Читать книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti - Страница 9

4

Оглавление

Austria, 1978

W miasteczku wielu rozprawiało o Szkole, ale nieliczni naprawdę ją znali. Nikt nigdy nie postawił w niej nogi. Opowieści o tym ośrodku były często wyssane z palca i karmiły się jego tajemniczym wyglądem. W pewne poranki, o świcie, jej majestatyczny budynek wyrastał ponad niskie chmury jak cudowne zjawisko optyczne. Został wzniesiony na planie prostokąta i osadzony na podmurówce z nieociosanych kamieni, wydobytych w pobliskich kamieniołomach. Elewację na parterze wykonano z tynku rustykowanego. Od wyższych pięter oddzielał go kamienny gzyms w kształcie splecionych ze sobą pędów. Centralna fasada i jej dwa skrzydła – wschodnie i zachodnie – prezentowały się nader imponująco dzięki czterem filarom w stylu jońskim, między którymi znajdowały się okna zwieńczone trójkątnymi tympanonami. Nad ostatnim, trzecim piętrem wznosiła się ścięta od góry kopuła. W lukarnie pod kopułą mieścił się zegar, zepsuty od niepamiętnych czasów. Mawiano, że wskazywana przez niego godzina – punkt trzecia – jest godziną śmierci jego twórcy, młodego architekta z Lienzu, porażonego przez piorun w pobliżu jeziora, nad którym podziwiał ukończone dzieło. Choć od tamtego czasu minęło prawie dwieście lat, starzy ludzie nadal opowiadali o Bożym gniewie za afront zadany Wszechmocnemu. Te miejsca zostały stworzone dla ciszy, wiatru i wysokogórskich kwiatów, a człowiek pogwałcił je swoją pychą.

Gdy Magdalena stanęła pod Szkołą i spojrzała na nią z bliska, wreszcie zrozumiała sens tej anegdoty: budowla nie pasowała do otoczenia, była pomyłką. Kaprysem wyższych sfer, które nie wiedzą, co to umiar.

Dotarła tu na piechotę, drogą biegnącą z położonego poniżej miasteczka. Potem weszła na ścieżkę pnącą się po przeciwległym zboczu góry, żeby w ten sposób zaoszczędzić na czasie. Od pobliskiego jeziora biła ostra woń porostów i szlamu. Wyglądało jak ukryte w ziemi oko.

Przed wejściem stanęła z zadyszką i zbuntowanym lokiem, który wysunął się z koka. Czym prędzej upięła go spinką, sprawdzając jednocześnie stan obuwia. Masywne drzwi otworzyły się, zanim dziewczyna zdążyła dotknąć kołatki w kształcie głowy wilka. Małe surowe oczka osadzone na szerokiej i pozbawionej określonego wieku twarzy wpatrywały się w nią uważnie.

– Magdalena, jak mniemam. Proszę za mną.


Opiekunka Agnes Braun była jak budynek, w którym mieszkała – sroga i zaniedbana. Siwiejące i gęste włosy okalały twarz wyglądającą na dużo młodszą, niż Magdalena się spodziewała. Przy odrobinie troski ta kobieta mogłaby prezentować się bardzo atrakcyjnie, ale pewne zabiegi chyba nie były mile widziane w Szkole. Zasugerowano jej, by na rozmowę rekrutacyjną stawiła się bez makijażu, ze spiętymi włosami i w prostym ubraniu.

Panna Braun uprzejmie, acz chłodno wprowadziła ją do tego, co pewnie uważała za swoje królestwo, jeśli oceniać po sposobie, w jaki poruszała się pośród marmurów, złoceń i nielicznych wykwintnych mebli, jakie tu jeszcze stały – krokiem władczyni. Budynek wyglądał na całkiem opustoszały i tonął w ciszy, więc Magdalena zaczęła rozmyślać, gdzie podziali się wychowankowie.

Hol był czysty, ozdobiony mozaiką przedstawiającą austro-węgierski herb: czarnego dwugłowego orła na złotym tle. Ściany udekorowano malowidłami iluzjonistycznymi ze scenkami myśliwskimi. Jedyną ciemną plamą pośród pastelowych barw był zegar wahadłowy z dwójką Murzynków intarsjowanych po prawej i lewej stronie kwadransa. Wyraz ich hebanowych twarzy był przerażający: otwarte usta szczerzyły nadzwyczaj ostre zęby z kości słoniowej.

Agnes Braun spostrzegła u nowo przybyłej zaskoczenie.

– Wykonano go z materiałów przywiezionych z Afryki – wyjaśniła z zadowoloną miną. – Należał do rodziny dyrektora. To on postanowił ofiarować go Szkole.

Magdalena uznała, że wygląda potwornie, ale zmusiła się do uprzejmego uśmiechu.

Braun przyjrzała się jej w milczeniu, z rękoma splecionymi na brzuchu.

– Czy twoim zdaniem jest w dobrym guście? – zapytała.

Oczy dziewczyny uciekły przed jej spojrzeniem.

– Tak – odpowiedziała i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że zabrzmiało to fałszywie.

Popatrzyła na kobietę i dostrzegła na jej ustach zarys uśmiechu. Agnes Braun wyglądała na zadowoloną.

– Nie musisz się wstydzić – usłyszała. – Twoje niewinne kłamstwo udowodniło mi, że pasujesz do tego miejsca. Szkoła wymaga posłuszeństwa, a posłuszeństwo zakłada wyrzeczenie się wolności, w tym wolności myśli, nieprawdaż?

Magdalena mimowolnie skinęła głową. W tej kobiecie było coś niepokojącego. Ona też wyglądała na pomyłkę, jak cała Szkoła.

Kwiaty nad piekłem

Подняться наверх