Читать книгу Kalifornijczyk - Alicja Manders - Страница 13

10

Оглавление

Godziny spędzone na dojazdach do pracy potrafiły wyprowadzić z równowagi najwytrwalszych miłośników medytacji, ale Michael zawsze lubił trasę z Pasadeny do centrum. Autostrada Arroyo Seco nie mogła się równać z bajkową „Jedynką”, która oddzielała wzgórza Malibu od oceanu i zapierała dech w piersiach nawet najbardziej doświadczonym podróżnikom. Michael miał jednak sentyment do widoku otaczających go zielonych wąwozów, z roku na rok coraz bardziej upstrzonych drewnianymi willami w stylu ­Craftsman. Niewielkie i funkcjonalne obiekty, zainspirowane dziewiętnastowiecznym brytyjskim ruchem rzemieślniczym, stały w opozycji do bogato zdobionych wiktoriańskich willi. Michael nie uważał się za eksperta z dziedziny architektury, ale podobały mu się szerokie okapy i obszerne ganki, idealne na wieczorny kieliszek burbona i radiową powtórkę meczu.

Jego ulubioną częścią był przejazd przez Most Samobójców, który zachwycał arkadą betonowych łuków i rzędem stylizowanych lamp gazowych. W latach dwudziestych, niedługo po ukończeniu budowy, dziesiątki znużonych życiem mieszkańców Pasadeny skokiem z tego właśnie mostu postanowiło zakończyć swoje istnienie. Michael nie wiedział, czy kondycja psychiczna sąsiadów znacząco się polepszyła, czy też pomogła dwumetrowa barierka oddzielająca kierowców od wyschniętego koryta rzeki ­Arroyo Seco. Tak czy inaczej, samobójców ubywało, ale most zachował swoją nazwę.

Zawsze ubolewał, że większość miasta oglądał w przyspieszeniu, zza kierownicy samochodu. Transport publiczny w Los Angeles dopiero raczkował. Michael lubował się w teoriach spiskowych i wierzył, że za upadek kolei należało winić zmowę General Motors i przetwórni naftowych, które w latach pięćdziesiątych wykupiły większość miejskich sieci tramwajowych w celu zastąpienia ich pojazdami spalinowymi.

Zaparkował zaraz za skrzyżowaniem Palms i Overland, za wielkim neonem reklamującym wróżby z ręki. Marta ocknęła się i z zaskoczeniem rozejrzała po okolicy. Obrzeża Culver City od kilku lat przeżywały boom budowlany. Niebo przecinały sylwetki dźwigów, teraz majestatycznych i nieruchomych po zakończonym dniu pracy. Lampy uliczne z jakiegoś powodu nie działały i jedyne źródło światła docierało ze staroświeckiego zakładu fryzjerskiego, gdzie ostatni klienci właśnie zbierali się do wyjścia.

– Zabłądziliśmy?

– Nic z tych rzeczy – odparł Michael z miną pokerzysty. Obszedł samochód i otworzył Marcie drzwi od strony pasażera. Zwyczaj, o którym pamiętał od święta, zdawał się pasować do okazji.

Skręcili w alejkę, gdzie rząd wysokich krzewów bambusa osłaniał wejście do restauracji. W drzwiach minęła ich para elegancko ubranych mężczyzn. Cokolwiek wydarzyło się wewnątrz budynku, musiało ich bardzo rozbawić.

Marta oniemiała.

– Michael, czy to…

– …najbardziej ekskluzywna restauracja japońska po zachodniej stronie Los Angeles? – wszedł jej w słowo. – Świątynia surowego łososia? Królestwo marynowanego węgorza? Departament ryżowych kulek?

Marta zarzuciła mu ręce na szyję, prawie zwalając go z nóg.

– Nie wiesz, o czym mówisz, ale i tak cię kocham.

Nie minęło pięć minut, a zostali usadzeni w rogu pomieszczenia, obok bogato zdobionego parawanu. Była to jedyna dekoracja w minimalistycznym wnętrzu, bardziej przypominającym laboratorium niż knajpę. Kelnerzy przemieszczali się bezszelestnie, kursując między stolikami niczym baletowi tancerze.

Marta ze skupieniem studiowała menu, nie podnosząc wzroku nawet na sekundę. Michael po raz kolejny opróżniał kieliszek sake i z uwagą obserwował otoczenie. Czuł, że robi mu się coraz cieplej. Sięgnął do kieszeni i obrócił w palcach zamszowe pudełeczko, wciąż szczelnie zamknięte.

Nagle zaświtał mu w głowie pomysł. Coś spontanicznego, zupełnie nie w jego stylu. Przecież wszyscy żartowali, że był poukładany jak wojskowy i mimo lat pracy w przemyśle rozrywkowym składał ubrania w kosteczkę i chodził spać o tej samej godzinie.

Podniósł się z krzesła i szybkim krokiem podszedł do jednego z kelnerów. Mężczyzna był starszy i nie przypominał początkujących aktorów i tancerzy, którzy obsługiwali stoliki w kalifornijskich barach i restauracjach. Miał szczupłą twarz bez odrobiny zarostu i fryzurę na kadeta. W przeciwieństwie do innych pracowników restauracji, noszących białe koszule bez kołnierzyków i lniane spodnie, był ubrany całkowicie na czarno. W pełnym skupieniu składał wykrochmaloną serwetkę, zmieniając prozaiczną czynność w rodzaj sztuki.

Michael poklepał go energicznie po ramieniu.

– Mogę na sekundkę? – zapytał, a kelner powoli podniósł wzrok. – To wyjątkowy wieczór. Można powiedzieć, że jedyna w życiu okazja. Wiesz, co mam na myśli – dodał, znacząco unosząc brwi.

Mężczyzna spojrzał na niego z uwagą, chociaż w jego twarzy nie drgnął ani jeden mięsień.

– Byłoby naprawdę wspaniale, gdyby szef Yusuke wyszedł na sekundę z kuchni i porozmawiał z moją narzeczoną. Może poleciłby specjalność dnia? – powiedział Michael.

Kątem oka zauważył, że Marta odłożyła menu. Obserwowała go teraz z zagadkową miną. Musiał zrobić na niej wrażenie, bo miała lekko otwarte usta. Szybko nabrał pewności siebie i zwrócił się raz jeszcze do kelnera, który dalej nie wypowiedział ani słowa. Pomyślał, że najlepiej wyrazić się wprost. W końcu mógł mieć styczność z osobą nieświadomą niuansów języka angielskiego. Dlatego następne zdanie wypowiedział głośno i powoli, wyraźnie akcentując każdą sylabę.

– Tak między nami, to ja nie rozumiem tej całej zimnej ryby, ale gdyby szef pokazał się przy stoliku, byłbym bardzo wdzięczny – to mówiąc, wcisnął do kieszeni kelnera wcześniej przygotowane dwadzieścia dolarów. Ten spojrzał na niego z zaskoczeniem, zmarszczył brwi, po czym odwrócił się gwałtownie i zdecydowanym krokiem odmaszerował do kuchni.

Michael zauważył, że lekki gwar, jeszcze przed chwilą wypełniający salę, teraz jakby ucichł. Zarówno goście, jak i pracownicy zamarli, przyglądając się całej scenie z dużym zainteresowaniem. Wtedy poczuł na ramieniu mocny uścisk.

– Pan będzie proszony o opuszczenie lokalu – powiedział głos zza ucha Michaela. Należał do dwumetrowego Japończyka, żywcem wyjętego z filmów akcji z lat dziewięćdziesiątych.

Michael próbował coś powiedzieć, ale poczuł, że jego buty zaczynają przesuwać się po gładkiej posadzce w stronę wyjścia. Zanim zdążył zaprotestować, stał na chodniku z portfelem lżejszym o dwudziestkę i zapewne siniakiem na prawym ramieniu. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się w środku.

Marta wyszła na zewnątrz chwilę później.

– Co ci strzeliło do głowy? – zapytała, lekko zaczerwieniona od emocji. – Nagabywałeś szefa Yusuke.

Zmarszczył czoło, jakby powiedziała coś bardzo niedorzecznego.

– Zaraz, to był Yusuke? – zapytał po namyśle.

W lekko otumanionej ryżową wódką głowie Michaela ktoś połączył ze sobą dwa punkty. Wieczór w domu, zapewne po długim dniu pracy. Marta śledząca z uwagą finał programu kulinarnego. Powieki jak z ołowiu. Japończyk o uważnym spojrzeniu, murowany zwycięzca odcinka.

– Yusuke. Rozmawiałem z Yusuke – wymamrotał.

Marta skinęła głową.

– Nie nazwałabym tego rozmową. Szef złożył śluby milczenia podczas pielgrzymki do Tybetu. Od dziesięciu lat nie wypowiedział ani słowa, dlatego kuchnia jest dla niego tak ważna. To jego możliwość wyrażenia opinii i emocji. Forma kontaktu ze światem.

Michael przełknął ślinę.

– A ty wcisnąłeś mu wymiętą dwudziestkę. I powiedziałeś coś o zimnej rybie.

Marta spojrzała na niego uważnie. Dalej była lekko zaczerwieniona, zapewne z powodu wstydu doświadczonego w restauracji. Kąciki jej ust lekko zadrżały.

– Wcisnąłeś dwudziestkę… szefowi Yusuke – powiedziała powoli, po czym chwyciła się za brzuch i wybuchła obłąkańczym śmiechem. – Facet może zmienić branżę i przenieść się do klubu ze striptizem.

Teraz rechotali oboje, prawie płacząc ze śmiechu na schodach restauracji Naka.

– Szkoda, że nie poklepałeś go po zadku. Chociaż wtedy ta przyjemność kosztowałaby cię więcej.

Dalej zanosząc się śmiechem, skierowali się w stronę skrzyżowania. Trzymali się za ręce, a cały ten bajzel, nieruchome dźwigi, zaparkowane wzdłuż drogi ciężarówki i neony niezliczonych fast foodów wyglądały nawet malowniczo.

Ledwo rozpoznali miejsce, gdzie wcześniej zaparkowali. Zakład fryzjerski był już zamknięty, natomiast wzdłuż opustoszałego wcześniej chodnika ciągnęła się kolejka przyodzianych w ubrania robocze mężczyzn. Niektórzy mieli ze sobą kaski, teraz niedbale przypięte do spodni ogrodniczek.

Rozmawiali ze sobą mieszanką angielskiego i hiszpańskiego, z niecierpliwością czekając na miejsce przy okienku food trucka. Powietrze wypełniał niebiański zapach, mieszanka smażonej wołowiny, kukurydzy i salsy z domieszką czegoś mocniejszego. Jeden z facetów co chwila pociągał z piersiówki, z niecierpliwością czekając na swoją kolej.

Michael i Marta bez zastanowienia stanęli za robotnikami, oblizując się na samą myśl o kilku pikantnych tacos. ­Michael szybko rozpoznał słodkawą woń whisky. Zaśmiał się sam do siebie na myśl, jaki obrót przybrał starannie zaplanowany wieczór. Na przekór sytuacji bawił się doskonale.

Właściciel trunku odwrócił się do nich, ukazując ogorzałą twarz poprzecinaną pajęczyną zmarszczek i rząd śnieżnobiałych zębów.

– Quieres? – zapytał, wyciągając do Marty rękę z piersiówką. Ta wzruszyła ramionami, po czym pociągnęła łyk, krztusząc się nieznacznie. Michael również nie odmówił, z zaskoczeniem delektując się gorzkim smakiem. Nie była to taniocha.

Pomimo kolejki tacos dostali prawie od ręki, ściśnięte na papierowych talerzykach koło kolby kukurydzy.

Usiedli na krawężniku, delektując się tym najprostszym na świecie, a jednocześnie doskonałym jedzeniem prosto z aluminiowej paki starej ciężarówki.

– O niebo lepsze od tej japońszczyzny – powiedziała Marta. Włosy miała związane w kucyk, a na brodzie smugę salsy.

Michael pomyślał, że kiedyś z pewnością da szansę wykwintnej rybie na białym obrusie, ale na tym chodniku koło ciężarówki też był bardzo szczęśliwy. Wytarł rękę o spodnie i powoli sięgnął do kieszeni. Podniósł się, a potem zmienił zdanie i ukląkł na jedno kolano.

Pewne gesty są zrozumiałe na całym świecie i nie znają barier kulturowych. Tłum robotników zawiwatował radośnie, podrzucając w powietrze plastikowe kaski, a kierowca food trucka zaczął trąbić jak opętany.

Kalifornijczyk

Подняться наверх