Читать книгу Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też… - Agnieszka Dydycz - Страница 10

Środa, czyli badania w terenie

Оглавление

Od dwóch lat mam przyjemność rehabilitować panią Małgosię, lat czterdzieści. Gdyby nie fakt, iż jest szczęśliwie zamężna i jeszcze gdyby nie moja żelazna zasada (jedna z tych, których przestrzegam), chętnie bym się z nią zaprzyjaźnił. Tak bardziej bardziej. Szczególnie że pani Małgosia jest wyjątkowa – nie dość, że ładna, to jeszcze z naturalnie pięknym biustem i poczuciem humoru. Również naturalnym i dużym, a do tego również na własny temat. Z panią Małgosią pracujemy a to nad jej ścięgnem Achillesa, a to nad przyczepami, czasem nad kręgosłupem lędźwiowym, a od dzisiaj, dla odmiany – nad zespołem pasma biodrowo-piszczelowego. A konkretnie staramy się owo pasmo rozluźnić i wzmacniamy mięśnie miednicy pani Małgosi. Bo pani Małgosia biega. Do tego za często, za długo i po asfalcie. Oczywiście wie, że nie powinna, bo mieszka w jakiejś wsi jeszcze za Podkową Leśną, ma więc do woli lasów, dróżek i ścieżek polnych do biegania, ale nikogo nie słucha i biega po twardym. I sobie wybiegała.

Ale wybaczam jej, bo z panią Małgosią nie od dzisiaj toczymy nieustający spór: bieganie czy rower, dzięki któremu pani Małgosia jest moją pacjentką i korzysta z usług mojej Orc-a-Med. A dzisiaj w bonusie dostałem od niej tak epicką opowieść, że mój przyjaciel Kazio, znany autor, nigdy mi nie wybaczy. Z zazdrości oczywiście.

– Moja mama, panie Marcinie, jest z dziada pradziada warszawianką – zaczęła opowieść pani Małgosia, podczas gdy ja rozbijałem złogi w jej pasie. – Do tego najprawdziwsza hrabianka. Więc jak tylko zajechała do nas na weekend, wyruszyła na spacer. Chodziła po tej naszej wsi jak właścicielka po swoich włościach. Albo jakby po jakimś skansenie chodziła. Tam zajrzała, tu obejrzała, do tubylców życzliwie zagadała… W każdym razie wróciła zachwycona.

Pani Małgosia wczuła się w rolę i nawet zmieniła głos, żeby lepiej pokazać arystokratyczną wymowę mamy.

– No, ty na tej wsi to jednak do wszystkiego masz dostęp, córeczko! Jacy tu ludzie mili i zorganizowani, frontem do klienta – zachwycała się przez telefon.

Zdziwiło to nieco moją pacjentkę, czyli córkę matki, więc gdy już ściągnęła po pracy do domu, zapytała mamusię, cóż ją tak zadowoliło. Mamusia się rozpromieniła.

– Poszłam sobie na spacerek po tej waszej okolicy i patrzę, a po drugiej stronie ulicy, na płocie, szyld wisi, że „badania ginekologiczne”. Był nawet numer telefonu. A ja, wiesz, córeczko, te badania zaległe miałam, to spisałam ten numer szybciutko i sobie zadzwoniłam. I oni, ci państwo, tacy mili, że oczywiście, że robią pełny zakres badań. Nawet zdziwili się, że ja chcę im jakieś skierowanie pokazywać! Powiedzieli, że jak przyjadą, to sami sobie wszystko sprawdzą. Tylko zapytali, gdzie jestem, to podałam, że w Warszawie. I jeszcze powiedziałam, że pewnie drodzy są, a oni że nie, bo przecież stawki mają ustawowe. To umówiłam się z tym miłym panem na jutro, powiedział, że sprzęt będzie miał ze sobą!

Tu panią Małgosię tknęło… Spytała mamę, z którego płotu ona ten numer spisała. Mama odpowiedziała, a pani Małgosia czym prędzej założyła obuwie sportowe i poszła (bo biegać jej jeszcze nie wolno) sprawdzać. Doszła i sprawdziła. Napis na płocie był (a jakże!) i brzmiał: badania GEOLOGICZNE.

Dobrze, że następne pół godziny też miałem z panią Małgosią, bo mógłbym obrazić innego pacjenta swoim mało profesjonalnym zachowaniem. Obydwoje zresztą nie mogliśmy się opanować i śmialiśmy się do momentu, gdy już tylko można dostać czkawki lub się posikać. A poważni pacjenci płacący za usługę medyczną tego nie lubią i nie tolerują. Żałuję tylko, że zapomniałem zapytać, czy wizyta się odbyła i z jakim sprzętem ten miły pan podjechał do mamusi. I czy mamusi się podobało…

PS Zdecydowałem, że Kaziowi tej historii nie opowiem, zachowam ją tylko dla siebie. I dla potomnych oczywiście. A mój przyjaciel autor niech sam sobie sam robi research oraz badania w terenie!

PS Tydzień później

Ale mam dobre serduszko i mogę Kaziowi sprzedać historię, a raczej tragedię, mojego pacjenta, pana Macieja lat sześćdziesiąt jeden. Złoty człowiek, każdemu pomoże, a z własną żoną nie może się dogadać. On chce, ale ona nie. A konkretnie w ogóle się do niego nie odzywa. Mieszkają przez ten cały czas razem, na 37,8 m². I milczą. Dlatego pan Maciej przesiaduje w swoim warsztacie od świtu do nocy, żeby wyjść z domu, gdy żona jeszcze śpi, i wrócić, gdy już zaśnie. Nie wiem, co robi z weekendami… A poszło o pieczone skrzydełka czy inne udka. Dziesięć lat temu pan Maciej wrócił do domu z roboty, przywitał się z małżonką (po raz ostatni, jak się później okazało), umył ręce i zasiadł za stołem w kuchni.

– Co dzisiaj mamy na obiad? – zapytał grzecznie.

– Pieczone udka – opowiedziała mu (po raz ostatni) żona.

– Znowu! – wyrwało się niechcący panu Maciejowi. – Wczoraj też były, i przedwczoraj. Piersi mi urosną od tych kurczaków.

Żona już nic nie odpowiedziała, tylko pieprznęła brytfanką z kurzymi nogami o stół i wyszła z kuchni. I koniec. Nigdy więcej się do mojego pacjenta, a swojego męża, nie odezwała. Czy życie nie pisze najlepszych scenariuszy? Ten oddam Kaziowi i mam nadzieję, że ja sobie takiego nigdy nie napiszę…

Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też…

Подняться наверх