Читать книгу Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też… - Agnieszka Dydycz - Страница 9

Wtorek, czyli pańskie oko orkę tuczy

Оглавление

Wróciłem do pracy.

Moje Centrum Rehabilitacji i Osteopatii, czyli moja ukochana Orc-a-Med, czekała na mnie wiernie. Lojalny personel dzielnie pilnował interesu, a stęsknieni (i także wierni) pacjenci szczerze ucieszyli się na mój widok. Podobno ci najwierniejsi nie dali się dotknąć nikomu innemu, cierpieli cierpliwie i czekali na mój powrót zza oceanu. Zawodowo jestem dumny, ale finansowo nie jest mi już tak bardzo do śmiechu… A do tego muszę ich teraz oraz naraz wszystkich przyjąć i uleczyć.

Już na wejściu, w recepcji, powitała mnie pani Marylka, lat sześćdziesiąt dziewięć, o wadze odwrotnie proporcjonalnej do wieku.

– Panie Marcinku kochany! Jak dobrze, że pan wrócił, uzdrowicielu mój jedyny, kochany! – rzuciła mi się na szyję stęskniona. – Ja bez pana chodzić nie mogę!

– Dzień dobry, pani Marylko, ja z panią też – wyswobodziłem się z jej uścisku w zwisie. Tak punktowy ciężar jest bardzo niezdrowy dla kręgosłupa szyjnego. – Nie jest tak źle, widzę, że sobie pani radzi…

– A mam inny wybór? Muszę sobie radzić, panie Marcinie kochany, ale teraz w panu cała moja nadzieja. – Pani Marylka spojrzała na mnie zalotnie. – Pomoże mi pan?

– Pomogę, pani Marylko, pomogę! Proszę dać mi chwilę, ogarnę się i spotkamy się w moim gabinecie.

Dostałem chwilę na wyściskanie się i przywitanie ze wszystkimi innymi, od pięknej recepcjonistki Ali po mniej pięknych, ale równie stęsknionych kolegów. Ci zainteresowali się od razu gadżetami, które przywiozłem zza oceanu, ale Ali niestety nie dało się zbyć uściskami czy prezentami. Bez gry wstępnej przystąpiła do ataku:

– Marcin, tu są zaległe rachunki i faktury, które sam musisz obejrzeć. I zapłacić. Tutaj jest wezwanie z sądu, a tu prośba o wystąpienie na konferencji. A to zaproszenie na ślub, dla nas wszystkich, zresztą.

– Zaproszenie na ślub? – ucieszyłem się, że jeszcze przez chwilę mogę zająć się czymś, co nie wymaga płacenia ani podejmowania decyzji.

– Tak. Na ślub Klary i jakiegoś Włodzimierza…

– Klara się żeni! – ucieszyłem się. – I Włodek się żeni! To dzięki nam, wiesz, Alu?

– Nie dzięki nam, tylko dzięki pękniętej łąkotce, Marcinie – sprowadziła mnie na ziemię Ala. – A ty zajmij się lepiej rachunkami. Bo one są na wczoraj, a ślub będzie dopiero za miesiąc.

I tak wyglądał mój pierwszy dzień w Orc-a-Med. Pacjenci, rachunki, wezwania do sądu, wezwania do zapłaty, konsylia… Już miałem wychodzić, jak zwykle ostatni, gdy do naszego centrum wparował pacjent. Pokrzywiony jak Quasimodo, więc sylwetki nie rozpoznałem, aczkolwiek twarz wydała mi się jakaś znajoma…

– Panie Marcinie, ratuj pan! – zakrzyknął od progu. – Jutro mam ślub córki, a mnie pogięło! No zawiało mnie, kurza dupa!

Od razu poznałem po głosie! To był pan Ireneusz, lat sześćdziesiąt.

– Oj, niedobrze, panie Ireneuszu, kiepsko pan wygląda. Ale damy radę, pan wchodzi do gabinetu.

Współczułem pacjentowi i sobie. On cierpi, biedak, bo pogięty, a ja, bo wyjść nie mogę. Z panem Ireneuszem poznaliśmy się ładnych parę lat temu przy okazji zlotu starych gratów, czyli zabytkowych samochodów. Ja kolekcjonerem nie jestem, ale byłem osobą towarzyszącą mojemu przyjacielowi Witkowi, który jest monogamistą, gdy chodzi o żonę, i poligamistą – w temacie starych samochodów. Potrafi bez ostrzeżenia wpaść w trans, amok, ciąg (każde określenie nałogu pasuje, gdy zobaczy swój kolejny obiekt westchnień). Wtedy też coś kupił, chyba kultowego garbusa, o ile dobrze pamiętam, i to właśnie od pana Ireneusza.

– Jak to się stało, panie Ireneuszu? Bo CO, to widzę sam – zagaiłem, gdy już pacjent rozłożył mi się w całej swojej okazałości na łóżku rehabilitacyjnym.

– Kabrioletu mi się zachciało na stare lata, kurza dupa – stęknął pan Ireneusz. – A żona się ze mnie śmiała i wykrakała.

Dalsza część naszej rozmowy jest nie do powtórzenia, dość powiedzieć, że wycia i jęki pacjenta słychać było nie tylko w naszej kamienicy… Cud, albo wprost przeciwnie, znieczulica, że nikt z sąsiadów nie wezwał policji. Po godzinie tortur przyszły ojciec panny młodej odzyskał postawę niezbędną do poprowadzenia córki do ołtarza. Do jutra powinien wytrzymać w pionie, a później się zobaczy. Zadowolony wyściskał mnie po męsku (dzień ściskania – ciąg dalszy), zapłacił hojnie i odjechał swoim kabrioletem (ale dach zaciągnął).

A ja mogłem wreszcie zgasić światło i pójść do domu, do Jerzyka, który na mnie czekał – już po kolacji i wykąpany przez zapobiegliwą babcię Z. Oj, długo czekał synek na tatusia… Nagle ja też poczułem przemożną potrzebę wyściskania. Syna oczywiście, nie babci Z.

– Już jestem, synku!

Cisza.

– Halo, Jerzyku? To ja, twój tatuś! Jestem już w domu!

Cisza.

Hello! Ziemia do Jerzyka – próbowałem podejść z innej strony.

W końcu syn się odezwał.

– Wiesz co? Może pojedź znowu do tej swojej Ameryki, bo wtedy przynajmniej dzwoniłeś! – powiedział mi z przekąsem oraz wyrzutem stęskniony syn.

Trafiony, zatopiony.

Sorry, synku – złożyłem samokrytykę. – Od jutra się poprawię. Wybaczysz mi?

– Żeby mi to było ostatni raz! – pogroził mi palcem Jerzyk (skąd ja znam ten gest, cała mamusia!).

I pogodziliśmy się.

PS Trzy miesiące mnie nie było w kraju, i to niecałe, a już każdy chce i opowiedzieć swoją historię. Pacjenci, przyjaciele, Jerzyk, moja sis, a nawet moja eks. Czyżbym tylko ja ich słuchał?!

Człowiek zawsze kicha dwa razy. Masażysta też…

Подняться наверх