Читать книгу Królowa Saby - Ewa Kassala - Страница 18
Rozdział II. CZAS WALKI I POKOJU. Księżniczka Makeda ma dziewięć lat
Królestwo Izraela. Kilka dni później
ОглавлениеSalomon miał władzę nad całym Izraelem. Rządził mądrze i sprawiedliwie. Jego matka, królowa Batszeba, zasiadała po prawej stronie tronu, służąc mu radą. Darzył zaufaniem tych, którzy nie zawiedli go w ciężkich chwilach przejmowania władzy, ich synów, a także młodych i zdolnych, którzy wcześniej byli daleko od pałacu i władzy królewskiej.
Benajasz, nazywany coraz powszechniej zbrojnym ramieniem króla, dowodził wojskiem, Sadok był najważniejszym kapłanem, jego syn Azariasz również został kapłanem. Synowie proroka Natana otrzymali ważne funkcje: jeden został przełożonym nadzorców, a drugi zaufanym doradcą. Joszafat był pełnomocnikiem króla, Achiszar zarządzał pałacem, a Elichoref był pisarzem. Adoniram kontrolował pracujących przy ciężkich robotach.
W całym państwie Salomona reprezentowało dwunastu nadzorców krain. To oni mieli obowiązek zaopatrywania w żywność króla, jego domowników, gości i służbę. Każdy z nich robił to przez jeden miesiąc w roku.
Takie wieści i wiele jeszcze innych zebrał Tamrin w Jerozolimie. W ulicznych knajpach nasłuchał się opowieści o sprawiedliwym królu, o jego mądrości, zarządzaniu, a także o jego pięknej żonie, córce króla Egiptu i księżniczkach, których coraz więcej przybywało do pałacu, by stawać się jego kolejnymi żonami. Król bowiem, jak twierdzono, z rozkazu samego Jahwe chciał mieć jak najwięcej dzieci.
Tamrin, który poznał w życiu wiele krain, nie mógł nadziwić się niezwykłości obyczajów, które odkrywał każdego dnia w świecie wyznawców Jahwe. Żydzi intrygowali go, na wszystko mieli jakieś prawo, przepis, zasadę lub nakaz, których należało przestrzegać, by nie wzbudzić gniewu Jahwe.
Pewnego dnia, gdy przechadzał się po targu, podszedł do niego godnie wyglądający młody człowiek. Towarzyszyło mu dwóch służących.
– Panie, jestem Joszafat, pełnomocnik króla. – Przybysz skłonił lekko głowę. – Jeśli zechcesz zrobić mu uprzejmość, Salomon zaprasza cię na krótką pogawędkę.
Świadkowie zdarzenia z uwagą przyglądali się człowiekowi, do którego sam król przysłał jednego ze swoich najbardziej zaufanych. Byli pewni, że nie mógł być byle kim, skoro Joszafat osobiście się do niego pokwapił.
– Pełnomocniku króla, to dla mnie zaszczyt i niespodziewane wyróżnienie. – Tamrin pochylił głowę tak samo nisko, jak zrobił to Joszefat. – Czymże zasłużyłem sobie na tak wielki honor?
– Udasz się panie ze mną? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Król czeka.
– Idźmy zatem. – Tamrin ruszył za Joszefatem.
Przeszli między straganami i powędrowali jedną z wąskich uliczek wiodących w stronę starego pałacu, jednak do niego nie dotarli. Zatrzymali się przy grupie pracujących robotników. Salomon właśnie rozmawiał z nadzorcą. Gdy tylko ujrzał Joszefata i kroczącego za nim Tamrina, pożegnał się i z uśmiechem zwrócił się w stronę gościa.
– Panie, oto kupiec Tamrin – Joszefat przedstawił przybyłego.
– Królu, jestem zaszczycony. – Tamrin skłonił się nisko i dodał po hebrajsku. – Szalom alechem!
To przywitanie sprawiło Salomonowi przyjemność.
– Szalom alechem – odpowiedział równie kurtuazyjnie, patrząc gościowi w oczy. – Słyszę, że od kilku dni jesteś w Jerozolimie…
Kupiec zrozumiał od razu, że do tego człowieka może kierować wyłącznie słowa prawdy. Jego wzrok był tak przenikliwy, że nie było możliwości, by próbować przemycić jakieś niedopowiedzenie czy półprawdę. Tamrin może dwa razy w życiu spotkał ludzi o podobnym spojrzeniu. Nic im nie umykało, rozumieli każde słowo i w lot potrafili rozpoznać, z kim mają do czynienia. Jeden był kapłanem w Egipcie, a drugi pustelnikiem na pustyni. Teraz spotkał trzeciego.
– Przybywam z królestwa Saby, królu.
– Jesteś jednym z najbogatszych kupców, jakich nosi ziemia. Co cię tu sprowadza?
– Twoja mądrość, panie.
– Przysłał cię twój król?
– Kierowała mną własna ciekawość i chęć poznania tego miejsca, ale jestem tu z aprobatą króla.
– Nikal ma już swoje lata. Gdy go opuszczałeś, był w dobrym zdrowiu?
– To silny władca.
– I ufa ci?
– Cenię to sobie bardzo.
– Na jakie pytania szukasz odpowiedzi w Jerozolimie?
– Jaki bóg dał ci tak wielką mądrość, królu? Chciałbym wiedzieć, kim jesteś i jaki jesteś, że spływa na ciebie tak wielka obfitość darów? Wieści o twojej potędze przekazują sobie nie tylko ludzie. Nasi kapłani twierdzą, że mówią o tobie także bogowie.
– Bogowie, mówisz? Ciekawe…
Gdy rozmawiali, przechodzili koło nich krzątający się przy pracy robotnicy. W pewnym momencie król zatrzymał jednego z nich. Na głowie niósł spory kamień, na szyi wisiał mu bukłak z wodą, a do pasa miał przytwierdzone sandały i zawiniątko z jedzeniem.
– Spójrz na tego człowieka – powiedział. – W czym jestem lepszy od niego? I w jaki sposób mam pokazać mu mą chwałę? Tak samo, jak on powstałem z prochów, które jutro będą zjadane i rozkładane przez robaki, a przecież wyglądam, jakbym miał nigdy nie umrzeć. Czyż obaj nie jesteśmy takimi samymi istotami i ludźmi? I on żyje, i ja. I on umrze, i ja umrę14. Wracaj do pracy – kończąc wywód, zwrócił się do robotnika.
– Mądre słowa, królu.
– Jahwe, Bóg mój i całego Izraela, każe nam wszystkim o tym pamiętać każdego dnia. „Nie bądźcie próżni”, poucza. Każdy z nas jest przekonany, że żyje tak jak trzeba, ale przecież tylko On może osądzić wnętrze człowieka. Powierzaj Bogu wszystko, co czynisz, a spełnią się twoje zamiary15. – Zamilkł i spojrzał w niebo. – Tamrinie, a ty do kogo się modlisz? Kogo prosisz o błogosławieństwo i siły każdego dnia?
– W Sabie mamy wielu bogów. Największym z nich jest Illumkuh. Wielką moc ma też Srebrzysta Matka, zwana Panią Księżyca. Do niej chętnie wznoszą modły kobiety. Makeda, jedyna córka króla Nikala, jest otoczona kapłankami bogini. Jest jej wyznawczynią i oczywiście, jak jej ojciec, także Illumkuha.
– Makeda jest jeszcze dzieckiem, czyż nie?
– Ma dziewięć lat. I przyznam ci, panie, że tak jak całe moje życie spędziłem w podróżach i spotkałem naprawdę wiele dziewcząt, to żadna nie dorównywała jej ani urodą, ani mądrością. Wyrośnie na wspaniałą kobietę.
Król pominął tę informację milczeniem, ale ją zapamiętał.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – skarcił gościa łagodnie. – Który z bogów jest ci najbliższy?
Tamrin zamyślił się.
– Poznałem ich wielu w czasie moich podróży.
– I co?
– Uważam, że wymyślili ich ludzie – stwierdził odważnie, a rozumiejąc, że być może naraża się królowi, zamilkł, gotowy na najgorsze.
Ale ta opinia najwyraźniej nie zrobiła wrażenia na Salomonie, bo skwitował:
– Naprawdę?
– Ludzie, jeśli nie potrafią radzić sobie ze światem, który ich otacza, tworzą bogów i czynią ich odpowiedzialnymi za swoje niepowodzenia i sukcesy, za burze na morzu i pustyni, choroby bliskich i zwierząt – powiedział już śmielej, widząc, że król ma otwarty umysł. – Proszą ich o pomoc w różnych sprawach, mając nadzieję na wysłuchanie. To dobrze, że mają się do kogo modlić, dzięki temu łatwiej się żyje.
– A więc twierdzisz Tamrinie, że bogowie są wymysłem ludzi?
– W Egipcie modlą się do kotów, krokodyli, mają boginię-lwicę i setki innych, a jednak na przykład Amon, o którym twierdzą, że jest wszechpotężny, nie działa w Syrii czy tu, w Izraelu. Dlaczego? Ludzie wymyślają sobie bogów, jakich właśnie akurat potrzebują i do jakich dojrzeli.
– Zatem, Tamrinie, kto stworzył to wszystko? – Król uczynił szeroki gest, pokazując budowle, drzewa, niebo i wzgórza otaczające Jerozolimę. – Skąd wziął się świat, w którym przyszło nam żyć? Jaka siła spowodowała, że istniejemy?
– Chyba każdy, kto uważa się za istotę myślącą, a spędził choć jedną noc, patrząc w gwiaździste niebo albo na bezkresne piaski pustyni czy bezkres morza, zadał sobie to pytanie. I mnie ono nie ominęło. – Dał sobie czas na uporządkowanie tego, co chciał powiedzieć. – Myślę, że jest jedna wielka, bezkresna, pierwotna siła, poruszająca wszystkim. To odwieczna energia, która była, jest i będzie. Moc powodująca, że przychodzą na świat dzieci, rzeki płyną, ziemia rodzi, a o świcie zawsze wstaje słońce. To siła niezniszczalna i wszechogarniająca. A bogowie, których znamy, są tylko niewielką emanacją i ludzkim wyobrażeniem tego, jaką ta siła może przyjmować postać.
– Mądre są twoje słowa. – Salomon w przyjaznym geście położył Tamrinowi dłoń na ramieniu. – Wiesz o tym, że moc, o której mówisz, jest właśnie Bogiem Izraela?
– O! – wyrwało się Tamrinowi.
– Inni bogowie są ludzkim wymysłem, zgadzam się z tobą. Tak naprawdę Bóg jest tylko jeden.
– Jak on wygląda?
– Nie wygląda. Po prostu jest. Jest początkiem i końcem, alfą i omegą, ogarnia i obejmuje wszystko, jest światłością i źródłem. Był i będzie zawsze. Tak jak mówisz. To on jest energią, o której powiedziałeś.
Tamrin, podobnie jak chwilę wcześniej Salomon, spojrzał w niebo. Widział chmury, które leniwie przesuwały się po niebie. Wciągnął w płuca powietrze, wsłuchał się w szum wiatru. Kopnął lekko, czubkiem sandała, mały kamyk leżący na drodze. Proste słowa Salomona dotarły do jego serca i je poruszyły. Huczały mu w głowie.
– Królu, przekażę twoje słowa Nikalowi – powiedział cicho. – Dziękuję za nie.
– Zanim wyjedziesz, przyjrzyj się tu wszystkiemu. Chciałbym, abyś swojemu królowi jak najwierniej przekazał, co tu zobaczyłeś i z czym się spotkałeś. Opowiedz mu o potędze Jahwe. Wiedz też, że cała moja mądrość i wszystko, co nas otacza, pochodzi właśnie od niego. Alleluja, Tamrinie!
14
Kebra Nagast, XXVII, Pracownik (przyp. aut.).
15
ST, Prz 16,3.