Читать книгу Poniewczasie - Wit Szostak - Страница 11
7 stycznia
ОглавлениеNie zabiorę dzieci do Prokocimia. Nie pokażę im okien mieszkania, bloku, ulicy, na której grałem w kolarzy. Nie będę szukał ścieżek i zatartych tropów. Prowadzić dzieci po własnych śladach, pokazywać wyblakłe widoki – można. Ale nie.
Miałem dzieciństwo, każdy miał. Moje było dobre. Ale ilekroć myślę o Prokocimiu, nie czuję nic. Nie drżą struny nostalgii, nic nie drży. To było brzydkie miejsce i takie pozostało. Mnie tam nie ma. Wspomnienia oderwały się od miejsca. Jestem gdzie indziej.
Ale przecież tam rodziła się moja mowa, tam mieszały języki. Tam wypowiadałem pierwsze słowa. Osiedle z wielkiej płyty, zbieranina klas i grup, wieża Babel.
Mowa domu, mowa podwórka, różne mowy podwórka. Podkrakowskie gwary, cygańskie słowa, nieobecne w domu przekleństwa. To wszystko się zderzało, tworząc mowę śmieciową, którą rozstrzygaliśmy spory, graliśmy w kolarzy, wołaliśmy się na boisku.
Nie zabiorę dzieci do Prokocimia, choć tam gaworzyłem, majaczyłem i słyszałem pierwsze obce słowa. Obce słowa padały na próg mojego domu, obcość była tuż za progiem. Nie zabiorę.
* * *
Schulz:
Pierwotne słowo było majaczeniem, krążącym dookoła sensu.
* * *
Sensu światła? Sensu świata? Znawcy mają wątpliwości. Nawet to się zatarło. Może miało ujść? Świat i światło, sens gdzieś pomiędzy. Pomyłka jak nie pomyłka. Jak pułapka, wnyki na tropicieli słów.