Читать книгу Poniewczasie - Wit Szostak - Страница 18

14 stycznia

Оглавление

Biurko Józefa jest tak ustawione, aby każdy wchodzący do pokoju od razu widział jego pochylone nad klawiaturą plecy. Każdy, jeśli wejść cicho, drzwi nie skrzypią i cały mechanizm klamki działa bezgłośnie, może zajrzeć przez ramię i odczytać rodzące się słowa.

Być może ta sytuacja nie do końca podoba się Józefowi, ale nie ma wyjścia. Mieszkanie jest tak małe, że inne ustawienie stołu do pisania jest niemożliwe. Zresztą, idea wywlekania musi się niechętnie oswoić z tym, że wydobywa się na jaw to, co ukryte. Spisane słowa stają się jawne, jawna jest ich nieporadność, nieplanowana szczerość, niegotowy charakter.

Cały Józef jest niegotowy, niegotowy na życie, na wolność i na pisanie. Być może dlatego zwlekał z postawieniem pierwszego słowa tyle lat. Zwlekał, teraz wywleka; włóczył, zwłóczył, aż wywłóczył; włóczęga. Do tych przeobrażeń Józef dotrze dopiero za jakiś czas, zrozumie swój los. Na razie siedzi przed monitorem i obmacuje wywlekanie. Czuje, że słowa ślizgają się obok, że prowadzi ze słowami dziwną grę, której reguły dopiero się tworzą. Stworzą się? Nie wiadomo.

Dlaczego nie pisał do tej pory?

Potrafi poprawiać lepszych od siebie. To tylko pozorny paradoks. Poprawianie przychodzi jednak na gotowe. Nawet niegotowy tekst jest jakoś gotowy, można nad nim dalej pracować. Józef jest dobrym redaktorem. Jednak nigdy nie był gotowy na własną mowę, która rodziłaby się od podstaw, od jednego słowa, myśli, obrazu.

Pierwszą powieść chciał napisać w wieku dwudziestu pięciu lat. Skończył studia, ożenił się, sporo decyzji podjęło się w jego życiu, ale miał poczucie, że wiele spraw jest jeszcze płynnych. Bycie pisarzem przelewało się w jego myślach, wyobrażał sobie siebie piszącego, wygłaszającego mowy, odmawiającego przyjmowania nagród. Łapał się na tym, że podczas spacerów z psem, spanielką o imieniu Szczerba, układa sobie mowę noblowską.

Brał smycz z gorącym postanowieniem przemyślenia luźnych pomysłów na powieść, bawiąc się tą myślą, zbiegał ze schodów na pole, na łąki, które wtedy jeszcze rozciągały się przed jego blokiem. Szczerba z radością buszowała w olchowych zagajnikach, a on zamiast pisać, wygłaszał szeptem głębokie zdania o istocie literatury.

Suka zdechła, porzucone pomysły powiędły, Józef umościł się w roli redaktora. Zawsze o krok przed pisarzem, wyłapujący idee kryjące się za słowami, zdolny poprawić wszystko, ceniony, stateczny i pulchny. W okolicach trzydziestych trzecich urodzin demony powieści powróciły. Nie było suki, łąki zabudowano, Józef zaczął krążyć po Krakowie, podsłuchując ludzi, obserwując zwykłe życie, łapiąc słowa, melodie, metra.

Pilnie notował, gromadził galerię postaci, szukał pomysłu, który powiąże te głosy ze sobą. Bardziej wyczekiwał, niż szukał, wierzył, że nagromadzone słowa same przemówią, z oddzielonych punktów ułoży się obraz, a on tylko poprowadzi swe pióro, łącząc wszystko w jasną konstelację. W wyczekiwaniu przeszkadzała mu praca, codzienność i drobne problemy finansowe, które rozwiązywał, zarywając noce. Punkty nie ułożyły się w konstelację, zostało archiwum głosów, wstydliwy dowód niegotowości.

Poniewczasie

Подняться наверх