Читать книгу Wielkie księstwo Litewskie i Inflanty - Sławomir Koper - Страница 14

Wrześniowa tragedia

Оглавление

Okolice miasta nazywano „pińskim morzem”, bo sieć dróg wodnych zapewniała transport we wszystkich kierunkach. Mówiono, że z Pińska można dopłynąć na koniec świata.

„Stąd łatwo jest dostać się statkami lub łodziami do Horodyszcza i Kanału Ogińskiego – tłumaczył Ferdynand Ossendowski – Jeziorem Wyganowskim do Słonima, Prypecią i Horyniem – do Dawidgródka, Stochodem – do Lubieszowa, Styrem – do Łucka”[14].

Połączenie z dorzeczami Dniepru, Wisły i Niemna oznaczało możliwość transportu ludzi i towarów w odlegle rejony. Dostrzeżono to już w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a władze carskie zadbały o dokończenie najważniejszych inwestycji.

„Na Polesiu istnieją obecnie 2163 kilometry dróg wodnych – kontynuował Ossendowski – zdatnych do żeglugi i spławu. W tym celu prowadzone są roboty na drogach wodnych, jak kanały Ogińskiego, Królewski, Białojezierski, Orzechowski i Muchawiec; Prypeć od Tutji do granicy, Słucz Północna, Łań, Cna, Bobryk, Horyń, Styr, Stochód, Pina, Słucz Wołyńska, Skra, Jasiołda. Na sieci Bug – Muchawiec – Kanał Królewski – Prypeć stale kursują statki parowe do 300 ton. Celem jest uregulowanie tej arterii wodnej w ten sposób, aby mogły tu pływać parowce do 1000 ton. Drugi system wodny: Prypeć – Jasiołda – Kanał Ogińskiego – Szczara – Niemen ucierpiał bardzo za rządów rosyjskich i w dobie wojny. Wymagało to przystąpienia do odbudowy śluz i oczyszczenia Kanału Ogińskiego”[15].

Łączna długość torów kolejowych na Polesiu wynosiła zaledwie 1000 km, jeszcze gorzej prezentowała się oferta dróg o utwardzonej nawierzchni (zaledwie 900 km). W tej sytuacji miejscowe szlaki wodne były najpewniejszą drogą transportu, co dostrzegli również polscy wojskowi. Z tego powodu doktryna wojenna II RP zakładała, że Flotylla Pińska odegra ważną rolę w obronie Polesia.

Nie przewidziano jednak ingerencji natury. Ostatnie lata przed wybuchem wojny charakteryzowały się suchą i bezdeszczową pogodą, podobnie było też w sierpniu i we wrześniu 1939 roku. I właśnie z powodu tej suszy jednostki z Pińska stały się praktycznie bezużyteczne.

Wiele napisano już o kampanii wrześniowej, jednak wciąż zbyt małą wagę przywiązuje się do wpływu warunków pogodowych na jej przebieg. Susza ułatwiła niemiecką agresję, na rzekach utrzymywał się niski stan wody, a drogi gruntowe okazały się łatwe do przebycia dla ciężkiego sprzętu. Podobnie było na Polesiu – okręty z Pińska miały ograniczone możliwości manewrowe, a dalsze rejsy okazały się niemożliwe bez żmudnego przepychania jednostek przez mielizny. A to narażało okręty na niebezpieczeństwo.

Pierwsze dni wojny nie zapowiadały jeszcze tragedii, bo chociaż Pińsk stał się celem niemieckich nalotów, zostały one odparte bez większych strat. Sytuacja zmieniła się po sowieckiej inwazji, jako że granica przebiegała o 100 km od Pińska i marsz Armii Czerwonej oznaczał bezpośrednie zagrożenie dla flotylli.

Rosjanie działali szybko i już 17 września przeprowadzili na miasto pierwszy nalot, wskutek którego zniszczeniu uległo kilka domów i budynek teatru. Flotylla nie mogła opuścić okolicznych wód, wobec czego postanowiono, że okręty należy zniszczyć. Wprawdzie obowiązywał rozkaz marszałka Śmigłego-Rydza, aby z „bolszewikami nie walczyć”, ale uznano, że jednostki nie mogą wpaść nieuszkodzone w ręce wroga.

Z dział okrętowych wyjęto zamki, wymontowano ważniejsze elementy silników, zniszczono radiostacje, spalono dokumenty okrętowe. Jednostki zatopiono w najgłębszych miejscach, w niewielu jednak przypadkach woda zalała pokłady. Nie było zresztą czasu na większą dewastację i niebawem większość okrętów powróciła do służby pod radziecką banderą. Jedynie monitor „Wilno” został wysadzony w powietrze i jego wrak nie nadawał się do odbudowy.

Nie wszyscy jednak podporządkowali się rozkazom. Dowódca monitora „Kraków” zebrał grupę kilkunastu lekkich jednostek i na ich czele postanowił przebijać się do Modlina.

„Ja monitora nie topię – wspominał kapitan Jerzy Wojciechowski – a wykorzystując małe zanurzenie, postanawiam iść […] dalej, na Kanał Królewski, by nie kończyć wojny bez strzału. Do Pińska przychodzę w dniu 20 września o godz. 16.15, oddając po drodze ostatnie honory bratniemu ORP »Wilno«, wysadzonemu w pobliżu wsi Osobowicze przez jego dowódcę kpt. mar. Edmunda Jodkowskiego. Widok straszny: jedna kupa rozszarpanego żelastwa z tak pięknej jednostki. W Pińsku port wita nas entuzjastycznie. Nic dziwnego: przecież to ostatnia duża bojowa jednostka. Po okrzykach na cześć ORP, moją, załogi, w porcie następuje cisza i... rozlega się hymn narodowy grany na harmonii i śpiewany przez zebranych marynarzy i tłumy ludzi, przeważnie rodzin, żegnających swoich najbliższych nie wiadomo na jak długo. Ten moment zapamiętałem na całe życie i nie mogę wspomnieć go bez łzy w oczach. Po dobiciu do nabrzeża i wydaniu zarządzeń o uzupełnieniu paliwa i żywności, […] kolumna jednostek pływających wyrusza około godz. 18.00 w kierunku na zachód, na Kanał Królewski. ORP »Kraków« w »alarmie bojowym« ostatni. Długo widać dwie pochodnie palących się wież kolegiaty jezuickiej Pińska. Po kolejnych prześluzowaniach w nowych śluzach Pererub i Dubej dochodzimy rano do mostu kolejki Janów Poleski – Kamień Koszyrski. Niestety, most wysadzony w powietrze, a przęsła w kanale uniemożliwiają dalszą żeglugę. W tych warunkach jedyna możliwa decyzja – zatopienie jednostek. Wysadzenie w powietrze niemożliwe z powodu bliskości zabudowań”[16].

Gdy tonęły ostatnie jednostki flotylli, Rosjanie opanowali już miasto. Nie obyło się jednak bez niespodzianek, bo chociaż obrońcy nie podjęli walki, to wysadzili w powietrze most na Pinie. A przy okazji zadali agresorom straty, albowiem razem z mostem zniszczone zostały dwa sowieckie czołgi. Najeźdźcy poszukiwali potem „winnych”, ale pomimo obietnic dużych nagród nikt nie zadenuncjował odpowiedzialnych za eksplozję.

Przy okazji doszło jednak do wydarzenia, którego skutkiem był pożar wież kościoła jezuitów. Wypadki te obserwował z daleka dowódca monitora „Kraków”.

„Po wejściu Rosjan na placu przed kościołem garnizonowym rozlokowały się żołnierskie tabory – relacjonował jeden z mieszkańców Pińska. – Na wieży kościoła od strony placu zajął stanowisko z ciężkim karabinem maszynowym i dużym zapasem amunicji jeden z młodych oficerów piechoty. Odczekał, aż Sowieci swobodnie się rozlokują na placu 3 Maja [obecnie Lenina – S.K.] przy gotowanych kartoflach. W tym czasie otworzył ogień ciągły, siejąc wśród żołnierzy ogromną panikę. Dopiero po kilkunastu minutach Sowieci zorientowali się, skąd pochodzą strzały i z odległości 600 metrów zaczęli strzelać w kierunku kościoła. Od zapalenia się wieży zginął jedyny obrońca”[17].

Marynarze z zatopionych jednostek w większości trafili do oddziałów generała Kleeberga i razem z nim na początku października dostali się do niemieckiej niewoli. Zdecydowanie mniej szczęścia mieli ci, którzy wpadli w ręce Sowietów. Bolszewicy oddzielili marynarzy od oficerów i podoficerów. Kadra trafiła do Kozielska i podzieliła los innych ofiar stalinowskiego terroru. Wśród ofiar Katynia było aż czterech (z sześciu) dowódców pińskich monitorów, natomiast porucznik Jan May (ORP „Warszawa”) został rozstrzelany pod koniec września 1939 roku we wsi Mokrany. Razem z nim zginęło kilkunastu innych marynarzy, którym zarzucono zbrodnię samozatopienia okrętów. Dla Sowietów odwieczna marynarska tradycja nie miała znaczenia.

Wcielenie polskich okrętów do radzieckiej floty było nie lada gratką dla moskiewskiej propagandy. W relacjach prasowych ukazywano, że polscy marynarze pełnili służbę w potwornych warunkach, dręczeni przez swoich przełożonych.

„W oficerskich kabinach pozostały ślady pospiesznej ucieczki Polaków – pisał reporter »Prawdy« – porozrzucane kołnierzyki, spodnie, czapka zapomniana na stole itd. […] Bosman porzucił swój pejcz – atrybut bosmańskiej władzy na polskich statkach. Pejcz przechodzi z rąk do rąk marynarzy. Długi, stożkowaty, zakończony pętlą z ciasno splecionego sznurka [linka od dzwonu okrętowego? – S.K.]. […] Schodzimy do marynarskiego kubryku. Kilka gołych ławek… i nic więcej. Marynarze doprowadzają ten kubryk do porządku, krzywiąc się z obrzydzenia. Pełno brudu, pluskiew, karaluchów. – Widać, że [polscy] marynarze klepali biedę. Musieli żywić się na własny koszt – zauważa jeden z [sowieckich] marynarzy. Pokazuje oryginalne trofea znalezione na okręcie: kawałki słoniny, kilka jajek, skórki chleba; wszystko to ewidentnie marynarze polscy kupowali na własny koszt i musieli chować przed oficerami”[18].

Wielkie księstwo Litewskie i Inflanty

Подняться наверх