Читать книгу Zmowa - Dario Correnti - Страница 12
11 grudnia
ОглавлениеIlaria Piatti wychodzi ze stacji i na parkingu widzi stare niebieskie subaru z zapalonymi reflektorami. Idzie po śniegu, ślizgając się jak łyżwiarka, z wyciągniętymi rękami, żeby nie stracić równowagi, ale w końcu i tak wpada z hukiem na drzwi.
Besana ciężko wzdycha i wpuszcza ją do samochodu.
– Baleriny nie wydają mi się najlepiej dobranym obuwiem.
Dziewczyna siada i wkłada dłonie pomiędzy uda, żeby je ogrzać.
– Stopy mi zmarzły – mówi.
– Nie dziwię się. Gdzie ma pani walizkę?
– Jaką walizkę?
– Dzisiaj przenocujemy tutaj, żeby nie tracić czasu. Zarezerwowałem dwa pokoje w hotelu. Pożyczę pani podkoszulek. A jeśli znajdziemy otwartą aptekę, kupi sobie pani szczoteczkę do zębów.
Ilaria wpatruje się w niego zaskoczona. Besana zdaje sobie sprawę, że dziewczyna się zawstydziła. Chyba Piatti nie sądzi, że ją podrywa? Chce mu się śmiać.
– Teraz zapraszam na aperitif – mówi. – Alkohol pomaga się rozgrzać.
Dziewczyna nic nie odpowiada, tylko wpatruje się w wycieraczkę, która skrzypiąc, odmierza czas niczym metronom.
– Aperitif to dla mnie świętość – ciągnie Besana. – W tym czasie nic mnie nie interesuje. Chcę siedzieć w spokoju i popijać białe wino. I niech się strzeże każdy, kto mi przeszkodzi.
Dziewczyna wciąż się nie odzywa.
– Piatti? Co jest przyczyną tego milczenia? Hipotermia?
Ilaria odwraca się do niego i uśmiecha melancholijnie.
– Myślałam – odpowiada.
– O sprawie?
– Nie, o tym zawodzie. Jest wspaniały, nawet kiedy ma się zmarznięte stopy. Szkoda.
Besana prycha.
– Piatti, nie zaprosiłem tu pani po to, żeby panią pocieszać. To pani ma mi pomóc coś zrozumieć. Jeśli pani trop okaże się interesujący, obiecuję, że podpiszemy artykuł dwoma nazwiskami.
Ilaria Piatti z niedowierzaniem rozdziawia usta.
– Naprawdę?
– Ale musi pani na to zasłużyć. I musi pani wiedzieć, że mam już wystarczająco dużo problemów. Nie potrzebuję beksy u boku.
Obejmuje go spontanicznie.
– Jestem taka szczęśliwa! Nie wiem, jak panu dziękować. To najpiękniejsze, co mi się kiedykolwiek przydarzyło. Zawsze czytałam pana artykuły i…
– Piatti! – przerywa jej Besana. – Pani staż dobiegł końca. Od tej chwili jest pani dziennikarką. Proszę nie zachowywać się jak dziecko i się opanować, w przeciwnym razie zawrócę i odwiozę panią z powrotem na dworzec.
– Przepraszam.
– Teraz poszukajmy jakiegoś znośnego baru. Dobre pomysły wymagają dobrego wina. Cholera, to miejsce wygląda tak, jakby wprowadzili tu godzinę policyjną.
Znajdują restaurację z barem przy wejściu. Nie jest jakaś szczególna, ale Besana się niecierpliwi. Siadają w kącie i zamawiają dwa kieliszki sauvignon blanc, które przybywają na stół w towarzystwie nieszczególnie świeżych chipsów.
– Dobrze – mówi Besana, unosząc kieliszek, żeby się z nią stuknąć – proszę mi wyjaśnić, o co chodzi z tymi szpilkami.
– A więc tam były? – Ilaria w podnieceniu wylewa trochę wina na stół.
– Były, były – odpowiada spokojnie Besana. – To igły do akupunktury, ale możemy je uznać za szpilki, prawda?
– I było ich dziesięć? Ułożonych na kamieniu?
– Właśnie tak. Co to znaczy?
– Nie wiem.
Besana traci cierpliwość.
– Jak to „nie wiem”? To po cholerę pani o nich wspominała?
– Bo, jak już mówiłam, ta zbrodnia przypomina mi inną.
– Dziewiętnastowieczną?
– Tak. Oczywiście w tamtej sytuacji były to szpilki, których wieśniaczki używały do spinania włosów, nie igły do akupunktury.
– Proszę mówić dalej.
– Słyszał pan kiedyś o Vincenzie Verzenim?
Besana kręci głową.
– Był to pierwszy seryjny morderca w historii Włoch. A właściwie nie do końca. Wcześniej był jeszcze jeden, Antonio Boggia, którego nazwano „potworem z via Bagnera”. Pewnie pan wie, że Boggia zabił kilka osób w Mediolanie.
– Piatti, nie jesteśmy na uniwersytecie. Przejdźmy do sedna.
– Oczywiście, przepraszam. Chciałam powiedzieć, że…
– Proszę mówić. Nie interesuje mnie, czego pani chciała.
– Boggia zabijał ludzi, żeby ich okraść. Vincenzo Verzeni nie, on zabijał tylko dla przyjemności. Rozumie pan? Podniecał się, dusząc kobiety. Wyznał to podczas procesu. I w aktach.
– Mówiąc krótko, miał wtedy orgazm?
– Właśnie tak. A jeszcze większą przyjemność sprawiało mu picie ich krwi. Czy na ciele ofiary znaleziono ugryzienia?
Besana kiwa głową. O tym też nie mogła wiedzieć. On sam odkrył to dopiero niedawno, podczas rozmowy z byłym szwagrem policjantem.
– To znaczy, że modus operandi jest taki sam. – Ilaria zaciska pięści i macha nimi przed sobą. – Niesamowite!
Besana unosi brew. Dziewczyna zachowuje się jak nastolatka, nie będzie łatwo z nią pracować.
– A skąd wie pani wszystko o Verzenim?
– Cesare Lombroso badał jego przypadek. A ja napisałam o nim pracę na uniwersytecie. W sensie o Lombrosie.
– Proszę mówić dalej.
– To była druga sprawa, którą się zajął. Ale pierwsza, przynajmniej w historii Włoch, do której zastosował analizę naukową. W pewnym sensie stanowi ona początek współczesnej kryminologii.
– To ciekawe – komentuje Besana.
Ilaria sięga do plecaka i wyciąga z niego pogniecione kartki.
– Właśnie po to przyszłam dzisiaj do redakcji. Chciałam ją panu dać.
– Swoją pracę?
– Chciałam, żeby pan na nią spojrzał. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z naśladowcą.
– Naśladowcą seryjnego mordercy z XIX wieku?
– I to nie byle jakim. Pierwszym.
Besana zaczyna przeglądać kartki.
– Lombroso był młodym psychiatrą na początku kariery – wyjaśnia Ilaria – który zainteresował się sprawą chłopa z okolic Bergamo, bo jego zdaniem nie był on psychicznie chory. Nazywa go „seksualnym sadystą, wampirem i pożeraczem ludzkiego mięsa”. Rozumie pan, uznawał go za zdrowego na umyśle, zaczął więc szukać innego wyjaśnienia morderczych skłonności. Być może dałoby się je powiązać z epilepsją, na którą cierpiała matka, albo z występującymi w rodzinie przypadkami pelagry. Jedną z konsekwencji pelagry jest rodzaj demencji, który Lombroso nazywał kretynizmem.
Besana kręci głową.
– Piatti, nikt pani nie prosił o streszczenie.
– Przepraszam.
– Dzisiaj w nocy wszystko sobie przeczytam. Mogę zachować wydruk?
– Oczywiście – mówi dziewczyna z uśmiechem.