Читать книгу Kalifornijczyk - Alicja Manders - Страница 12

9

Оглавление

Leniwe sobotnie popołudnie mijało w spokoju. Marta huśtała się na krześle, opierając nogi o stół kuchenny. Z przedpokoju widać było jedynie jej pomalowane na czerwono paznokcie u stóp. Cała reszta chowała się za szeroko rozłożoną gazetą, otwartą na dziale nieruchomości.

Michael zbliżył się do niej i uśmiechnął mimo woli. Miała na sobie starą koszulkę z college’u i dżinsowe szorty, które ledwo przykrywały jej szczupłe nogi. Rozmarzona czytała gazetę z opisem przestronnego bungalowu na wzgórzach La Cañada. Gnieżdżenie się w dwupokojowej klitce w centrum Pasadeny powoli zaczynało im doskwierać.

Kilka lat wcześniej przez wzgórza przeszedł ulewny deszcz, a jednopoziomowe wille, importowane cyprysy i skrzętnie wypucowane kabriolety zostały pochłonięte przez lawinę brunatnego błota. Klimat Los Angeles zmieniał się o wiele szybciej, niż życzyliby sobie tego zasiadający w Waszyngtonie politycy. Zimowe ulewy odchodziły w niepamięć, a spoczywające u stóp lasu San Bernardino dzielnice przez większość letnich miesięcy pokrywał brunatny pył. Coraz częściej pojawiało się także widmo pożarów.

Michael pamiętał wiadomości z lat osiemdziesiątych, które oglądał na wypukłym ekranie niewielkiego telewizora w rodzinnym domu w Arizonie. Pucołowaty policjant radził, aby wszyscy mieszkańcy zagrożonych pożarem kalifornijskich przedmieść byli zawsze gotowi do opuszczenia swoich domów. Samochody powinny stać na podjazdach, sprawne i zatankowane, z bagażnikiem pełnym butelek z wodą i rodzinnych pamiątek. Mieli być gotowi do ucieczki, chociażby w kapciach i piżamach. Wtedy z trudem wyobrażał sobie tak normalną w Los Angeles obecność ciąg­łego zagrożenia. W Arizonie otaczała ich pustynia, nudna i wyczerpująca, ale odporna na większość nieszczęść.

Czasem zaskakiwało go także, jak szybko zapominano o kolejnych katastrofach, z upodobaniem nawiedzających najbliższą okolicę. Marta twierdziła, że tymczasowość była zapisana w kodzie genetycznym miasta, w którym większość mieszkańców stanowili przybysze z zewnątrz.

Michael spojrzał na Martę raz jeszcze i utwierdził się w przekonaniu, że jest szczęściarzem.

– Chcesz zamówić pizzę? – zapytała, nie podnosząc głowy.

– Myślałem, że moglibyśmy spróbować dzisiaj czegoś nowego – powiedział nonszalancko. – Mam zarezerwowany stolik w nowej knajpce.

Marta uniosła lekko brwi i odłożyła gazetę.

– Zamieniam się w słuch.

– Właściwie to umknęła mi gdzieś nazwa. Kuchnia japońska, obrzeża Culver City.

– Aha. Coś formalnego? Jak należy się ubrać?

– Polecałbym założyć coś eleganckiego – powiedział ostrożnie. Czuł, że jeszcze jedno pytanie i się wygada. – Podjadę zatankować. Widzimy się na dole! – rzucił na od- chodne.

W myślach przeklął swój brak przygotowania. Marta była naukowcem i zagadnienia z życia codziennego drążyła z zawodową dokładnością. Zepsuty zegar kuchenny? Należało rozebrać go na części. Wysypka na kolanie? Jedynym rozwiązaniem było przestudiowanie kilku rozdziałów Anatomii Graya i dokładna analiza potencjalnych alergii pokarmowych. „Czasami tak się dzieje” nie występowało w jej słowniku. Pewnie dlatego znalazła się w dokładnie wyselekcjonowanym zespole naukowców opracowujących nowe modele protez biomechanicznych dla Uniwersytetu Południowej Kalifornii.

Pracowała bez wytchnienia, uparcie dążąc do celu, jakim była ultranowoczesna kończyna, na stałe przyśrubowana do kości pacjenta. Według Michaela był to koncept ocierający się o filmy science fiction i chociaż sam dostawał mdłości na widok kropli krwi, z zapartym tchem słuchał opowieści na temat pierwszych kroków stawianych przez pacjentów Marty. Bywały dni, gdy wracała do domu nad ranem, z podkrążonymi oczami, ale wystarczającą ilością energii, by wypić kubek gorącej czekolady i podpisać petycję w sprawie ochrony wydry kalifornijskiej.

Michael miał nadzieję, że pomimo dwunastogodzinnego dnia pracy i planów uratowania wszystkich poszkodowanych ssaków morskich Marta znajdzie chwilę na kameralne wesele.

Kalifornijczyk

Подняться наверх