Читать книгу Poniewczasie - Wit Szostak - Страница 16
12 stycznia
ОглавлениеJózef lubi swoją marynarkę. Ma jedną i jest z niej dumny. Bywają tygodnie, że o niej zapomina, ale jak zacznie nosić, to nie może przestać. Traktuje ją jak kurtkę, w chłodne dni stawia kołnierz i owija się szalikiem. Lubi dotyk materiału, wzór jodełki, beże i zielenie grające w słońcu. Czuje się bardziej literacko, kiedy odkrywa, że marynarka ma kolor smarkozielony. Tak go nazywa i liczy, że każdy rozszyfruje aluzję. Znajomi uśmiechają się, zakłopotani. A Józefowi przestaje przeszkadzać, że jest stateczny i pulchny. Zaczyna się golić regularnie.
Marynarka to jednak za mało. Może się przyda, ale nic się z niej nie urodzi. Szorstka wełna, ukryty garb, za mało. Muszę dać Józefowi coś więcej, muszę mu dać słowo. Niech się nim bawi, obraca, mamle, ślini. Ze słowa coś się może urodzić. Bez słów, wokół których można krążyć, dziennik Józefa niewiele zdziała.
* * *
Józef:
Płakałem cały wieczór.
Redaguję cudze słowa. Grzebię w cudzym słowie. W cudzysłowie jak w rowie. Pogrzebany.
Pisać, kiedy oczy się zamykają, i pisać, kiedy nic ważnego się nie wydarzyło. Pisać dziennik, kiedy nie ma nic do napisania, i pisać, gdy wszystko się wali. Zawsze się wali i zawsze pisać. Płacić haracz codzienności, ujawniać jej codzienne piekło. Mozolnie i pod górę. Dotrwać do końca grudnia i spalić dziennik. Patrzeć, jak płonie i nie żałować. Dożyć do końca roku.
* * *
I przestaje pisać na tydzień. Potrzebne mu jest słowo. Małe, nośne, tajemnicze słowo do niebezpiecznych zabaw. Józef jeszcze nie wie, że jest uchodźcą, na to słowo jest za wcześnie. Dam mu wywlekanie, niech sobie Józef powywleka.