Читать книгу Królowa Saby - Ewa Kassala - Страница 16
Rozdział II. CZAS WALKI I POKOJU. Księżniczka Makeda ma dziewięć lat
Królestwo Izraela. Jerozolima
ОглавлениеTamrin, najbogatszy z kupców królestwa Saby, był postawnym, silnym, niemal czterdziestoletnim mężczyzną. Przybył właśnie do Jerozolimy. Nie chciał, by ktokolwiek z kupców czy możnych, których mógł kiedyś spotkać, rozpoznał w skromnym podróżniku wysłannika króla Saby. Poruszał się więc w towarzystwie zaledwie dwóch służących. Był w tym mieście po raz pierwszy. Przybył na polecenie Nikala, by zobaczyć, jak mówiono, niezwykłą Jerozolimę i dowiedzieć się, na czym polega geniusz króla Salomona, którego sława rozchodziła się po świecie szybko jak północny wiatr.
Jego twarz, smagana wiatrami i palona słońcem na licznych wyprawach, była poorana zmarszczkami. Jednak układały się one tak, że nie wyglądał z ich powodu na starszego niż był, ale sprawiał wrażenie znającego życie.
Od najmłodszych lat towarzyszył swojemu ojcu w wyprawach kupieckich. Gdy miał lat szesnaście, po raz pierwszy samodzielne kierował niewielką, ale ważną karawaną. Prowadził wtedy wielbłądy dźwigające bezcenne kadzidło. Trasa nie była długa. Przepłynął najpierw na jednym ze statków ojca ze wschodniej do zachodniej Saby, skąd ruszył do południowego Egiptu. Nie była też niebezpieczna, bo na ziemiach faraonów w tamtym czasie panował pokój, jednak odpowiedzialność za dostarczenie na miejsce produktu cenniejszego niż złoto, była olbrzymia. Ludzie i zwierzęta przetrwały wyprawę bez uszczerbku. Tak więc, jeśli ktokolwiek miał wcześniej choćby najmniejsze wątpliwości, czy młody Tamrin będzie godnie reprezentował ojca, to rozwiały się one po tamtej wyprawie. Nawet najstarsi i najmniej ufni popędzacze zyskali pewność, że Tamrin potrafi sprawnie kierować karawaną.
Od tamtego czasu podróżował tak często, że nie zdążył założyć rodziny. Nie ożenił się nawet, gdy zmarł jego ojciec i jako najstarszy syn odziedziczył główną część spadku. Wielu go do tego namawiało, a i pięknych i mądrych kobiet chętnych mu towarzyszyć było bez liku, jednak on kierowanie majątkiem powierzył młodszemu bratu, a sam oddał się wyprawom i handlowi.
Był już w tym czasie właścicielem dwustu wielbłądów i trzydziestu statków. Powszechnie uważano go za najzamożniejszego mieszkańca Saby, oczywiście zaraz po członkach rodziny królewskiej. Gdziekolwiek wyruszał, tak jak wcześniej jego ojciec, tak teraz i on, często reprezentował nie tylko siebie. Bywał wysłannikiem króla. Jako zaufany dostarczał listy, dary i informacje. Na najważniejszych dworach świata zbierał wieści, które przekazywał Nikalowi. Sam też z nich korzystał. Dzięki temu potrafił w krótkim czasie podwoić, a później potroić majątek zostawiony mu przez ojca.
– Informacja to potęga – zwykł mawiać. – Nic nie jest tak cenne, jak ona. Ani złoto, ani kadzidło.
Tamrin wielokrotnie słyszał opowieści o dalekim Izraelu. Od dawna obiecywał sobie, że się tam wyprawi. I oto nadarzyła się okazja. Król Nikal poprosił go o to osobiście. Chciał, by dostarczył mu informacji o królu Salomonie, o rządzonym przez niego państwie i o jego bogu, który zdawał się mieć większą moc, niż jakikolwiek inny.
Gdy więc z sukcesem zakończył kolejną w swoim życiu wyprawę do Egiptu, odesłał ludzi do Saby, a sam udał się do Izraela.
I oto znajdował się w Jerozolimie, stolicy państwa, o którym tak wiele słyszał od najwcześniejszego dzieciństwa. I którego król, z nie do końca znanych Tamrinowi względów, tak mocno intrygował Nikala.
***
Dwa dni później stał pośród tłumów wsłuchujących się w decyzje Salomona. Był dzień sądzenia.
Ci, których sporów nie byli w stanie rozsądzić nadzorcy dwunastu krain wchodzących w skład Izraela, przybywali do Jerozolimy, by poddać się osądowi władcy. Jego decyzje były ostateczne, bo wiedzą powszechną było, że mądrość króla pochodzi bezpośrednio od Jahwe. Tamrin słyszał o tym, jeszcze zanim wyruszył w podróż zleconą mu przez Nikala. W oazach, w których się zatrzymywał, przy wieczornych ogniskach, w domach gościnnych, w których nocował po drodze, wszędzie wiedziano, kim był Salomon. Opowiadano, że mądrością przewyższał wszystkich synów Wschodu i mędrców egipskich, bo jego Bóg dał mu mądrość, bystrość umysłu i rozległą wiedzę. Znał naturę ludzi, rozumiał mowę zwierząt, wiedział wszystko o roślinach. Świat nie miał przed nim tajemnic. Mówiono nawet, że potrafił panować nad demonami, które na jego rozkaz wykonywały, co tylko im rozkazał.
Zanim Tamrin dotarł do Jerozolimy, nasłuchał się o wspaniałości Salomona tak dużo, że gdy go wreszcie zobaczył, poczuł rozczarowanie.
Gdy wszedł do sali zgromadzeń, ujrzał na tronie wysokiego, przystojnego i na pierwszy rzut oka pewnego siebie, ale przecież jednak zwykłego człowieka. Uśmiechnął się do swoich myśli.
„Mam już swoje lata i duże doświadczenie, ale po tym, czego dowiedziałem się o tym człowieku, spodziewałem się ujrzeć nie śmiertelnika, ale boga”, skarcił sam siebie. „Jestem naiwny”.
Wtedy przed oblicze króla przyprowadzono dwie nierządnice. Obie były młode i ładne. I obie skrajnie zdesperowane. Za nimi stał strażnik trzymający w zawiniątku źródło sporu.
– Mówcie. Chcę usłyszeć, co każda z was ma do powiedzenia w tej sprawie. – Tamrin usłyszał Salomona.
I doznał olśnienia. Był to głos dobra i mądrości. Zdało mu się, że nie słyszy słów człowieka, ale kogoś, kto jest ponad wszystko co doczesne, kto ma bezpośrednią łączność z innym światem. Brzmiał donośnie i jasno, był czysty i melodyjny, a jednocześnie tak mocny, że można było odnieść wrażenie, że dociera do najodleglejszych zakątków miasta, a może nawet całego Izraela. Tamrina przebiegł dreszcz. Wreszcie poczuł, że opowieści, które słyszał, nie były przesadzone – miał do czynienia rzeczywiście z kimś niezwykłym. Wiedział też, że kto raz zobaczył i usłyszał Salomona, nie zapomni go do końca swoich dni.
– Litości, panie mój – odezwała się pierwsza kobieta. – Ona i ja mieszkamy pod jednym dachem. Urodziłam dziecko. Ona powiła swoje trzy dni po mnie. Byłyśmy tylko we dwie, nikogo oprócz nas nie było w domu. – Spojrzała z pogardą na swoją przeciwniczkę. – W nocy zmarło dziecko tej kobiety, bo przygniotła je we śnie. Wtedy wstała, wzięła moje i położyła je na własnym łonie, natomiast swoje, nieżywe, zostawiła przy mnie. Kiedy się obudziłam, żeby nakarmić małego, zobaczyłam, że jest martwy. Ale potem, przyglądając mu się dokładniej, spostrzegłam, że to nie było dziecko, które urodziłam.
– Nie, moje dziecko żyje, a martwe jest twoje! – krzyknęła druga kobieta.
– Nigdy! To twoje nie żyje, moje żyje!
– Kłamiesz!
Kobiety rzuciły się na siebie z pięściami. Strażnicy szybko je rozdzielili. Szamotanina trwała tylko chwilę, ale nawet gdy ustała, obydwie wciąż obrzucały się niewybrednymi słowami. Poruszona publiczność wyrażała swoje poparcie to dla jednej, to dla drugiej.
Gdy emocje zdawały się już unosić aż pod sklepienie, Salomon podniósł rękę. Dyskusje i okrzyki natychmiast ucichły. Było widać, jak wielkim autorytetem się cieszył.
– Oto, co usłyszałem – przemówił pewnie. – Jedna z was twierdzi: „Dziecko, które żyje, jest moje, natomiast to, które nie żyje, jest jej”. Druga zaś mówi: „Żadną miarą! To, które nie żyje, jest twoje, moje dziecko żyje”. – Zrobił pauzę. – Oto, co zarządza król: Przynieście mi tu miecz. Przetnijcie dziecko i dajcie jedną połowę jednej kobiecie, a drugą drugiej.
Strażnik wydobył dziecko z zawiniątka i podszedł pod tron. Drugi strażnik uniósł miecz, by wykonać rozkaz króla. Zebrani wstrzymali oddech.
Wówczas jedna z kobiet zawołała, rzucając się do stóp Salomona:
– Ach, panie mój! Niech już ona weźmie chłopca, byle go nie zabijano! Błagam!
– Niech nie mam ani ja, ani ona! – zawołała druga. – Przecinajcie!
Wśród zebranych rozległy się okrzyki przerażenia. Zrobił się rwetes.
Król odczekał chwilę, po czym ponownie podniósł rękę.
– Strażniku, wstrzymaj miecz! Żyjące dziecko oddajcie tej pierwszej kobiecie. Wolała je oddać, aby żyło, niż widzieć je martwym. Ona jest jego matką.
Tego dnia Tamrin zrozumiał, na czym polega wielkość Salomona.