Читать книгу Kwiaty nad piekłem - Ilaria Tuti - Страница 19
14
ОглавлениеLucię obudziły głośne hałasy nad głową. Coś skrobało po dachu pazurami, poruszało dachówkami tak, że stukały jedna o drugą.
To były kruki; zanosiły tam swoje ofiary do pożarcia albo próbowały rozłupać żołędzie. Tak powiedzieli Mathias i Diego, gdy Lucia wyznała im, że boi się tych tajemniczych hałasów o pierwszym brzasku, kiedy powietrze i światło są zawsze zimne, nawet latem.
Od kilku miesięcy ci dwaj przyjaciele, razem z Oliverem, stali się dla niej całym światem. Lucia zaufała im zupełnie. Dlatego ostatnie wydarzenia przepełniały ją smutkiem i bólem. Ojciec Diega nie żył. Znaleźli go w lesie, po dwóch dniach od zaginięcia.
Dziewczynka znieruchomiała, a jedzenie stanęło jej w gardle, gdy jej tato skomentował tę sytuację podczas kolacji. Jeszcze nie udało jej się porozmawiać z przyjacielem, ale napisała do niego liścik i zamierzała mu go dostarczyć w sposób, w który zawsze przekazywali sobie informacje: wsunąć przez okiennice za stojącą na parapecie donicę z głogiem. Na wyrwanej z zeszytu kartce napisała tylko dwa słowa: złączeni krwią.
Diego musi czuć, że jego rodzina – ta, którą sam sobie wybrał – jest przy nim, gotowa ponieść część jego bólu, tak jak Jezus niósł kiedyś krzyż. Lucia lubiła historie, które ksiądz Leandro opowiadał podczas lekcji religii, bo mówiły o przebaczeniu i o raju. Dzięki nim poświęcenie i codzienne życie wydawały się bardziej znośne. Jej życie też.
Pocałowała skórę na przegubie ręki: blizna już zbladła, ale pamięć o przysiędze była nadal żywa.
Przetarła zaspane jeszcze oczy. Tego ranka do pokoju wpadało jakby więcej światła. Naciągnęła kołdrę na twarz i zaraz zlodowaciały czubek nosa owiało ciepło jej oddechu. Szkołę zamknięto na znak żałoby, mogła więc jeszcze trochę podrzemać. Tej nocy dręczyły ją przerażające koszmary. Śnił się jej ojciec Diega: nie miał oczu, jak Święta Łucja, której imię nosiła dziewczynka. Jej ojciec, wgryzając się w kawałek krwistego mięsa, powiedział, że ktoś mu je wydłubał. Lucia patrzyła, jak różowawa ciecz ścieka na talerz, i poczuła mdłości.
Stukanie się nasiliło. Brzmiało tak, jakby ptaki ogarnęła jakaś okrutna euforia. Lucia obróciła się na bok i wtedy zrozumiała, skąd dochodziło światło: okiennice były otwarte na oścież, chociaż na pewno zamykała je przed snem. Odrzuciła kołdrę i opuściła stopy na zimną podłogę. Pośpieszne włożyła wełniane skarpety i otuliła się flanelową koszulą – na tyle, na ile się dało – która podczas snu zawsze zwijała się wokół pasa.
Podekscytowane kruki prezentowały powietrzny balet nad ośnieżoną łąką. Krążyły, opadały dziobem w dół, ani na chwilę nie przestając głośno i chrapliwie krakać. Lucia podeszła do okna. Nigdy jeszcze nie widziała tylu ptaków naraz: były ich dziesiątki i najwyraźniej przyciągał je dom. Jeden z ptaków ruszył prosto na nią i z impetem wpadł w szybę. Lucia aż odskoczyła ze strachu. Patrzyła, jak wygrzebuje się ze śniegu ze zmierzwionymi skrzydłami, a potem otrzepuje i znów wzbija do lotu. Na szybie pozostały plamka krwi i trochę puchu, który drżał na wietrze.
Lucia przysunęła twarz i spojrzała przez czerwoną plamę: śnieg wyglądał jak różowy lukier. Przecinała go nierówno biegnąca rysa o ciemniejszej barwie. Podążyła za nią wzrokiem: ślad docierał aż pod jej okno, gdzie stała pusta miska z mlekiem. Z jednej z okiennic zwisał jakiś cień.
Kiedy do dziewczynki dotarło, co to jest, wrzasnęła.