Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 13
Rozdział 1
8
ОглавлениеNa dwudziestym pierwszym piętrze Skylight tradycyjnie panował rwetes. Prawnicy przemieszczali się z pokoju do pokoju, wykrzykiwali coś przez otwarte drzwi, pędzili po korytarzu, ponaglali kserokopiarki, krzyczeli do asystentek…
Oryński pomyślał, że spokojniej było w Hard Rock Cafe.
Szedł obok Chyłki, starając się wyłowić z zamętu jakąś oznakę tego, że ktoś nad tym wszystkim panuje. Daremnie. Kolejni prawnicy wykrzykiwali coś o zbliżających się terminach, dwóch kurierów niemal zderzyło się czołowo na środku korytarza i tylko dobry refleks ustrzegł ich przed zbieraniem całej korespondencji z podłogi.
Chłopak zaczął przysłuchiwać się nawoływaniom. Zrób to, zrób tamto, termin zawity za dziesięć godzin. Leć na pocztę, leć do biura podawczego. Masz dla mnie ten wyrok Sądu Najwyższego z piątego czerwca osiemdziesiątego trzeciego? Załatw mi numer do tego prokuratora. Daj namiary na tego, tamtego…
Oryński miał dosyć.
– Żelazny chce cię widzieć – powiedział ktoś przelotem, gdy niczym burza mijał Chyłkę. Nie zwalniając tempa, prawniczka kroczyła naprzód, przebijając się przez kotłujący się tłum.
– Hej, Jakobin, masz dla mnie info o sędzim? – zapytała, zaczepiając niskiego grubasa w okularach.
– Tak, masz na biurku.
– Chyłka! Dzwoniła ta kobieta od pomówienia, masz wiadomość na poczcie – krzyknęła jakaś dziewczyna, wychylając się z biura, które właśnie mijali.
– Dzięki – rzuciła Joanna, nie zwalniając kroku.
Po chwili udało im się przebić przez dziki prawniczy harmider. Znaleźli się prawie na końcu korytarza, tuż obok gabinetu, w którym urzędował inny aplikant zajmujący stanowisko associate. Patrząc na takie plakietki, Oryński miał wrażenie, że los napluł mu prosto w twarz. Ten tutaj miał biuro, dobre stanowisko, estymę i przyzwoitą pensję… a Kordian tkwił w norzeoborze. I nawet zakup niespecjalnie dobrego łososia w knajpie mógł nadwerężyć jego finanse.
Joanna zapukała do drzwi naprzeciwko – tylko pro forma, bo nie czekając na zaproszenie, wparowała do środka. Tuż za nią wszedł jej zdezorientowany podopieczny. Nie miał nawet czasu spojrzeć, kto urzęduje w tym gabinecie. Z pewnością nie imienny partner – biuro Żelaznego znajdowało się kawałek dalej.
– Kormak, potrzebuję sąsiadów mojego klienta – odezwała się.
– Hę? – zapytał chudzielec w małych, okrągłych okularach.
Kordianowi przywodził na myśl Eltona Johna – młodszego o kilkadziesiąt lat i uboższego o kilkadziesiąt kilogramów. I ta wersja chyba nie była gejem, bo wbijała wygłodniały wzrok w dekolt Joanny.
– A, prezentacja – zmitygowała się Chyłka. – To jest Kormak, to jest Zordon, poznajcie się, wymieńcie kartami z pokemonów, czy co tam robicie. A teraz do rzeczy: potrzebuję namiaru na sąsiadów mojego klienta. Piotr Langer. Ten młodszy, rzecz jasna.
– Wiem, o kogo chodzi, Chyłka – odparł chudzielec. – Starzy płacą mi za to, żebym wiedział, co akurat jest na tapecie.
Mianem Starych w Żelaznym & McVayu określano właścicieli. Obaj zazwyczaj działali na rynkach zagranicznych, niewielką wagę przywiązując do tego, co się dzieje w kraju. W warszawskiej centrali pojawiali się rzadko – a gdy już miało to miejsce, powód zazwyczaj był poważny. Dlatego nadciągające spotkanie z Żelaznym nie napawało Joanny optymizmem.
Podczas rozmowy niechybnie pojawi się sugestia, by nieco odpuścić w kwestii syna. Chyłka była tego pewna. Biznesmenowi płacącemu rachunek będzie zależało na tym, by sprawę załatwić jak najszybciej bądź nie korzystać nawet z prawa do apelacji… o ile, rzecz jasna, junior nie będzie robił problemów.
– A swoją drogą, Stary cię szuka.
– Wiem – odparła pod nosem Joanna.
– Dlaczego „Kormak”? – wtrącił Oryński.
Chyłka spiorunowała go wzrokiem i zmarszczyła brwi, po czym wskazała na róg biurka. Znajdowała się tam jedna z powieści Cormaca McCarthy’ego o Dzikim Zachodzie.
– Szczypior zawsze nosi ze sobą którąś z książek tego gościa. Stąd Kormak. Ale mniejsza z tym – dodała, patrząc na chudzielca. – Załatwisz mi tych sąsiadów?
– Nie możesz przejść się po budynku?
– A wyglądam ci na kogoś, kto chowa w spodniach odznakę Centralnego Biura Śledczego i może nią zaświecić przed nieszczęśnikami, którzy tylko czekają, by opisywać mi ze szczegółami wszystko, co chciałabym usłyszeć? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Podeszła do biurka i spojrzała na książkę. Ile ten facet ich napisał? Szczypior zawsze zdawał się jakąś czytać, ale może brał się za lekturę niektórych po kilka razy? Nie byłoby w tym nic dziwnego – Joanna raz próbowała zaczytać się w jednej z tych, które jej polecił. Przysnęła dość szybko. Stanowczo wolała Kinga. Szczególnie wieczorami, przy nocnej lampce, która była jedynym źródłem światła.
– Nie będę się bawić w domokrążcę ani nie przydzielę do tego zadania mojego drogiego Zordona, bo nikt nie będzie chciał z nim gadać – wyjaśniła. – Rzecz w tym, że to ekskluzywna dzielnica i snobistyczny apartamentowiec. Jeśli dorwę tych ludzi po wyjściu z roboty albo w jakiejś knajpie, może uda mi się z nimi pogadać. Ale w domu? Zapomnij. Zapłacili po kilkaset tysięcy za to, żeby to był ich bastion.
Kormak jakby dopiero teraz zauważył młodego aplikanta. Wstał i podał mu rękę, nie fatygując się jednak o to, by się przedstawić.
– Dobra, zobaczę, co da się zrobić – odparł. – Ale jeśli to faktycznie ekskluzywna dzielnica, może być problemowo.
– Więc dowiedz się, w których knajpach jadają, i zrzuć mi parę fotek z fejsa. Resztę zrobię sama.
Oryński żałował, że przed wejściem do biura nie spojrzał na złotą plakietkę na drzwiach. Interesowało go, jakie stanowisko zajmuje miłośnik McCarthy’ego – z pewnością nie był prawnikiem, bo miałby wiele lepszych rzeczy do roboty niż namierzanie sąsiadów klienta. Na informatyka też nie wyglądał, bo nosił garnitur, co świadczyło, że pracował w terenie. Firmowy detektyw? A może jakiś specjalista od Facebooka, Twittera i innych? Dziś, by szpiegować kogokolwiek, nie trzeba było snuć się za nim po ciemnych uliczkach ani nawet włamywać się na czyjś dysk twardy. Ludzie wrzucali do sieci tyle informacji, że wystarczyło tylko dobrze poszukać. Miejsce zamieszkania? Żaden problem, wystarczyło sprawdzić na Instagramie, gdzie wykonano jedno czy drugie zdjęcie. A jeśli ktoś miał wyłączony nadajnik GPS w telefonie podczas robienia zdjęć, można spojrzeć, gdzie kończyły się trasy treningów na Endomondo. Obecne miejsce przebywania? Nic prostszego, poszukiwany właśnie puścił tweeta z oznaczoną lokalizacją. Jak wygląda? Materiału jest w bród – na Facebooku do wyboru setki zdjęć. Cała kariera zawodowa i numery telefonów na GoldenLine. Na mapach Google’a można wirtualnie podejść pod same drzwi wejściowe jego domu.
Na pozór każdy o tym wiedział, a mimo to nawet największych cwaniaków udawało się czasem namierzyć w taki właśnie sposób. Minęły czasy, gdy to, co działo się w Vegas, zostawało w Vegas – teraz trafiało z hukiem na portale społecznościowe.
– Chcę to mieć na wczoraj – dodała Joanna, wyrywając Kordiana z przemyśleń.
– Pewnie, jak zawsze – odburknął chudzielec.
Wychodząc z biura Kormaka, Oryński rzucił jeszcze okiem na plakietkę na drzwiach.
– Starszy specjalista do spraw informacji? – zapytał z niedowierzaniem.
– Coś nie pasuje?
– Nie, po prostu…
– Chodź – ucięła, a potem zaczęli przebijać się w tym samym kierunku, z którego przyszli.
– Nie miałaś przypadkiem stawić się u szefa?
– Później.
Rozgorączkowani ludzie nadal się przekrzykiwali – i aż dziw, że Oryńskiemu udało się wyłowić z tej kakofonii jedno wołanie, które powinno go interesować.
– Zordon! Masz na biurku sprawę.
Goniec już zdążył zniknąć gdzieś pośród ludzi, więc Kordian nie fatygował się, by zapytać, o jaką sprawę chodzi. Spojrzał badawczo na patronkę.
– Idź sprawdzić, ja muszę pomyśleć – zasugerowała.
– Ale ja przecież mam już…
– Nic nie masz – powiedziała na odchodnym. – Przy mnie się uczysz, ale musisz też zrobić coś sam. Nie panikuj, to pewnie nie będzie nic wielkiego. Każdy dostaje na początek jakieś bzdety.
Kordian obserwował, jak Joanna umiejętnie lawiruje między ludźmi sprawiającymi wrażenie, jakby każdy z nich miał do niej jakiś żywotny interes. Analizując sytuację, dotarł do dwóch konkluzji: po pierwsze i najważniejsze, Chyłka mogła poszczycić się wyjątkowo zgrabnym tyłkiem, którego zarys widać było jak na dłoni pod obcisłą spódnicą. Po drugie, mniej ważne, poruszanie się po włościach Żelaznego & McVaya było pewnym rodzajem sztuki – z pewnością wymagało nie tylko nauki, ale i naturalnego talentu.
Szczęśliwie wejście do noryobory znajdowało się kilka kroków dalej, więc Kordian przebił się tam bez większych problemów. Nikt nie zainteresował się jego przybyciem, a w środku panował zgiełk niewiele mniejszy niż na korytarzu.
Żadna to brojlernia, skwitował w myśli Oryński, a kuźnia wariatów.
Jeśli trafiał tutaj ktokolwiek o zdrowym umyśle, to z pewnością opuszczał mury kancelarii w stanie zbliżonym do kondycji psychicznej Piotra Langera. Trudno było pojąć, jak w ogóle można tu pracować. Prawnicy zamknięci za dźwiękoszczelnymi biurami mieli spokój, ale dla całej reszty nawet otrzymanie wyniku prostego dodawania musiało być niemałym wyzwaniem.
Idąc w kierunku swojego boksu, Kordian zauważył, że większość pracowników siedzi w dousznych słuchawkach. Dobry pomysł. Jutro nagra sobie odpowiednie kawałki na iPhone’a, a Big Will pomoże odseparować umysł od nieustającego Armagedonu.
– Zordon!
Nawet nie usiadł. Cóż, trudno było spodziewać się czegokolwiek innego. Odwrócił się i ponownie zobaczył Chyłkę. Przywołała go szybkim ruchem ręki.
– Ile beze mnie wytrzymałaś? Minutę?
– Stary jednak naciska, bym zjawiła się teraz. Postanowiłam, że pójdziesz ze mną. Zobaczysz, jak się robi wielką politykę.
– Nie mogę w tej chwili.
– Zajmiesz się swoimi pierdołami później, teraz czas na naukę.
– To mój pierwszy dzień, Chyłka, litości…
Wskazała mu drogę w kierunku korytarza.