Читать книгу Kalifornijczyk - Alicja Manders - Страница 15
12
ОглавлениеNie było jeszcze szóstej, ale niewielka przestrzeń klubu komediowego pękała w szwach. Rob przyjechał spóźniony i teraz z trudem przeciskał się przez tłum ludzi, którzy w taki czy inny sposób byli spokrewnieni z Michaelem.
Przyjęcie zaręczynowe pospiesznie zorganizowali jego rodzice. Mimo obietnic i krótkiej listy gości nie omieszkali zaprosić całej rodziny, nawet swoich kuzynów z sąsiadującej z Kalifornią Arizony.
Marta siedziała przy stoliku ulokowanym obok podwyższenia, niemal na wyciągnięcie ręki od faceta, który właśnie kończył opowiadać nieco ryzykowny skecz na temat swojej pierwszej żony. Rob był ciekawy, czy komik został wynajęty, czy też wieczór zaplanowano na zasadzie open mic. Oznaczałoby to, że zamiast opłacać zawodowego komika lub zespół muzyczny, właściciel lokalu otwierał scenę dla wszystkich śmiałków.
Rodzice Michaela, Jenna i Neil Jenkinsowie, woleliby elegancki hotel Roosevelt czy chociaż włoską restaurację, ale Marta postawiła na swoim. Rob przypomniał sobie, że kiedy po raz pierwszy spotkał nową dziewczynę swojego najlepszego przyjaciela, z trudem podtrzymywali rozmowę. Marta zawdzięczała podstawy języka angielskiego ciężkiej pracy i starym komediom bez dubbingu. Nawet jeśli początkowo nie odróżniała przyimków od zaimków i jadała jedynie w restauracjach oferujących menu ze zdjęciami potraw, to wzory fizyczne oraz łacińskie nazwy części ludzkiego ciała miały tę samą formę na całym świecie. Na drugim semestrze doktoratu niemal wyzbyła się resztek akcentu, wprawiając Michaela w osłupienie.
Pamiętał, że Marta dorastała w maleńkiej miejscowości na południu Polski. Jej ojczym był pół Amerykaninem, pół Polakiem, żyjącym w rozkroku pomiędzy oboma państwami, a matka z czasem zaakceptowała ten nietypowy stan rzeczy. Niestety ich rezydentura po drugiej stronie oceanu zaczynała się parę tygodni później, a Marta nie widziała sensu w sprowadzaniu ich na miejsce z powodu jednego wieczoru.
Teraz wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Na sali nie było nikogo z jej najbliższej rodziny, ale wyglądało na to, że bawiła się świetnie. W dodatku towarzyszyło jej dwóch wysokich facetów w kowbojskich kapeluszach.
– Rob! – krzyknęła do niego i pomachała ręką nad tłumem. – Poznaj kuzynów ojca Michaela. Chad i Brad przyjechali do nas z Arizony.
Rob uścisnął ręce obydwu dryblasom, z góry zakładając, że nigdy ich od siebie nie odróżni. Obaj mieli na sobie znoszone dżinsy i buty z krokodylej skóry. Chad wyróżniał się wyblakłym tatuażem w kształcie złamanego serca, częściowo zasłoniętym rękawem flanelowej koszuli. Wizerunku dopełniały niezbyt zadbane siwe brody.
– Ci dwaj chcieli wytłumaczyć mi wszystko na temat bydła obrączkowanego – wyszeptała do ucha Roba, torując drogę do baru. – Czy wiedziałeś, że z jednej krowy można wykroić nawet pięćdziesiąt różnych rodzajów steku? A jeśli wolisz statystyki mierzone w hamburgerach, to średniej wielkości krasula może ich dostarczyć nawet tysiąc.
– Tysiąc podsmażanych na cebulce, wetkniętych w okraszoną sezamem bułkę hamburgerów – powiedział do siebie Rob, mając w pamięci wegański obiad matki.
Marta dyskretnie skierowała palec w stronę wyjścia awaryjnego, gdzie oparty o ścianę stał jeden ze specjalistów od wołowiny. Osłonięty rondem kapelusza odpalał właśnie papierosa, nieświadom ulokowanego zaraz nad jego głową alarmu przeciwpożarowego.
Westchnęła głęboko, jak gdyby szok kulturowy stał się nieodłączną częścią tego dnia.
– Zamów mi, proszę, kieliszek prosecco – powiedziała, po czym ruszyła w stronę kowboja, który właśnie strzepywał popiół do doniczki z plastikowym kwiatkiem. – Może mi się przydać do ugaszenia pożaru.
Czekając w kolejce do baru, Rob rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Najwięcej z nich, zerkających na niego z portretów oprawionych w szkło, zauważył na ścianach klubu. Był to prawdziwy panteon mistrzów stand-upu, poczynając od Adama Sandlera, a kończąc na Louisie C.K. Rob pomyślał, że aby stanąć na scenie z nadzieją, że publiczność wybuchnie śmiechem po usłyszeniu opowiastki na temat nieudanej randki w ciemno, potrzebne były stalowe nerwy.
Do rzeczywistości przywrócił go brzęk szkła. Światła zostały przygaszone, a na scenie ulokował się wysoki mężczyzna w białym garniturze i kapitańskiej czapce. Rob znał tylko jedną osobę, która miała w swojej szafie takie cudo.
Nick wziął do ręki mikrofon i ogarnął wzrokiem gości.
– Panie i panowie, witamy na obiedzie zaręczynowym Marty i Michaela – zaczął oficjalnie. – To moje pięć minut, które wykorzystam, aby opowiedzieć wam o jednym z moich najlepszych przyjaciół i udowodnić, że ta oto piękna kobieta powiedziała „tak” nie bez powodu.
– Zapowiada się ciekawie – powiedział Chad, który zajął miejsce tuż obok Roba. Kowbojski kapelusz spoczywał teraz na jego kolanach, ujawniając błyszczącą łysinę i krzaczaste brwi właściciela.
– Proszę państwa, czy wiecie, jakim romantykiem jest Michael? – rzucił na początek Nick. – Otóż tak się przejął oświadczynami, że z pewnością założył dzisiaj czystą bieliznę.
Kilka osób zaśmiało się pod nosem. Ze ściany obok spoglądał na nich Robin Williams.
– Ale porozmawiajmy o samym weselu – kontynuował Nick. – Chciałbym przybliżyć wam sylwetki wyjątkowych osób uczestniczących w ceremonii, czyli drużbów. Otóż jeden z nich powinien być odpowiedzialny – stwierdził, patrząc wymownie na brata Michaela. – Jeden musi być czarujący – dodał, wskazując palcem na siebie. Goście zaczęli się śmiać, czekając na pointę. – Ale najważniejszy jest starszy.
Rob uśmiechnął się pod nosem. Kilka osób odwróciło się w jego stronę. Może Nick opamiętał się z żartami.
– Ta rola wymaga czegoś szczególnego i jest przeznaczona dla naszego ukochanego spóźnialskiego.
Rob nie był pewien, jak Nickowi udało się skierować światła reflektora na jego twarz. Wiedział natomiast dokładnie, jak czuje się jeleń na sekundę przed zderzeniem z ciężarówką.
– Otóż starszy musi mieć tak brzydką mordę, że pan młody będzie przy nim wyglądał jak młody grecki bóg.
Wszyscy obecni na sali wybuchnęli śmiechem, wpatrując się w Roba, w dalszym ciągu trzymającego przeznaczony dla Marty kieliszek. Musiał przyznać, że o ile szczeniackie obelgi Nicka irytowały go już od czasów college’u, o tyle przynajmniej tutaj goście bawili się świetnie.
Następni byli rodzice Michaela, czytający z kartki podziękowania dla wszystkich obecnych, ze szczególnymi wyrazami wdzięczności dla swoich kuzynów z Arizony. Chad i Brad unieśli kufle w identycznym geście, a jeśli ktoś na sali zastanawiał się, czy są bliźniakami, to teraz nie było już wątpliwości.
Po oficjalnej części wieczoru Rob został skierowany do stolika Michaela, przy którym jedyne wolne krzesło znajdowało się obok miejsca najnudniejszego faceta w całym stanie – starszego brata Michaela. Skrzywił się na ułamek sekundy, po czym dołączył do stolika. Christopher przez całą młodość domagał się ksywki, przedstawiając się jako Chris lub CJ, ale coś w jego nienaturalnie wyprostowanej posturze i wysokim czole skutecznie powstrzymywało znajomych przed jakimikolwiek zdrobnieniami. Michael również miał w sobie coś z kujona, ale Rob wiedział, że za okularami w grubych oprawkach chował się naprawdę zabawny facet. Poza tym Michael nałogowo biegał w maratonach i nigdy nie miał grama tłuszczu, podczas gdy jego brat z roku na rok coraz bardziej zaokrąglał się w okolicach pasa.
– Dobrze cię widzieć, Christopher – przywitał się lakonicznie Rob. Wyciągnął też rękę do towarzyszącej mu kobiety. – Sara, ładnie ci w nowej fryzurze.
Sara uniosła wzrok znad telefonu i skrzywiła się z niesmakiem. Fryzura w rodzaju krótkiego boba z postrzępioną grzywką, u wielu kobiet elegancka i zadziorna, nadawała jej twarzy smutny i zmęczony wyraz. Szkoda, bo w innym uczesaniu młoda Żydówka mogłaby uchodzić za ładną kobietę.
Śluby i zaręczyny były swoistym filtrem, przez który Rob od lat obserwował pary z długim stażem. Dzień ślubu Sary i Christophera pamiętał jak przez mgłę. Razem z Michaelem wypalili skręta w uliczce za synagogą, aby kilkugodzinna ceremonia szybciej im minęła. Brat Michaela wyglądał w swojej pierwszej jarmułce jak przydługa zapałka, a jego świeżo upieczona żona tonęła w koronkowej sukni. O wiele później, podczas tradycyjnego tańca hora, gdy grupa młodszych mężczyzn uniosła w powietrze krzesło z panną młodą, jeden z drużbów zaplątał się w koronkowe poły, niemal strącając ją z siedzenia. Sara uniknęła upadku, lądując w ramionach jednego z podnoszących, ale niektóre z oglądających zajście kobiet wierzyły, że taki wypadek przynosi pecha.
– Co nowego w pracy? – zapytał z grzeczności.
– Właśnie wróciłem z fantastycznego szkolenia na temat wypełnień kompozytowych. – Christopher się rozpromienił. – Wiedziałeś, że co czwarty Amerykanin mógłby uniknąć leczenia kanałowego, gdyby pierwsze wypełnienie zostało poprawnie wykonane?
– Natomiast co drugi Amerykanin powinien się napić, jeśli zanudza towarzystwo streszczeniem przeglądu dentystycznego – powiedział Nick, który razem z Michaelem dołączył do stolika. – Zdrowie przyszłej pani Jenkins – dodał, po czym przesunął kieliszek w stronę Sary. – Dwudziestoletnia whisky. Obiecuję, że koszerna.
Sara obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
– Będziesz musiał zamienić twoją wyrafinowaną wodę ognistą na tanią wódę – syknęła do Nicka. – Kilka kieliszków i od razu przyswoisz język obcy.
– O co chodzi? – ocknął się Rob.
– Jesteś drużbą, a nie wiesz?
Dyskusja z Sarą zazwyczaj przypominała wycieczkę po polu minowym, gdzie nawet najlżejszy ruch może skończyć się katastrofą. Tego wieczora wydawała się jeszcze bardziej rozeźlona, dogryzając wszystkim sąsiadom bez względu na pokrewieństwo. Możliwe, że winna była okazja lub sam fakt, że znajdowali się w klubie komediowym. Jak zaznaczyła wiele razy, w małżeństwie nie było nic śmiesznego.
– Wesele będzie w Polsce – wyjaśnił Michael. – W rodzinnej miejscowości Marty, Skale. Wymawiamy to słowo s-k-a-ł-a – przeliterował z dumą – chociaż pisownia sugeruje coś nieco innego.
– Uhm, to chyba dosyć daleko – odparł Rob.
– Spodoba się wam. Nigdzie wcześniej nie jadłem takiego śledzia, a wódka smakuje jak miód.
– Podobno podają ją na ciepło. Widziałam to w programie kulinarnym – zauważyła Sara.
Fakt, że kobieta tak przeraźliwie chuda interesowała się programami kulinarnymi, sprawił, że Rob przez chwilę zapomniał o kosztownej podróży do Europy Środkowej, a może Wschodniej. Marta pokazywała mu swoją ojczyznę na mapie wiele razy, powinien był to wiedzieć.
– Nie do końca. Kiedyś podawano wódkę w temperaturze pokojowej, ale teraz powoli się od tego odchodzi.
Rob zamyślił się, analizując słowa Michaela. Nie wiedział o Polsce zbyt wiele, chociaż kilkoro znajomych odwiedziło ten kraj w czasie wycieczki do Europy. Jeden z kolegów z akademika pochodził z Chicago. Miał zabawnie brzmiące nazwisko i pociąg do przepysznych kiszonych ogórków, którymi czasami pachniało całe piętro akademika. Rob poczuł się głupio, przecież znał Martę od lat, a nigdy nie zapytał jej o polskie korzenie.
– Tak czy inaczej, wesele planujemy dopiero za rok – wyjaśnił Michael, po czym obejrzał się za siebie, szukając wzrokiem swojej narzeczonej. Stała w bezpiecznej odległości i z pewnością nie mogła dosłyszeć ich rozmowy. – Bardzo bym chciał nauczyć się języka polskiego w takim stopniu, aby wypowiedzieć treść przysięgi weselnej w jej ojczystej mowie.
– To bardzo romantyczne – wtrąciła Sara, starając się wykrzywić usta w ironicznym uśmiechu, lecz nawet ona nie mogła się oprzeć urokowi na pół pijanego Michaela, który nie tylko nie znał wiele słów po polsku, ale po trzech kieliszkach whisky bełkotał nawet po angielsku.
Kołysał się w rytm muzyki, opowiadając zgromadzonym wokół gościom o szczegółach ceremonii i co chwila wtrącając obco brzmiące frazesy. Rob obserwował go ze swojego miejsca z dziwnym uczuciem, które wielu zakwalifikowałoby jako zazdrość. Według niego był to podziw dla kogoś, kto znalazł sposób, aby być absolutnie szczęśliwym.