Читать книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz - Страница 12
Rozdział 1
7
ОглавлениеKordian niewiele pamiętał z drogi powrotnej na Złotą. Na dobre ocknął się dopiero, gdy Joanna zaparkowała na parkingu Złotych Tarasów.
– Zgłodniałam – zakomunikowała, gdy wychodzili z auta.
– Jedz sama, mnie apetyt opuścił.
– Daj spokój, Zordon. Przestraszył cię ten mały pokaz siły?
– Nie.
– To nie psiocz i chodź. Znam dobre miejsce.
Muzyka w Hard Rock Cafe bynajmniej nie działała na Kordiana kojąco. Zeszli na dół i prawniczka poprowadziła go do jednego z wielu wolnych stolików. Knajpa świeciła pustkami, co zapewne było zasługą drącego się z głośników wokalisty, rywalizującego z płaczliwymi gitarowymi riffami.
– Co bierzesz? – spytała.
Kordian ledwo mógł dosłyszeć, co powiedziała jego towarzyszka.
– Menu – odparł pod nosem.
Nie zaryzykowałby, biorąc cokolwiek w ciemno. Co mogli serwować w takim miejscu? Na zapleczu najpewniej ubijali kozy, a potem utaczali im krew na jakimś ołtarzu. Być może w grę wchodziły też koty. Najbezpieczniejszym wyjściem była chyba kawa.
– Bierz na rozgrzewkę hard rock nachos.
– Nie, dziękuję – odparł aplikant, przerzucając strony menu.
– Od razu z grubej rury? To weź to, co ja. Hickory-smoked bar-b-que combo.
Zerknął szybko na skład dania, którego nazwa brzmiała, jakby składało się zarówno z kóz, kotów, jak i chrześcijańskich duchownych. Pokręcił głową, widząc, że w tym combo znajduje się tyle rodzajów mięsa, że nie spali tego podczas kilku kolejnych meczów w squasha. A dodatkowo wyjdzie stąd z tornadem w żołądku i zdecydowanie zbyt lekkim portfelem. Nie, to zdecydowanie nie był dobry dzień na takie przysmaki.
– Wezmę grillowanego łososia.
Chyłka powoli podniosła wzrok. Potrząsnęła głową, po czym zaczęła przewracać menu, jakby nie wierzyła, że taka pozycja w ogóle gdzieś tutaj figuruje.
– Łososia? Jaja sobie robisz? Może sałateczkę do tego?
– Nie, starczy grillowany łosoś.
– Co z ciebie za facet? – zapytała. – Nażryj się mięcha, to będziesz miał siłę kotłować się z klientami i prokuratorami. To, co dzisiaj widziałam, było takim cipcianiem się, że w pewnym momencie zrobiło mi się słabo.
– Podglądałaś?
– Hm? – mruknęła, jakby nie słyszała pytania.
– Podglądałaś? – powtórzył głośniej Oryński, uznając, że do prowadzenia rozmowy w tym miejscu niezbędny jest megafon.
– A co myślałeś? Przecież nie mogłam zostawić cię z tym zwyrodnialcem sam na sam. I tak jestem zaskoczona, że nie wyszedłeś z pełnymi gaciami. A może się mylę?
– Ze mną przynajmniej zamienił kilka słów.
– Swój pozna swego.
Kordian uśmiechnął się pod nosem, po czym oboje złożyli zamówienie i przeszli do innego pomieszczenia na dymka. Ściana nikotynowej mgły była niemal nieprzenikniona, jak zawsze w palarniach, bez względu na porę dnia i obłożenie danej knajpy. Oryński sądził, że wypalą w milczeniu albo poględzą na jakikolwiek inny temat, byle nie o Langerze. Zbawienna cisza trwała jednak tylko przez moment.
– I co myślisz? – zapytała Joanna.
– Że głośno tu.
– Jesteś prawdziwą pokraką umysłową, Zordon – skwitowała z uśmiechem. – Miałam na myśli klienta.
– Nie wiem, co o nim myśleć – odparł, ignorując przytyk.
– To za mało.
Zaciągnęła się, patrząc na niego wyczekująco.
– Sprawia wrażenie, jakby tego nie zrobił – odparł.
– To jest akurat oczywiste.
– Co?
Wzruszyła ramionami.
– Myślałem, że tylko ja uprawiam tutaj wishful thinking.
– Nie ekscytuj się, to tylko dwie zgodne opinie – odparła, gasząc papierosa. Ruszyła w kierunku schodów, więc Kordian czym prędzej postukał swoim niedopałkiem w popielniczce i podążył za nią. – Od opinii obrońców do przekonania sędziego jeszcze daleko. Ale Langer z pewnością nie wygląda na takiego skurwiela, jakim musiałby być, żeby w ten sposób zabić dwójkę ludzi.
– A mimo to…
– Tak, tak, siedział w trupiarni przez dziesięć dni. Tylko to mi w tym wszystkim nie gra.
Weszli na górę. Po chwili Joanna dostała swoją amerykańsko-mięsną ucztę, a przed Oryńskim pojawił się grillowany łosoś w akompaniamencie sosu czosnkowego i zieleniny. Kordian z obawą spojrzał na rybę, niezbyt przekonany co do jej walorów smakowych.
– Może ktoś go tam zamknął po fakcie? – zapytał, mieląc kawałek w ustach.
– Może, ale z pewnością nie oprzemy na tym naszej linii obrony.
Oryński odłożył sztućce, dostrzegając, jak spoważniała jego towarzyszka. Najwyraźniej zbliżali się do konkretów, więc Chyłka przełączyła się na tryb pełnego profesjonalizmu.
– Masz inny pomysł? – zapytał.
Liczył na to, że zaraz porazi go swoim doświadczeniem i przebiegłością. Z przygody w kancelarii Żelazny & McVay zamierzał wynieść znacznie więcej niż tylko wpis w CV. Na stałą robotę nie liczył – mierzył siły na zamiary. Wiedział, że wraz z nim zatrudniono kilku innych młodzików, z których może jeden zostanie tam na stałe. Oryński nigdy nie uważał się za orła, a jego wyniki naukowe zdawały się potwierdzać, że nie jest w tym osądzie odosobniony.
– Nie mam żadnego pomysłu – odparła Joanna, nabijając na widelec kawałek kurczaka obficie polanego sosem barbecue.
– Kompletnie?
– A co chciałbyś usłyszeć? – zapytała półgębkiem. – Przeglądałeś akta, więc doskonale wiesz, w czym tkwi problem. Nie mamy punktu zaczepienia.
– Więc jak będziemy go bronić? Może jednak przez niepoczytalność? – Kordian miał wrażenie, że to najbardziej absurdalne pytanie, jakie mógł zadać, ale skoro już je wyartykułował, trzeba było teraz zdzierżyć ciężkie spojrzenie Chyłki.
– Jeśli chcielibyśmy się zbłaźnić, to pewnie, niepoczytalność – odparła. – Ale jak widziałeś, Langer twierdzi, że jest w pełni władz umysłowych. I powtórzy to przed sądem przy pierwszej okazji.
Kordian przez moment się zastanawiał.
– W takim razie możemy argumentować, że ktoś tych ludzi zabił, a potem niejako podstawił Langera na miejsce zdarzenia. W końcu mógł zostać otumaniony, może nawet nie wiedział, co się dzieje i…
– Badania toksykologiczne nie wykazały obecności substancji odurzających – wyrecytowała urzędowym tonem Joanna.
– Okej. Może więc przetrzymywano go gdzieś przez ten cały czas, gdy trupy gniły w jego mieszkaniu. A potem, pod osłoną nocy, ktoś go tam umieścił. Nieprzytomnego i nieświadomego. I dlatego rankiem otworzył policji drzwi.
– Tak?
– Pewnie – odparł Kordian, zadowolony ze swojej koncepcji. – Trzeba popytać sąsiadów, czy ktoś przez te dziesięć dni widział, jak Langer wchodził lub wychodził. Przecież nie mógł tam wysiedzieć bez zrobienia zakupów, prawda? W końcu to facet, w lodówce miał pewnie tylko parę piw. Ewentualnie jakąś chińską zupkę w szafce. A na dowóz raczej nic nie brał… z oczywistych względów.
– Ależ ty jesteś przebiegły, Zordon – odparła Chyłka, po czym na powrót zajęła się swoją mięsną ucztą. Łosoś Oryńskiego stygł w najlepsze.
– Trzeba byłoby też wziąć namiar na firmę zajmującą się wywozem odpadów – dodał. – Może uda się ustalić, czy z tamtego okresu pochodzą jakiekolwiek jego śmieci.
– Świetny pomysł – skwitowała z pełnymi ustami. – O ile jesteś Syzyfem i lubisz mitologiczne prace.
– Przynajmniej próbuję coś wymyślić.
– To wymyśl, jak przebić dowód z DNA, mędrcu. Zapomniałeś o tym, że znaleziono…
– Dowód srowód – wtrącił. – Profesor Filar mówi, że nawet dowód z DNA nie sprowadza komfortu dla sędziowskiego sumienia. Nie ma nic pewnego w…
– Oho, tu ci przerwę, mój rodzący się mentorze. Joanna Chyłka została już w tych kwestiach wyedukowana dawno temu, więc możesz sobie oszczędzić mądrości pod tytułem „nie ma na świecie żadnego pewnego dowodu”. Pewnie że nie ma, ale twoje spekulacje przy ekspertyzie genetycznej są tak mocne, jak babie lato na mocnym wietrze.
– Ale…
– Swoją drogą, Filar jest mistrzem. Słuchaj go, czytaj i ucz się, a jak kiedyś dostaniemy jakąś sprawę z przestępstw przeciwko wolności seksualnej, to będziesz siedział w jego opracowaniach, dopóki nie padniesz.
– Ale…
– Ale wracając do Langera, tak, tak – powiedziała Chyłka i dała znak dłonią, by młody kontynuował, podczas gdy ona zabrała się tym razem za kawałek wołowiny.
– Ciała znajdowały się w mieszkaniu, gdzie pełno było jego włosów. Nic dziwnego, że trochę znalazło się na ofiarach.
– No, no – odparła Joanna. – Teraz naprawdę jestem pod wrażeniem. Tak mi dech odebrało, że chyba zrezygnuję z dalszego pochłaniania hardrockowego przysmaku – dodała, wkładając do ust przesadnie duży kawałek mięsa.
Kordian uśmiechnął się blado. Zmitygował się, że takie spekulacje mógł prowadzić z innymi aplikantami, ale nie z doświadczoną prawniczką, która najpewniej pomyślała o tym wszystkim, kiedy tylko dostała tę sprawę.
Chyłka przez chwilę jadła w milczeniu, a potem potoczyła wzrokiem po sali, jakby kogoś szukała. Po chwili zamówiła sobie małe piwo. Oryński zrezygnował, uznając, że skoro jest na służbie, wypadałoby pozostać trzeźwym… przynajmniej pierwszego dnia.
– Ślady biologiczne to poważny problem – odezwała się po chwili. – Ale oprócz tego wszędzie są jego odciski palców.
– Dziwne byłoby, gdyby ich zabrakło – odparł Oryński, uszczknąwszy trochę grillowanej ryby. – W końcu noży i młotka używał też do innych celów niż mordowanie.
Chyłka skinęła głową, ale aplikant widział, że patronka odpłynęła gdzieś myślami. Wszystko to stanowiło jedynie czcze rozważania – dla sędziów i ławników wina Langera będzie oczywista.
Kordian pomyślał, że być może sam powinien pogodzić się z tym, że nie mają żadnego atutu. Sprawa była beznadziejna.