Читать книгу Królowa Saby - Ewa Kassala - Страница 19
Rozdział II. CZAS WALKI I POKOJU. Księżniczka Makeda ma dziewięć lat
Królestwo Saby, Mariba. W tym samym czasie
ОглавлениеStałam przy wykuszu okiennym w komnacie Makedy, gdy ujrzałam przemykającego pod murem człowieka. Chciał być niezauważalny. Jego szaty były w kolorze ziemi, głowę okrywał kaptur, poruszał się płynnie, jakby chciał się wtopić w tło. Na nikogo nie patrzył. Znałam zachowania skrytobójców. Nie miałam wątpliwości: był jednym z nich. Nagle, jakby ściągnięty moim wzrokiem, lekko uniósł głowę. To był błąd. Zobaczyłam jego twarz. Oblicze mężczyzny z wielką blizną. Zesztywniałam z przerażenia. To była straszna twarz ze snu Makedy.
Cztery lata wcześniej, gdy nagle zmarł starszy syn króla, Makeda miała wizję. Najpierw długo nie mogła zasnąć, poruszona tak jak wszyscy w pałacu śmiercią księcia, a kiedy wreszcie zamknęła oczy, bardzo szybko obudziła się z głośnym krzykiem.
– Widziałam go – powiedziała przerażona. – Siraha zabił człowiek ze straszną twarzą.
Przytuliłam ją, próbowałam uspokoić i ukołysać. Jednak nie pozwoliła mi na to.
– Uważaj na niego, on tu jeszcze wróci – powiedziała trochę już spokojniej, ale wciąż roztrzęsiona i mokra od potu. – Uważaj na człowieka z blizną. Za nim idzie śmierć.
– Widzisz coś jeszcze? – dociekałam.
– Kiedyś trafi w twoje ręce – zapewniła i wycieńczona, osunęła się w moje ramiona i ponownie zasnęła.
Doskonale pamiętałam tamten dzień. Służący znalazł martwego księcia, gdy przyszedł obudzić go o świcie. Był zimny. Wyglądał, jakby spokojnie zasnął na wieczność. Kapłani Illumkuha zbadali jego ciało i uznali, że został otruty. Śledztwo nie wykazało, żeby w tę sprawę był zamieszany ktokolwiek z pałacu. Sprawca pozostał nieznany.
A teraz widziałam człowieka, którego Makeda ujrzała w koszmarze. Byłam pewna, że to on był winny śmierci Siraha.
Krew uderzyła mi do głowy i rzuciłam się w pościg. Jednak niemal natychmiast się zatrzymałam. Bogini Księżyca uświadomiła mi, że powinnam najpierw pobiec do komnaty księcia Tomaja, jedynego męskiego dziedzica tronu. Że może, jeśli jeszcze żyje, zdążę go ocalić.
– Biegnij ze strażą do miasta. Szukajcie człowieka z blizną. Nie uciekł daleko – krzyknęłam do Aszafiego, dowódcy ochrony. – Dopadnij go, to skrytobójca! Zarządź alarm!
Aszenafi wiedział, co ma robić. Był sprawny. Biegnąc, słyszałam, jak wydawał odpowiednie rozkazy.
– Książę! – zawołałam, wpadając bez zapowiedzi do komnaty Tomaja.
Nie było go w środku. Zmartwiałam z przerażenia.
– Gdzie jest książę Tomaj? – zawołałam najgłośniej jak potrafiłam, bo chciałam, żeby usłyszało mnie jak najwięcej osób.
Służący patrzyli na mnie przestraszeni.
– Jest z królem w świątyni – wyjąkał jeden z nich.
– Niczego nie dotykać w komnacie – rozkazałam i rzuciłam się do dalszego biegu. – I niech nikt do niej nie wchodzi – głośno dodałam już na schodach.
Dotarłam do świątyni najszybciej jak mogłam. Na szczęście dla mnie, kiedyś, dawno temu, wzniesiono ją w niewielkiej odległości od pałacu. Pokonałam po trzy strome stopnie naraz i wbiegłam do środka.
Król i książę palili kadzidła przed posągiem Illumkuha.
Odetchnęłam. Obaj byli bezpieczni.
Nie zważając na świętość miejsca, szybko do nich podeszłam.
– Widziałam człowieka z blizną – powiedziałam, łapiąc oddech.
– Makeda jest bezpieczna? – Król spokojnie, jak gdyby nie usłyszawszy moich słów, pokłonił się Illumkuhowi.
– Tak, królu. Obawiam się, że człowiekowi z blizną chodzi o księcia Tomaja. Na szczęście widzę, że jest z tobą.
Tomaj wyprostował się. Był podobny do ojca, jednak mimo że miał dopiero szesnaście lat, już był od niego wyższy i bardziej postawny.
– Co się dzieje? Kim jest człowiek z blizną? – Chciał wiedzieć.
– Wszystko ci wyjaśnię – obiecał mu Nikal. – Tymczasem idźmy do pałacu. Powinniśmy teraz być wszyscy razem. Makeda pewnie bardzo się niepokoi.
Jednak ona była spokojna. Siedziała w komnacie i pędzelkiem z trzciny rysowała coś na kawałku papirusu.
– To on, jego macie szukać – powiedziała, demonstrując swoje dzieło. Z papirusu patrzyła na nas straszna twarz z małymi oczami i potężną szramą na prawym policzku, ciągnącą się od skroni aż do podbródka. – I przeszukajcie komnatę Tomaja – dodała. – W skrzyni coś syczy.
Komnata księcia, tak jak rozkazałam, została zamknięta zanim wybiegłam z pałacu. Z rozkazu Aszenafiego przed jej drzwiami stali strażnicy.
– Czekaliśmy na ciebie, hemet – zakomunikował Aszenafi. – Poszukiwanie skrytobójcy trwa, ale jakby zapadł się pod ziemię. Nikt go nie widział, nigdzie go nie ma. Gdyby nie twoje oczy, nie wiedzielibyśmy nawet, że tu był – powiedział, jakby odrobinę wątpił w to, że ktoś mógł wejść do pałacu, a umknęło to uwagi jego strażników.
– Wejdźmy do środka – zaproponowałam.
Strażnicy rozpoczęli przeszukiwania. Kazałam sprawdzić wszystko drobiazgowo. Każde miejsce łokieć po łokciu, każdy zakamarek, materię, ubranie, broń, kufer i naczynie i uważać na węże, przecież Makeda uprzedziła, że w komnacie jej brata coś syczy. W pewnym momencie jeden ze strażników podniósł pokrywę kamiennej szkatuły. Na co dzień znajdowały się tam ulubione amulety i spinki, które książę Tomaj każdego wieczoru odkładał właśnie w to miejsce. Leżały tam też ochronne bransolety Illumkuha, które w ciągu dnia zazwyczaj zdobiły prawy nadgarstek księcia. Tomaj zakładał biżuterię zawsze osobiście. Strażnik podniósł pokrywę, a wówczas, zanim zdążył się zorientować, co się dzieje, jego dłoń ukąsiła żmija, która nagle wyskoczyła ze szkatuły.
Strażnik krzyknął przerażony i chwycił się za dłoń, wkładając ją sobie do ust i w pierwszym odruchu, próbując wyssać jad.
Aszenafi jednym ruchem długiego noża rozciął żmiję na dwie części tuż przy jej głowie i zakrył pokrywą szkatułę, na wypadek, gdyby były w niej inne niebezpieczne stworzenia.
Ja natomiast rzuciłam się na pomoc ukąszonemu. Z rany płynęła krew, dłoń niemal natychmiast spuchła i pociemniała. Strażnik nie był w stanie stać, zatoczył się i upadł. Wiedziałam, że nie ma dla niego ratunku. Żmija, która go ukąsiła, należała do najbardziej niebezpiecznych, jakie nosi ziemia. Chwilę później już nie żył.
To nie był koniec emocji tego dnia. Gdy wróciłam do komnaty Makedy, ku mojemu przerażeniu, nie zastałam jej.
– Gdzie księżniczka? – zawołałam do służek kulących się pod ścianami ze strachu przed moim gniewem.
– Wybiegła. Nikt nie ośmielił się jej zatrzymać – wydukała wreszcie jedna z nich.
– Kiedy? – Zakipiałam z wściekłości, że pozwoliły na coś takiego.
– No… – Ta sama, która wcześniej odważyła się odpowiedzieć na moje pytanie, zaniemówiła ze strachu.
– Gdzie ona jest? – W gniewie złapałam ją za włosy z taką siłą, że postawiłam ją na nogi. – Gdzie jest? – wrzasnęłam, na chwilę zapominając, że powinnam panować nad emocjami.
Służąca wskazała ręką na wykusz okienny. Spojrzałam w kierunku, który wskazywała. Aleją prowadzącą między drzewami sykomory, szybko jak wiatr pędziła czarna klacz. Z ulgą zauważyłam Makedę wtuloną w jej grzywę.
Od tego czasu, gdy pojawiały się problemy, z którymi potrzebowała zmierzyć się sama, wskakiwała na klacz i galopowała do utraty tchu. To jej pomagało.