Читать книгу Wielkie Płaszcze - Sebastien de Castell - Страница 22

Оглавление

16 | Cimcum

Rabin Samuel siedział pośrodku kręgu utworzonego z żołnierzy Żelaznych Wrót. Każdy z nich miał strzelbę lub karabin maszynowy na kolanach czy obok odłożony na ziemi.

Wagantowi nie było łatwo przekonać swoich obywateli, żeby pozwolili na chodzenie po Mieście uzbrojonym obcym ludziom. Na początku zdarzały się chwile napięcia i wzajemnej nieufności.

Młodzi żołnierze słuchali w milczeniu tego, co mówił rabin. John przyjrzał im się uważnie. Byli skupieni jak przed nauczycielem w szkole. Od czasu do czasu potakiwali. Tylko niektórzy mieli na głowach jarmułki, tradycyjne nakrycie głowy praktykujących Żydów.

John podszedł bliżej. Obecni spojrzeli na niego nieufnie, ale po chwili znów skoncentrowali się na słuchaniu swojego duchowego przewodnika.

Wagant stał oparty o filar, w słusznej odległości od grupy.

– Rozważcie teraz, co wam powiem – mówił rabin. – W obozie zagłady Bergen-Belsen, na dwa tygodnie przed świętem Pesach w 1942 roku, grupa żydowskich więźniów udała się do Rabbiego Izraela Szapira, rabina Błażowej, by poprosić go o coś, co wtedy wydawało się niewyobrażalne. Zdając sobie sprawę, że może to być ich ostatnie świętowanie Pesach, czyli żydowskiej Paschy, błagali rabina, żeby wyprosił u komendanta obozu, by ten dał im osobno wodę i mąkę, zamiast upieczonego już chleba, i pozwolił na sklecenie prowizorycznego pieca, aby mogli upiec chleb z przaśnego ciasta i uczcić swoje święto. Nie zapominajcie, że ci więźniowie stali już u wrót śmierci. A jednak chcieli świętować obrzęd zgodnie z przepisami.

John słuchał zafascynowany. Podszedł jeszcze bliżej i usiadł. Dwie osoby przesunęły się, żeby zrobić mu miejsce.

Rabin uśmiechnął się przyjaźnie. I ciągnął:

– W swojej naiwności uważali, że Niemcy docenią gospodarcze zalety tego rozwiązania, bo przecież to sami Żydzi mieli zająć się wypiekiem chleba. I tak, osiemdziesięciu Żydów odważnie podpisało się pod petycją i zaniosło ją rabinowi, aby ten przedłożył ją esesmanowi, który był komendantem obozu. Rabin został pobity, ale po jakimś czasie, niespodziewanie, komendant wydał pozwolenie. Mogli zatem przygotować macę. W wigilię Pesach rabin zapowiedział, że po kryjomu odprawi seder w swoim baraku. Trzeba wam wiedzieć, że za coś takiego, gdyby się to wydało, groziła w Bergen-Belsen kara śmierci. A jednak ponad trzysta osób postanowiło podjąć ryzyko i tamtej nocy odprawiło seder.

Samuel zamknął oczy. Kiwał lekko głową w przód i w tył. A potem znów je otworzył.

– W pewnym momencie uroczystości, kiedy rabin doszedł do opowieści o niewoli egipskiej i recytował słowa: Avadim Hayinu Le’Paraoh be’Mitzrayim… Atah Be’nei Chorin…, to znaczy „Byliśmy w niewoli u Faraona, a teraz jesteśmy wolnymi ludźmi…”, poczuł, że serca wiernych ogarnia smutek. Wielu się rozpłakało. Jakąż wartość mogły mieć te słowa w Bergen-Belsen w 1942 roku?

Samuel przerwał. Popatrzył kolejno na każdego z siedzących wokół niego. Na końcu jego wzrok spoczął na Johnie Danielsie.

Kapłan wzruszył ramionami.

Samuel uśmiechnął się. Spojrzał na swoje zgromadzenie, na ich wychudłe, zdesperowane twarze, i wypowiedział te słowa:

– Dlaczego ten seder różni się od wszystkich innych sederów? Nie mamy czterech pucharów wina, by je pobłogosławić, ani stołów zastawionych dobrym jedzeniem, ani drogocennej porcelany. Nie ma dziecka, które zadałoby cztery tradycyjne pytania, ani ziół do zjedzenia na pamiątkę wyjścia z Egiptu dawno, dawno temu. Nasza maca, spalona, mała, ledwo przypominająca przedwojenne mace, bardziej zwraca naszą uwagę na to, gdzie jesteśmy teraz, niż gdzie byliśmy kiedyś. Tylko gorzkie zioła, maror, są w tym roku w obfitości. Ale nawet tutaj, na samym dnie mroku i beznadziei, możemy wspominać wyjście z Egiptu i obchodzić Paschę, czyli jesteśmy prawdziwie wolni. Bo, widzicie, wolność nie zależy od tego, gdzie jesteście, ale od tego kim jesteście.

John Daniels podniósł wzrok. Oczy kilku osób siedzących wokół rabina lśniły od łez.

– Ktoś ma pytania? – zapytał rabin.

John podniósł nieśmiało rękę.

– Może nie pytanie, ale chciałbym coś powiedzieć. – Odchrząknął. – Ze sposobu mówienia, Rabbi, wyczuwam, że pańska wiara jest silna.

Chłopak po prawej stronie odsunął się od niego. To samo zrobiła dziewczyna z wygoloną głową po lewej stronie.

Samuel uśmiechnął się.

– Czasem tak, czasem nie. Mów mi na ty. Służymy jednemu panu.

– Nie wszyscy by się z tym zgodzili.

– Ale my dwaj tak, prawda?

Ojciec Daniels przytaknął.

– Moje pytanie odnosi się do tego, co mówiłeś akurat wtedy, kiedy przyszedłem, zanim jeszcze usiadłem. Do tego, że wiara trwa pomimo trudności. Jest tak wiele zła na świecie, że doprawdy trudno jest wierzyć w dobrego Boga. Mój przyjaciel, który słuchał jednego z twoich kazania…

– To nie są kazania. Myślę o nich raczej jak o przyjacielskich rozmowach. Zapewne chcesz się dowiedzieć czegoś o cimcum.

John Daniels uśmiechnął się.

– Ach, tak to brzmiało… Cimcum. Tak, rzeczywiście, chciałbym usłyszeć od ciebie właśnie o tym.

Rabin westchnął.

– To nie jest takie proste. Ja sam nie mogę powiedzieć, żebym to do końca rozumiał. A co tu mówić o wyjaśnianiu… Tym bardziej, że nie ma wiele czasu. Ruszamy za niecałe dwie godziny.

Zaskoczony tą niespodziewaną wieścią John odwrócił się gwałtownie. Wagant wzruszył ramionami z rozbawioną miną.

– Sądziłem, że wiesz – powiedział młody rabin. – Ale widzę, że jest inaczej. Pójdziesz z nami?

– Oczywiście.

– Więc będziemy mieli czas na rozmowę o cimcum. A ty może opowiesz mi o paru rzeczach, które słyszałem na twój temat i których jestem bardzo ciekaw.

– Myślę, że to uczciwa wymiana.

– Zobaczymy. Może i tak. Uczciwe wymiany zwykle należą do rzadkości.

Rabin stanął na nogi ze zwinnością, która wprawiła ojca Danielsa w zdumienie. Pozostali zrobili to samo.

John był zaskoczony, widząc, że również rabin podnosi z ziemi automat i wojskowy plecak.

Tamten dostrzegł jego spojrzenie.

– Żydzi nauczyli się na własnej skórze, że Bóg istnieje i czasami fatyguje się, żeby nam pomóc, ale też, że lepiej wyjść mu naprzeciw. Krótko mówiąc, nie zasypiać gruszek w popiele. Dlatego kiedy trzeba, umiemy bronić się sami. Nie będzie już więcej Auschwitz.

Zasalutował Danielsowi prześmiewczo i oddalił się.

– Nigdy przedtem nie spotkałem Żydów – skomentował Wagant. Podszedł do Johna z tyłu. Ale to nie tym go zaskoczył. Zmysły kapłana wzmogły się w niewyobrażalny sposób.

– Z tego, co mi powiedzieli, wielu z nich to nie-Żydzi – dodał szef zwiadowców. – To znaczy, nie są nimi z urodzenia, tylko z wyznania. Ale to twardziele. Potrafią walczyć. Doskonały nabytek dla twojej krucjaty.

Daniels odwrócił się i spojrzał chłopakowi w twarz.

– To nie jest moja krucjata.

– Nie, kurwa, na pewno. Mam tylko nadzieję, że warto. Już straciłem przez to zbyt wielu przyjaciół. Chcę, żeby to wszystko już się skończyło. I żeby skończyło się dobrze. Dobrze dla nas, rzecz jasna.

John nie odpowiedział. Uważał, że nie ma sensu. Nic z tego, co ich czekało, nie zależało od niego – tak to widział.

– Masz pewność, że jesteśmy gotowi?

– To nie ma znaczenia. Dzieci tych ludzi, nawet rabina, są w łapach morderców. Oni są gotowi iść po nie sami. Nie możemy dłużej czekać.

Daniels się wzdrygnął.

– Idziemy – Wagant klepnął go dłonią w ramię. – Czas ruszać w drogę. Wybacz, że nie powiedziałem ci wcześniej, że wyruszamy tak szybko. Przyjmij to jako drobną karę za wszystkie kłopoty, jakich nam przysporzyłeś.

Wielkie Płaszcze

Подняться наверх