Читать книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti - Страница 12

7

Оглавление

Zakład Medycyny Sądowej był miejscem, które wywierało spore wrażenie, zwłaszcza jeśli przekraczało się jego podwoje w nocy, kiedy personel ograniczał się do dyżurnego patologa i dwóch pracowników, a światła były przygaszone. Choć w dzień przypominał szpitalny oddział – z bieganiną na korytarzach, głośnymi rozmowami, salami pełnymi doktorantów – w godzinach nocnych objawiał swoje najbardziej niepokojące oblicze. Cisza zmywała patynę normalności i obnażała prawdziwy charakter tego miejsca: samotnego kresu ziemskiej wędrówki. W powietrzu unosił się smutek, jakby cierpienie krewnych przywarło do ciał przechowywanych w komorach chłodniczych, a łzy i szlochy przylgnęły do ścian.

Śmierć powinna kończyć w ziemi, a nie w betonie – pomyślała Teresa, przechodząc przez tonące w ciemnościach sale, gdzie bezruch ogarnął nawet to, co w innych okolicznościach by się poruszało: nie było okien, które wpuściłyby światło i świeże powietrze, a wyłączone maszyny nie miały czego monitorować. To nie było miejsce dla żywych istot.

Panem tego opustoszałego królestwa był Antonio Parri.

Teresa i Marini znaleźli go w jednej z sal, gdy przygotowywał zajęcia na następny dzień.

Pani komisarz zastukała w otwarte drzwi, po raz kolejny – jak zawsze zresztą – nie mogąc się nadziwić dziecinnej twarzy tego drobnego mężczyzny o białych zmierzwionych włosach: obserwował świat szeroko otwartymi błękitnymi oczami skrywanymi za parą okularów. Wiecznie niezaspokojona ciekawość, bystry umysł. Często to właśnie Parri jako pierwszy słyszał wnioski Teresy na temat takiego czy innego przypadku.

– Przez panią komisarz muszę pracować po godzinach – skarcił ją z udawanym naburmuszeniem, które od razu przerodziło się w uśmiech. Porzucił papiery, nad którymi ślęczał, i gestem zaprosił gości do środka. Z Marinim przywitał się skinieniem głowy. Przyjrzał się mu zaledwie przez kilka sekund, ale i tak umiałby go opisać w każdym szczególe: na tym polegała jego praca i postępował tak zarówno ze zmarłymi, jak i z żywymi.

– Bez ciebie ani rusz – powiedziała Teresa, która w tych czterech słowach zawarła wszystko: złożoność sprawy, nietypowe elementy, które nie dawały jej spokoju, oraz potrzebę konfrontacji z analitycznym umysłem zdolnym dostrzec to co ona.

– Chodźmy – odparł patolog. – Już na nas czeka.


Ciało ofiary leżało na stalowym stole pod śnieżnobiałym prześcieradłem pachnącym mydłem. Parri traktował swoich gości ze szczególną troską i poszanowaniem. Pewnego razu Teresa widziała, jak zmienia okrycie, bo było poplamione. Zmarłemu raczej to nie przeszkadzało, ale krewnym mogło, i Antonio to wiedział. A co ważniejsze – rozumiał. Jego obecność sprawiała, że to miejsce stawało się mniej przygnębiające; rozświetlał je swoim człowieczeństwem.

Żona ofiary rozpoznała męża kilka godzin wcześniej, kiedy ciało leżało jeszcze w lesie, w plastikowym policyjnym worku. Wiedziano zatem, kim był mężczyzna, ale nie, co go spotkało i w jaki sposób przedwcześnie odszedł z tego świata.

– Wykonaliśmy wszystkie rutynowe badania – wyjaśnił Parri. – Analiza krwi, wymazy, materiał spod paznokci… Musimy jeszcze tylko przeprowadzić autopsję i poczekać na wyniki.

Odkrył zwłoki.

Teresa pokiwała głową ze wzrokiem utkwionym w nieboszczyku. Na jego oczodołach leżały kawałki gazy. Jeszcze jeden przejaw litości.

– Nie odbył stosunku przed zejściem. Rany na twarzy są głębokie i sugerują brutalne pobicie. Moim zdaniem nie użyto żadnego przedmiotu. Sprawca zrobił to gołymi rękami, de facto zostawił odciski.

Teresie nie umknął fakt, że Marini aż się wzdrygnął. Do tej pory trzymał się z boku i tylko od czasu do czasu wyciągał szyję, żeby spojrzeć na ofiarę.

– Nie zje cię – zwróciła się do niego. – Podejdź i przypatrz się.

Inspektor posłuchał, ale dalej stał sztywno: nietrudno było się domyślić, że nie wie, jak ma się zachować. Teresa zauważyła, że młodemu policjantowi nagle zaczęło przeszkadzać jego własne ciało. Nie wiedział, gdzie podziać ręce, jak stawiać kroki, co ze sobą zrobić.

– Nie znam się na tych sprawach – wyznał. – Niewiele pomogę.

– Nie znasz się na zamordowanych? To albo się poznasz, albo zmień pracę. – Teresa przeniosła wzrok na Parriego. – Chcesz mi powiedzieć, że wydłubał mu oczy palcami?

– Chyba tak. Ofiara nie umarła od razu, ale dopiero po kilku godzinach, na co wskazują niektóre naczynia włosowate, które zdążyły się zamknąć. Ale prawdziwą przyczynę zgonu podam ci dopiero po pełnej autopsji. W każdym razie śmierć miała miejsce w dniu zaginięcia. Wykluczyłbym uduszenie, tchawica wygląda na nietkniętą i nie ma sińców na szyi.

– Od takich ran chyba się nie umiera? – Marini w końcu ośmielił się coś powiedzieć.

– Nowy? – Parri zwrócił się do Teresy.

– Tak.

– Nie, chłopcze, od takich ran się nie umiera.

– Skoro zmarł po kilku godzinach, zabójca przyglądał się jego agonii – szepnęła Teresa w zamyśleniu. – A może wrócił, żeby ułożyć ciało i przygotować wcześniej zaplanowaną scenę.

– W jednym z oczodołów znaleźliśmy fragment paznokcia – kontynuował patolog. – Wysłałem go już do laboratorium, żeby zbadano DNA.

Parri zorientował się, że coś nie daje Teresie spokoju.

– Co cię nie przekonuje? – zapytał.

– Wszystko. I nic. Sama nie wiem… – Zdjęła okulary i zaczęła maniakalnie czyścić je skrajem rękawa. – Odnoszę wrażenie, jakby zbrodnię popełniło dwóch różnych ludzi. Jeden zrównoważony, metodyczny, który ułożył trupa w jasne, choć nie do końca, przesłanie, przygotował pułapki, żeby ciało zachowało się dla nas w możliwie nienaruszonym stanie, i ukrył samochód, żebyśmy nie od razu go znaleźli. Drugi kompletnie zdezorganizowany, wręcz dziki, na co wskazuje sposób, w jaki zabił: w pobliżu szlaku, nie dbając, że ktoś może go zobaczyć, bez pomocy sznura lub broni, jakby zabójstwo zostało popełnione w afekcie. Wszędzie zostawił odciski palców, lekceważąc najbardziej elementarne środki ostrożności.

Znowu przyjrzeli się ciału.

– Nie ma śladów po ugryzieniach – stwierdziła Teresa.

– Też to zauważyłem.

– Kiedy do agresji dochodzi z pobudek sadystycznych – wyjaśniała Mariniemu pani komisarz – nierzadko pojawiają się ugryzienia. Zabójca traci panowanie nad sobą i całkowicie oddaje się brutalności, ale w tym przypadku ich nie ma. Ani jednego zadrapania. Sprawca nie tknął reszty ciała, jakby interesowała go tylko twarz.

– I to też cię nie przekonuje – dopowiedział Parri.

Teresa przytaknęła.

– Nie potrafię go rozgryźć, a zdarza mi się to po raz pierwszy. Nie wiem, z kim mam do czynienia.

– Może to wcale nie takie złe – wtrącił się Marini. – Chodzi mi o ten brak założeń. Trochę za wcześnie, żeby określać typ zabójcy.

Teresa spojrzała na niego z taką samą miną co rano, gdy dopiero pojawił się na miejscu zbrodni: zaciętą i wyzywającą jednocześnie. Nie była w stanie dać wiary, że jedna osoba może pomieścić w sobie tyle naiwności.

– Ty nawet nie wiesz, o czym ja mówię – powiedziała do niego.

– Myślę, że wiem.

Pokręciła głową.

– To nie było pytanie, inspektorze.

– Profil? – wtrącił się Parri, przerywając słowną potyczkę.

Teresa się zawahała.

– No, dalej – zachęcił ją patolog. – Masz wypisane na twarzy, że już się nad nim zastanawiasz.

– Antonio, mamy do czynienia tylko z jednym zabójstwem. Profile tworzy się w innym celu.

– Ale ty już o tym myślisz, prawda? Jest w tej zbrodni coś z rytualności, od razu to dostrzegłaś. A rytualność prowadzi do powtórki. Tak to działa, tak rodzi się seryjny zabójca.

Teresa przygryzła zauszniki od okularów. Była zmęczona, głodna i zdenerwowana. Parri znał ją na wylot, niczego nie dało się przed nim ukryć.

– Dwadzieścia pięć, trzydzieści lat – powiedziała w końcu. Mieszka sam. Ektomorfik, ale o dużej sile. Ofiara nie była wątłej postury. Zdezorganizowany, ale z przebłyskami metodyczności. Jest inteligentny, wątpię jednak, żeby osiągnął w życiu sukces ze względu na swoją psychozę. Prawdopodobnie w szkole otrzymywał słabe oceny, a teraz, jeśli w ogóle pracuje, pełni obowiązki dużo poniżej swoich możliwości. Introwertyk. Singiel. Przypuszczam, że nigdy nie był z kobietą. Może ma problemy natury seksualnej.

Marini westchnął.

Podświadomy odruch zdradzający wątpliwości – pomyślała Teresa.

– Czy chciałbyś coś przedyskutować? – zapytała.

Rozłożył ręce, a potem opuścił je wzdłuż tułowia.

– A jak pani sądzi? – odparł. – Chyba nie myśli pani, że jestem tu, by zabić czas? Jasne, że chcę rozmawiać i skonfrontować się, a nawet pokłócić, jeśli to w czymś pomoże, ale o fakty, o konkretne i prawdziwe elementy.

Teresa uśmiechnęła się. Do pewnych reakcji zdążyła już przywyknąć.

– Masz rację – zgodziła się. – Śmierć jest konkretna. Czujesz jej zapach, prawda?

Oczy inspektora zapłonęły. Może miał już dość tych docinków.

– Ja tak, a pani? – zapytał wyzywająco.

Parri otworzył usta, żeby się wtrącić, ale Teresa powstrzymała go wzrokiem. Ten przejaw niesubordynacji wcale jej nie martwił. Młodzieniec wreszcie pokazał coś więcej niż ładne wdzianko i naburmuszoną buzię: może gdzieś w środku krył się mocny charakter.

– Skąd mam pewność, że to, co mówię, ma sens? – powiedziała, podchodząc do niego. – Bo doświadczenie mi to podpowiada. Podpowiadają statystyki. Setki profili ludzi takich jak on, którzy zabili w określony sposób. W ten sposób. To nie magia. Ja nie zgaduję. Ja obserwuję. I ty też powinieneś.


Nocne powietrze było ostre i rześkie. Teresa odetchnęła pełną piersią, jakby chciała przewietrzyć płuca po kontakcie ze smutkiem. Zawsze tak się czuła po wyjściu z Zakładu Medycyny Sądowej, nieważne, ile lat minęło od pierwszego razu, ile autopsji widziała już w swojej karierze. Jakby wynurzała się z wody po długim bezdechu.

Żwawo ruszyła do samochodu, słysząc, jak kroki Mariniego wtórują jej za plecami. Wiedziała, że jest wściekły. Ona też by była. Ale właśnie tego teraz od niego oczekiwała: odrobiny zdrowej złości, młodzieńczego gniewu. Energii i impetu.

Dogonił ją.

– Co ja pani takiego zrobiłem? – zapytał.

Teresa udała, że nie rozumie.

– Skąd ta cała niechęć do mnie? Przez spóźnienie? Przepraszam, ale nie sądzę, żebym zasłużył na takie upokorzenie.

Teresa wybuchła śmiechem.

– Niechęć? Ależ skąd. A jeśli chodzi o upokorzenie… Cóż, sam się prosiłeś. Mogłeś trzymać język za zębami.

– No i widzi pani? Znowu to samo! Przecież to oczywiste, że mnie pani nie cierpi – nalegał.

Teresa zwolniła, a w końcu stanęła. Podniosła głowę, żeby spojrzeć mu prosto w twarz. Malowało się na niej wzburzenie.

– Jedyną oczywistą rzeczą jest twoja niekompetencja – odparła. – Jakieś obiekcje? To mi udowodnij, że się mylę. Czekam na raport z tego, co widziałeś dziś rano. Pospiesz się, zanim będzie za późno.

Kwiaty nad piekłem

Подняться наверх