.
Trudno było ukryć dumę w głosie. Tym bardziej że nie musiał przyznawać się, iż jest tylko aplikantem.
– I czego pan ode mnie oczekuje? Rozmawiałam już z policją.
– Chciałem tylko dopytać w kilku kwestiach.
– Jakich?
– Interesuje mnie, czy nie zauważyła pani czegoś podejrzanego, niecodziennego, odstającego od normy…
– Już to wszystko przerabiałam – ucięła. – Nic nie widziałam, nic nie słyszałam.
– Nie widziała pani, żeby mój klient przez tych dziesięć dni opuszczał mieszkanie? – zapytał Oryński, przechodząc do sedna.
– Nie.
– A zazwyczaj widywała go pani? Jak wychodził po gazety, na zakupy albo…
– Piter nie czytał gazet, zwariował pan? Nie po to chodził wszędzie z tabletem, żeby kupować gazety.
Kordian z ożywieniem spojrzał na siedzącego obok Kormaka. Żałował, że nie włączył głośnomówiącego. Sposób, w jaki dziewczyna wyrażała się o kliencie i jej znajomość nawyków „Pitera” nie stanowiły niewyraźnego światełka w tunelu, a wręcz snop światła z latarni morskiej. Obrali dobry kurs, odnajdując Powirską.
– Ale zakupy robił? – zapytał.
– Tak, często spotykałam go w osiedlowym. Nie lubił szwendać się po dużych centrach handlowych, bo uważał, że kotłuje się tam najgorszy element. Plebs, wie pan? Mówił, że przynajmniej połowa tych ludzi śmierdzi. To znaczy, nie wprost. Piter rzadko kiedy bywał bezpośredni. Zawsze jakoś tak kluczył, no wie pan…
– Wiem doskonale.
– Za to w naszym sklepie osiedlowym są w stanie zamówić wszystko – kontynuowała Agnieszka. – Wystarczy tylko wcześniej dać znać.
– Często go tam pani widywała?
– Dosyć, bo nikt nie zaopatruje się tam na dłużej niż jeden dzień. Po co, skoro wystarczy zejść na dół? Potrzebuje pan piwa, to nie kupuje pan skrzynki i nie taszczy jej na górę, tylko schodzi do sklepu i kupuje butelkę. Albo pięć.
– Langer dużo pił? – drążył Oryński.
– Co to znaczy „dużo”? Normalnie pił, jak każdy człowiek.
– Jadał na mieście?
– Co za pytanie… – burknęła pod nosem Agnieszka. – Aż tak dobrze go nie znałam, nie wiem, gdzie jadał. Kilka razy w tygodniu pojawiał się u nas na dole, w pizzerii. Nic więcej nie wiem. Potrzebuje pan czegoś jeszcze? Czy mogę wracać do pracy?
Ton sugerował, że na to pytanie istniała tylko jedna możliwa odpowiedź. Nie szkodzi, uznał, i tak poświęciła mu więcej czasu, niż się spodziewał.
– Oczywiście, proszę wracać do pracy. I dziękuję za informacje.
– Nie ma problemu – odpowiedziała i na moment zrobiła pauzę. – Powiem panu jeszcze, że Piter zawsze robił wrażenie porządnego człowieka. Trochę krytycznego wobec świata, ale porządnego.
Oryński podziękował, po czym pożegnał się i rozłączył. Wszystkie informacje na temat Langera były na wagę złota, choć z drugiej strony, kimkolwiek był w poprzednim życiu ów Piter, teraz okoliczności zmusiły go do gruntownego przemodelowania swojego charakteru.
– I? – zapytał Kormak.
– Nałogowo robił zakupy w osiedlowym – odparł z uśmiechem Kordian. – Zbieraj się, przebijmy się do tej enklawy nowobogackości.
– Mówisz, jakbyś sam pochodził z innego środowiska.
– Moja rodzina jest starobogacka. Jeśli w ogóle o jakiejkolwiek bogackości może być mowa.
– Pierwszy prawnik w rodzinie?
– To zależy, co masz na myśli.
Kormak uniósł brwi.
– Formalnie w mojej rodzinie są sami prawnicy – dopowiedział Oryński. – Ale większość z nich znacznie lepiej zna drogę do sejmu i biur poselskich najważniejszych polityków niż do Sądu Najwyższego.
Kormak zbył tę uwagę milczeniem, po czym żwawo ruszyli w kierunku ogrodzonego osiedla. Już na pierwszy rzut oka było widać, że przypadkowy człowiek się tam nie przypałęta. Monitoring, ochrona i wysoki płot miały o to zadbać.