Читать книгу Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz - Filip Springer - Страница 16
_ Książka
ОглавлениеZaczyna się niewinnie. Od przezwisk, którymi dzieci obrzucają się w szkole. Nic wielkiego, dzieci to dzieci, potrafią być okrutne. Nie są to jednak zwyczajne przezwiska. Dzieci przyniosły je z domów. Ci, co czytali, wiedzą.
Potem ktoś wybija komuś szybę w oknie. W nocy, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Jest tylko potłuczone szkło i kamień na podłodze w jadalni. Może jakiś pies ujada w od-dali. Dlaczego kamień? Dlaczego to okno? Ci, co czytali, wiedzą.
Później płonie stodoła Jensenów. Z dymem idzie zapas siana na zimę, trochę sprzętów, rower. Na szczęście ogień nie przenosi się na sąsiednie zabudowania. W tej części miasta budynki stoją blisko siebie, to właściwie cud. Strażacy mówią o zwarciu w instalacji elektrycznej, że to przypadek, zdarza się. Ale ci, co czytali, wiedzą.
I jeszcze to gadanie. W sklepach, pod kościołem, na ulicy. Po śmierci piekarza Nørgaarda ktoś przychodzi do pastora Kroga i mówi, żeby nie chować go na cmentarzu, bo to sodomita i zboczeniec, niejedno ma na sumieniu. A jeśli już, to pod murem. Pastor pyta, skąd te plotki. Znał zmarłego od dziecka, chodzili razem do szkoły, razem przystępowali do konfirmacji, Nørgaard całe życie ciężko pracował, był przykładnym obywatelem i parafianinem.
– Ci, co czytali, wiedzą. – Słyszy w odpowiedzi.
Chowa starego Nørgaarda zgodnie z ceremoniałem, ale w nocy ktoś bezcześci nagrobek. Coś takiego nigdy wcześniej się w Nykøbing nie zdarzyło.
Kamienie, słowa, ogień, szepty, spojrzenia, gesty. Niewiele, to nie nawał. Ale jest ich dokładnie tyle, ile trzeba, żeby cień stał się mrokiem.
Któregoś dnia starszy syn Vindów, Kjeld, zostaje pobity w drodze ze szkoły do domu. Sprawa jest poważna, chłopak stracił dwa zęby, ma połamane palce prawej dłoni i potłuczonych kilka żeber. Kto wie, co by się stało, gdyby sprawców nie przegonił listonosz.
Vindowie są przerażeni. Nie wiedzą, kto to zrobił, agresorzy byli zamaskowani i szybko uciekli. Nie mniej zagadkowa jest przyczyna pobicia. Kjeld mówi, że jeden z napastników nazwał go synem złodzieja. A przecież Olaf Vind to uczciwy człowiek, pracuje w fabryce. Vindowie nie klepią biedy, ale też nie jest im łatwo. Wszystkie dzieci zarabiają, roznosząc gazety albo biegając na posyłki.
– My złodziejami? – skarży się Olaf sąsiadowi, Nielsowi Mikkelsenowi, dyrektorowi biblioteki.
Dyrektor szczerze Vindom współczuje. Wie, co znaczy niesprawiedliwe oskarżenie w tak małej społeczności jak ta.
– Skąd w ludziach taka podłość? – zastanawia się poruszony. Nie może tego pojąć.
– Ci, co czytali, wiedzą – rzuca pani Mikkelsen.
Niels nie rozumie.
– Ci, co czytali? Co czytali? O co chodzi?
Może od żony, może od którejś ze swoich pracownic dyrektor dowiaduje się o oprawionej w bordowe płótno książce, która w jego bibliotece cieszy się szczególnym powodzeniem. Mikkelsen zna ten tytuł, dwa lata temu mówiło o nim całe miasto, myślał jednak, że sprawa już dawno ucichła. Robotnicze Nykøbing nie zwykło się przesadnie ekscytować książkami. Ta konkretna, dowiaduje się dyrektor, jest jednak inna niż wszystkie. Ustawiają się po nią kolejki.
Każe sobie przynieść ten wyjątkowy egzemplarz. Dzień później ma go na biurku. Książka jest mocno zaczytana, ale na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym poza stopniem zużycia. Dopiero po chwili dyrektor odkrywa zapiski na tylnej wyklejce. Ich odcyfrowanie nie nastręcza mu większych trudności. Notatki sporządzono czterema różnymi charakterami pisma. Najwięcej pochodzi od osoby, która używała jasnoniebieskiego atramentu (a może po prostu takiego, który najszybciej spłowiał). Kolejne dopisywano po bokach albo tam, gdzie było miejsce.
Dyrektor jeszcze raz przebiega wzrokiem po stłoczonych słowach. W oczy rzucają mu się poszczególne nazwiska. Himmelsby, Adamsen, Nørgaard, Jensen, Vind, Arnakke, Mikkel-sen, Nielsen…
Zatrzaskuje okładkę, otwiera szufladę i z hukiem wrzuca do niej książkę.