Читать книгу Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też… - Agnieszka Dydycz - Страница 6

Sobota–niedziela, czyli czy leci z nami masażysta?

Оглавление

Good bye America – Polska na mnie czeka…

Stęskniła się, biedaczka, za ukochanym swoim synem, więc na pokładzie samolotu powitała mnie z honorami. Na bogato, full opcja. Bez wstrząsów i turbulencji, za to ze stewardesami jak z kalendarza Pirelli, orzeszkami na gorąco, zimnym szampanem i świeżymi truskawkami. Były też czyste kocyki oraz świeże poduszeczki, zupełnie nieużywane przez poprzednich pasażerów! Byłem w niebie…

No dobra, dobra… To wszystko nie do końca tylko dla mnie i nie tylko z mojego powodu. Tak się złożyło, że wraz ze mną do ojczyzny wracał także prezes owych linii lotniczych. I przy okazji wizytował swoje podniebne królestwo. On rozdzielał uśmiechy, głaski i uściski dłoni, a stewardesy wycierały mu rączki i podsuwały do ust najsmaczniejsze kąski. Tak się o szefa troszczyły, że tylko czekałem na pytanie:

– Czy leci z nami masażysta? Pana prezesa plecki bolą i trzeba mu wymasować…

Bo tak się składa, że ja właśnie jestem masażystą. Do tego z prawdziwym tytułem doktora rehabilitacji medycznej. I z podwójną specjalizacją z fizjoterapii oraz potrójnym dyplomem. Amerykański też mam, ale przyzwyczaiłem się do tego, że i tak wszyscy nazywają mnie masażystą. Lub panem Marcinkiem. Nie przeszkadza mi to, bo jestem mężczyzną spełnionym i znam swoją wartość. Tym bardziej było mi miło, że nawet samemu prezesowi linii lotniczych nie pozwolono wejść do kabiny pilotów. Nawet on, pan i władca, musiał jak zwykły śmiertelnik czekać przed drzwiami, aż panowie piloci sami do niego wyjdą i uprzejmie pozwolą się przywitać. Szacunek dla kapitana! Ma u mnie gratisowy masaż!

Lądowanie odbyło się oczywiście o czasie, gładziutkie, żeby prezesowi się przypadkiem szampan nie ulał. Podkołowano nas do rękawa, żeby deszcz nie zmoczył mu nagiej główki, a nawet rozwinięto czerwony dywan, żeby mógł suchą nogą przejść do swojej prezesowskiej limuzyny. Więc przeszedł. I wsiadł. I odjechał. A na pokładzie wszystko wróciło do normy. Zmęczone stewardesy zdjęły z twarzy amerykańskie uśmiechy, a z nóg buty na francuskich obcasach i już bardzo po polsku zaczęły poganiać pasażerów.

– Wychodzimy, dziękujemy za wspólny lot, do widzenia, miłego dnia, dziękujemy, widzenia, do, wychodzimy…

Ja też wysiadłem i grzecznie ustawiłem się w kolejce do odprawy paszportowej, a później po bagaż. Razem zajęło mi to blisko godzinę, czyli – jak szybko obliczyłem – jedną ósmą czasu przeznaczonego na pokonanie przez samolot dystansu Nowy Jork–Warszawa. Home, sweet home… Przynajmniej na taksówkę czekałem mniej niż minutę, bo tu konkurencja większa niż wśród oficerów służby granicznej. A to przekłada się na jakość obsługi klienta.

– Pan z Njujorku? Czy może z Czikago? – zagaił mnie uprzejmie taksiarz.

– Z Njujorku, ale nie tylko – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– To pewnie dawno pana w kraju nie było… – pokiwał głową mój kierowca. – A u nas, panie, zmiany, zmiany, zmiany. Sam pan zobaczysz! Takiej Ameryki jak u nas to nawet za oceanem pan nie widziałeś!

I od razu poczułem się u siebie.

Najpierw latami tęskniłem za Ameryką, by już tam, na miejscu, i to zaledwie po kilku dniach pobytu, zacząć tęsknić za Polską. Fakt, teraz mam lat trzydzieści sześć… A przez ten czas Ameryka, jak każda kobieta zresztą, zdążyła się zmienić. Teraz niestety jest już jakby mniej moja niż wtedy, gdy miałem lat twenty something.

Anyway, I’m back. Cały i zdrowy. I otwarty na nowe wyzwania zawodowe. Osobiste także, bo przecież kobiety swojego życia jeszcze nie znalazłem. Ale szukam i mam nadzieję, że wkrótce znajdę. Najlepiej żeby przyjechała do mnie na rowerze.

PS Dlaczego nikt na mnie nie czekał? I nikt nie wygrzał mi łóżeczka ani nie przytulił… Biedny ja…

Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też…

Подняться наверх