Читать книгу Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz - Filip Springer - Страница 4
_ Podróż
ОглавлениеDzieliła mnie od niego jeszcze tylko jedna cieśnina, ostatnia woda. Nie spieszyłem się, nic mnie nie gnało. Wiedziałem, że kiedyś to zrobię. Na razie wystarczał mi widok z Końca Świata. Dziś wiem, że się łudziłem, ale wtedy, na Fur, patrzyłem na lśniące w oddali miasto i wierzyłem, że wkrótce dotrę do Jante.
Tamtego dnia profesor Povlsen uparł się, by pokazać mi wyspę. Padało od tygodnia, drogi rozmiękły od deszczu. Na pastwiskach pasły się krowy. Było ich więcej niż ludzi w obejściach. Pojechaliśmy zobaczyć najstarszą kopalnię diatomitu. Wąwóz o stromych ścianach zarastał zielskiem. W tym miejscu od dawna niczego już nie wydobywano, ale kawałek dalej były czynne odkrywki. Gdy przejeżdżaliśmy obok, widziałem we wstecznym lusterku unoszące się spod kół obłoczki siwego pyłu.
Povlsenowie kupili dom na Fur pod koniec lat osiemdziesiątych. Od tamtego czasu wyspy wciąż ubywa. Wszystko przez moler – występujący tylko w kilku miejscach w Europie rodzaj ziemi okrzemkowej. Licencję na jego wydobycie ma francuska korporacja. Wielu wzgórz i klifów, którymi niegdyś zachwycali się profesor i jego żona, już nie ma.
Fur znika, być może za kilkadziesiąt lat cała pogrąży się w wodach cieśniny Limfjorden.
Wraz z nią zniknie kolejny raj i kolejny koniec świata.
Żółty domek Povlsenów stoi na skraju osady Nederby, kilkaset metrów od przeprawy promowej. Kiedyś, gdy po Fur kursowały jeszcze autobusy, był dworcem. Teraz najbliższy przystanek jest za wodą, na Jutlandii.
Spędzają tu kilka miesięcy w roku. Karen Klitgård Povlsen chodzi czasem na plażę i wyobraża sobie, że wzdłuż brzegu suną sjægty. W każdym siedzi kilku zarośniętych i ogorzałych mężczyzn w znoszonych kapotach. Wiosłują, czujnie wpatrując się w ląd, jakby czegoś szukali. Są z epoki, gdy wstęp na wyspę mieli tylko nieliczni. Według jednej z legend na Fur znajdowało się kiedyś coś w rodzaju świeckiego klasztoru, azyl dla kobiet z dobrych domów – pięknych, mądrych, oczywiście rudych. Miały się tu uczyć, haftować, uprawiać ogrody i pielęg-nować swoją niewinność. Sława wysepki zaludnionej przez urodziwe niewiasty sięgała daleko i przyciągała mężczyzn z całej Danii, którzy wpływali na zdradzieckie wody cieśniny, by zobaczyć choć jedną z nich.
Być może to wraz z tą legendą narodził się mit Fur jako utopii. Spośród ponad czterystu duńskich wysp (w tym niespełna osiemdziesięciu zamieszkanych) ta kruszyna wciśnięta w kąt Limfjorden należy do najbardziej znanych w kraju. A na północy Jutlandii z pewnością zna ją każdy.
Wielu ludzi zna Fur.
Ją i jej większą siostrę – Mors. Tę gorszą.
Bo Fur to dobro, szczęście, radość, słońce i niebieskie niebo oraz mikroklimat umożliwiający uprawę roślin tropikalnych. A także wspólnota, o czym przypomniał mi profesor Povlsen. Po drodze, za każdym razem, gdy kogoś mijaliśmy, podnosił z kierownicy palec wskazujący. Kierowca jadący z naprzeciwka robił to samo.
– Dzięki temu drobnemu gestowi wiemy, że jesteśmy z jednego plemienia – wyjaśnił profesor. – Że ten mały raj należy do nas.
Z wyspą Mors jest inaczej. Jeśli Fur to schronienie przed złem, Mors jest źródłem tego zła. Tam jest zimniej, ciemniej, brudniej. Stamtąd przywiewa smród przemysłowych świńskich ferm i ten tłusty brunatny pył, który mieszkańcy Fur ścierają później z białych ram swoich okien.
Poza tym gdy wieje od Mors, to wiadomo, że wkrótce popsuje się pogoda.
– O tych różnicach między wyspami pisz swobodnie, co tylko zechcesz, niech ograniczeniem będzie tylko twoja wyobraźnia. Legendy z dawnych czasów, tradycja literacka: one zawładnęły naszymi umysłami. Trzeba się z tym pogodzić – rzucił profesor Povlsen i skręcił w boczną drogę.
Po kilkuset metrach zatrzymał się przy jakimś niewielkim gospodarstwie.
– Jesteśmy na miejscu.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie było tam nic wartego uwagi. Stroma droga z koleinami wypełnionymi wodą, łąka, kilka drzew, zabudowania i biała deska z wymalowaną nazwą posiadłości.
– Verdens Ende? – zapytałem, kalecząc język.
– Koniec Świata.
Wysiadłem i poszedłem na szczyt wzgórza. Ujrzałem zachodnią część wyspy Fur, cieśninę i wyspę Mors w oddali. Właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że widzę Jante. W tamtej chwili zaraz po deszczu, na Końcu Świata.
– Nie łudź się – powiedział profesor. – Na Jante patrzy się zawsze przez ramię, w trwodze, podczas ucieczki.