Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 22
CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
15
(Las Vegas, 10.08.1968)
ОглавлениеNocna pielęgniarka zrobiła sobie przerwę, żeby na dole pograć na automatach. Wayne wpadł na nią w kasynie.
– Wygląda pan na chorego, przyniosę panu coś – powiedziała.
Wszedł na górę schodami i pozbył się nadmiaru ciśnienia. Wciąż śmierdział spalonym papierem. Drzwi do ich apartamentu nie były zamknięte na klucz. Wszedł do sypialni Janice.
Światła były włączone. Stojak na kroplówkę i kroplówka leżały na podłodze. Rurka wciąż łączyła się z ramieniem Janice. Igła trochę się wysunęła.
Dwie puste fiolki na nocnym stoliku. Seconal i dilaudid. Krótki liścik: „Cokolwiek zamierzasz – proszę, nie w moim imieniu”.
Wayne siadł obok niej. Jej koszula nocna wciąż była wilgotna. Zamazany obraz z roku 1964. Wrócił do domu i znalazł Lynette. Wendell Durfee przyszedł i wyszedł. Nad Vegas szalała zimowa burza. Siadł z Lynette i słuchał deszczu.
Janice umarła, ściskając pościel. Wayne odgiął jej palce i złożył je na piersi.
Zachodnie Vegas tańczyło o drugiej w nocy. W barach chłodziła klimatyzacja. W barakach nie. Ludzie siedzieli do późna na dworze, żeby się ochłodzić.
Wayne wjechał. Minął Wild Goose, Colony Club i Sugar Hill Lounge. Szlak wspomnień. Znaki „Allah jest Panem”. Nocne marki pichcące barbecue na pięćdziesięciogalonowych beczkach. Ulice noszące nazwiska prezydentów i przyporządkowane literom.
Miał adres Pappy’ego Dawkinsa. To powinno być w bok od Monroe i J. Przyglądał się twarzom. Wszystkie były czarne. Zaparkowane samochody z włączonymi reflektorami. Gruchoty z klimą. Kiwać upał. Odpalić wentylację na całą noc i iść spać.
To tu: nora z pustaków w kolorze fuksji na sklejkowym podłożu.
Wayne zaparkował i podszedł. Światła były włączone. Drzwi otwarte. Pokój od frontu umeblowano wygrzebanymi na śmietnisku fotelami samochodowymi. Kilkanaście wiatraków poruszało powietrzem.
Siedziało tam dwóch bambusów. Obok siebie na skórzanej kanapie z chevy’ego. Pappy wyglądał starzej niż na zdjęciu z akt. Ten drugi miał lat pięćdziesiąt z okładem i strój duchownego.
Zauważyli go. Dostrzegli. On dostrzegł lekki ruch oczu. Wiatraki poruszały odorem: kocie szczochy i zwietrzała marihuana.
Wayne zamknął drzwi. Smród przybrał na sile.
– Sierżant Wayne Tedrow junior – powiedział Pappy.
Wayne zakaszlał.
– Już nie.
– W sensie, że już nie policjant, czy że już nie ma seniora?
– W obu sensach.
– On czegoś chce – powiedział ten drugi. – Powinieneś go dopuścić do głosu.
Pappy obrócił popielniczką.
– Pastor Hazzard próbuje mnie zreformować. Odwiedza mnie raz w miesiącu bez względu na to, czy zapraszam, czy nie. Powiem mu: „Ten tu biały skurwysyn zabił kiedyś trzech braci”, on pewnie na to: „Nadstaw drugi policzek”.
Wayne odezwał się do Hazzarda:
– To zajmie tylko chwilę.
Pappy rzucił popielniczką. Przewróciła wiatrak. Powiew zwariował. Zawirowały zagnieżdżone mole.
– Pastor Hazzard uważa, że należy nadstawiać drugi policzek, ale ja z całym naciskiem oznajmiam, że tego nie zrobię, chyba że chcesz pan się skłonić i ucałować mnie w oba pośladki czarnej jak smoła dupy.
Hazzard dotknął ramienia Pappy’ego. Pappy chwycił z podłogi zbłąkany but i cisnął nim. Wiatrak się przewrócił. Powiew uderzał w ścianę. Przyklejone do ściany taśmą zdjęcie Malcolma X furkotało.
– Pastor Hazzard mówi: „Wybaczenie to największa z cnót”, ale ja z całym naciskiem oznajmiam, że tego nie zrobię, chyba że chcesz przeprosić za zabicie Leroya Williamsa i braci Swasey i innych obcych czarnuchów, których może zabiłeś po drodze.
– Pappy, proszę – odezwał się Hazzard.
– Przepraszam bardzo – przeprosił Wayne.
Pappy chwycił kolejny but.
– I tylko tyle masz do powiedzenia?
– Nie, mam więcej.
– Na przykład?
Wayne’owi zadygotały nogi.
– Kilku gliniarzy chce cię wrobić. Nie chcę na to patrzeć. Dam ci trochę pieniędzy, ale będziesz musiał zmyć się z Vegas.
Pappy zakrzyknął triumfalnie.
– Zostawić to wszystko? Tylko dlatego, że ty tak, kurwa twoja pierdolona mać, mówisz?
– Pappy, daj mu gadać – wtrącił Hazzard.
Pappy zakrzyknął triumfalnie falsetem:
– Nie ma mowy, dopóki mam ubaw i kategoryczne wymagania, poczynając od „Ej, junior, przeproś raz jeszcze”.
– Przepraszam bardzo.
Juhu.
– I jeszcze raz. Zaczyna mi się to podobać.
Wayne pokręcił głową. Nogi niemal się pod nim uginały. Pappy rzucił butem w niego. On się odsunął. Pappy sięgnął do kieszeni. Wayne rzucił się na podłogę.
Błysnął metal. Wayne poczuł w ustach piasek z dywanu i wyciągnął broń przypiętą do kostki. Pappy gmerał przy pistolecie. Pastor Hazzard zamarł. Pappy stoczył się z fotela samochodowego i wymierzył w Wayne’a.
Wypalili jednocześnie. Podłoga wybuchła Wayne’owi przy twarzy. Wymierzył poprzez pył gipsowy i powoli nacisnął spust. Trafił Pappy’ego w środek klatki piersiowej. Pappy obrócił się i pociągnął za spust. Ręką szarpnął skurcz. Strzelał na wszystkie strony.
Pociski uderzyły w wiatraki. Śmigła posiekały je i odbiły. Odłamki pocisków stały się szrapnelami. Rozleciały się szeroko i rozdarły gardło Hazzarda. On się zachłysnął i spadł z fotela. Wayne wymierzył i powoli, bardzo powoli pociągnął za spust. Kula trafiła Pappy’ego w środek twarzy. Padł na plecy. Jego głowa uderzyła w kręcący się wiatrak. Czerwień rozpryskała się dookoła.