Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 27
CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
20
(Chicago, 25.08.1968)
ОглавлениеNa Loop było gorąco. Zmienny wiatr znad jeziora mobilizował termometr do działania. Gliniarze mieli na sobie hełmy i koszulki z krótkimi rękawami. Byli uzbrojeni w pałki policyjne. Hipisi mieli ciuchy profanujące flagę. Byli uzbrojeni w butelki z colą i kamienie.
Potencjalna awantura. Obie grupy aż się do tego rwały. Nocny upał mówił: Śmiało! Tego właśnie chcesz.
Crutch patrzył. Ściskał torbę ze spożywczego i stał poza zasięgiem. Jego fryzura na rekruta i niedzisiejsze ciuchy stanowiły kamuflaż. Długowłosi go ignorowali. Gliny uznały, że zgadza się z nimi.
Pojebstwo. Najpierw Miami, teraz to.
Starcie. Gliniarze podeszli o pięć centymetrów. Hipisi o dziesięć. Odległość się zmniejszyła, zrobiło się duszno.
Crutch patrzył. Deksedryna i kawa przyprawiały go o psychodelik. Nie spał od trzydziestu trzech godzin. W Ambasadorze siedział przy podsłuchu. Farlan Brown wyprawiał imprezę w pokoju obok. Gorzała, dziewczyny i polityczne okrzyki. Brown rżnął dziewczyny i smarował delegatom. Brown obiecywał im czartery w Hughes Air. Brown przyciskał ich o szczegóły kampanii Humphreya, żeby Wayne Tedrow i spółka mogli Huberta wyruchać.
Gliniarze ruszyli się o pięć centymetrów. Hipisi o dziesięć. Odległość się zmniejszyła. Nienawiść przybrała na sile.
Crutch patrzył. Starcie przyprawiało go o nerwowość. Clyde za dużo na niego włożył. Miał ten cały podsłuch i dodatkową robotę: śledzić w mieście jednego gliniarza z LA. Od tego zadania miał teraz największe ciśnienie.
Gliniarze się podsunęli. Hipisi się podsunęli. Tłusty świr wrzasnął „Świnia!”. Gliniarze natarli. Hipisi się zachwiali. Kędzierzawy chłopak cisnął kamieniem. Ten odbił się od hełmu chudego gliniarza. Gliniarze ruszyli ławą, przodem pałki. Hipisi nie mieli gdzie się odwrócić, nie mieli zasięgu, by rzucać. Wykoszenie: gliniarze deptali, kopali i pałowali głowy na ziemi.
Do burdy podjechał samochód. Coś się zapaliło na czerwono. Dwóch czarnuchów rzuciło w gliniarzy płonący pocisk z psim gównem. Doleciał niedaleko. Torba się rozerwała i opiekła łajnem kilkoro zadeptywanych dzieciaków. Czarnuchy zrobiły ten taki gest z zaciśniętą pięścią i się zmyły.
Crutch pobiegł z powrotem do hotelu i padł przy podsłuchu. Miał widok na południe, na wozy strażackie i płomienie odbijające się od jeziora. Konsola aparatury podsłuchowej stała w drugą stronę, do ściany. Usłyszał odgłosy ruchania. Założył słuchawki. Usłyszał odgłosy ruchania wyraźniej. Ta część roboty dla doktora Freda była czystym gównem.
Tak wyglądała robota dla Clyde’a Dubera. Nie dawała kompletnie nic na temat Gretchen/Celii i Joan Rosen Klein. Clyde oszukiwał z czasem pracy. Clyde powiedział mu, żeby nie zabierał się za Farlana Browna osobiście. Cały ten zamęt niewiele miał wspólnego z kobietami.
O pierwszej w nocy Crutch spałaszował dwie babeczki, żeby zmniejszyć działanie dopalaczy. Umieścił na konsoli zdjęcia kartotekowe Joan. Wciąż patrzył na Joan i widział nowe rzeczy.
Jego sprawa utknęła na amen. Sam Giancana czy ktoś od niego dzwonił do Gretchen/Celii. To była ważna wskazówka i utykacz. Nie bierze się kogoś kalibru Sama G.
Włamał się do biura Arniego Moffetta w drodze na lotnisko. Nie znalazł więcej notatek o Gretchen/Celii. W policji LA i Biurze Szeryfa sprawdził akta osób zaginionych w poszukiwaniu wzmianki o wytatuowanej Latynosce. Nie znalazł nic. Sprawdził Joan Rosen Klein i numery przez kontakty gliniarskie w całym kraju. Czternaście wydziałów policji, czternastu gliniarzy. Wydziały rabunków, oddziały prewencji, biura wywiadu. Nikt nic nie wiedział o Czerwonej Joan.
Mogła mieć akta u federałów. To było ryzykowne. Musiałby poprosić Clyde’a, żeby ruszył swoje federalne kontakty. Teraz Joan należała tylko do niego. Zatrzymał ten trop sobie na wyłączność.
Odgłosy rżnięcio-ssawcze ustały. Pojawił się odgłos zapłać mi zapłać. Crutch przejrzał książkę z biblioteki. Traktowała tylko o Kubie. Bunty, płonące pola trzciny cukrowej, ta klęska w Zatoce Świń. Ciągle czytał książki. Ciągle dzwonił zamiejscowo do Żabojada. Mesplède wciąż szukał zdradzieckich imigrantów Fuentesa i Arredonda. Oni zdradzili le sacré la Causa. Oni się zajmowali napadami. Mogli obrabiać domy towarowe w Des Moines albo w Duluth. Żabojad był ich serio mentorem. Żabojad pracował z Wayne’em Tedrowem, ale miał co do niego złe przeczucia. Żabojad i Wayne pracowali teraz dla hrabiego Drakuli. Ich zadanie: namącić na konwencji i zjebać jesienną kampanię Huberta Humphreya.
Freddy Turentine napisał raport o operacji z podsłuchem w Złotej Pieczarze. A tam popijawa – tylko kurwy i mormoni. Ale… Fred T. usłyszał, jak Fred O. wspomina o spotkaniu 30 sierpnia z Wayne’em Tedrowem i „może innymi”. To mogło być ważne. Wayne mógł coś powiedzieć albo dostarczyć wskazówki o kryjówce Drakuli. Jedno zdjęcie/milion dolców – stała oferta magazynu „Life”. Żabojad powiedział, że może zażądać najnowszych wiadomości o Waynie. Crutch powiedział, że je dostarczy. Olśnienie: zadzwonić do Freda T. i powiedzieć mu, żeby nie zwijał podsłuchu.
Obok zadzwonił telefon. Crutch przełączył na podsłuch telefoniczny. Zakłócenia i zniekształcone głosy zaburzyły odbiór. Postukał w przełączniki i usłyszał Farlana Browna.
„…Wayne, cześć. Jezu, która godzina? Nie odsuwałem zasłon od prezydentury Coolidge’a”.
Wayne Tedrow: „Pierwsza dwadzieścia”.
Brown: „W nocy czy w dzień?”.
Tedrow: „Rano. Jestem na O’Hare. Czekam na tego faceta, o którym ci mówiłem. Przylatuje z Sioux Falls”.
Brown: „Francuski najemnik w Sioux Falls, Dakota Południowa. To dla mnie nowość”.
Tedrow: „Namierza jakichś dawno zaginionych kumpli”.
Brown: „Nie znajdzie ich w Chicago. My tu mamy tylko walkę klasową”.
Tedrow: „Na lotnisku jest burdel na kółkach. Same ujarane dzieciaki i dziennikarze. Jak jakiś wielki punkt zborny”.
Brown: „Hubert jest wyruchany. Dick to wykorzysta”.
Do pokoju wszedł Buzz. Crutch mu pomachał.
Tedrow: „Będziemy musieli się przespać. Zobaczymy się za pięć, sześć godzin”.
Brown coś powiedział. Zakłócenia to zagłuszyły. Crutch zdjął słuchawki.
– Bowen nie ma pokus – powiedział Buzz. – Nie pije, nie gania za dupami. To chyba najsztywniejszy kunta kinte na świecie. Do muzeów, kurwa, chodzi i do nabiałowego.
Crutch wciągnął babeczkę.
– Przejmę go.
– Że w jakim sensie? Jest wpół do drugiej. Bowen jest w domu z tatusiem, a w mieście, kurwa, wszystkim odjebało.
– Nerwowy jestem.
– Ty zawsze jesteś nerwowy.
Crutch wciągnął babeczkę nr 4.
– Wrócę za pięć, sześć godzin.
Buzz zajrzał do notesu.
– Ten pojeb jest spięty. Dwudziesta trzecia szesnaście. Minął dwa grille i bar topless o nazwie Cudeńko. Dokąd idzie? Do Całodobowej Krainy Książek u Sida.
Crutch zarechotał. Buzz opuścił głowę na pierś i zachrapał „Chrrr… śśś…”. Na zewnątrz coś wybuchło. Crutch wyjrzał przez okno i zobaczył radiowóz w płomieniach.
Nocne Chicago szalało. Błąkały się legiony długowłosych. Bryza znad jeziora zwijała ich flagi. Gliniarze błąkali się ruchami oskrzydlającymi. Wszystko wyglądało na zsynchronizowane. Gliny konne wyskakiwały z zaułków. Ich konie srały na chodnik. Ludzie wyrzucali różne rzeczy przez okna. Owoce i starocie spływały na ziemię. Nie trafiały w gliniarzy ani w hipisów. Padały jako ogólnikowe oświadczenie. Nie dało się określić, do kogo było skierowane.
Crutch jechał przez to wynajętym wozem. Samochody przemieszczały się w tempie subślimaczym. Pełno się robiło stłuczek. Tata Marshalla Bowena mieszkał na rogu Pięćdziesiątej Dziewiątej i Stony Island. Miejsce dla kolorowej klasy średniej – piętrowe domy blisko ulicy.
Czas – 2.41.
Crutch zaparkował przed domem. Na piętrze się świeciło. Położył swoje zdjęcie Joan na desce rozdzielczej i patrzył na nie spod zmrużonych oczu.
Czekał. Trochę wariował. Mózg mówił „Idź”, a ciało „Śpij”. Marshall Bowen wyszedł z budynku o 3.09.
Dotarł do rogu i skręcił w główny trakt. Crutch dał mu kilka sekund przewagi. Zawrócił samochód i przeciął skrzyżowanie. Bowen szedł trzy witryny przed nim, po lewej.
Crutch stanął na luzie i patrzył. Ruch pieszy był żwawy. Bowen zajrzał do baru i dalej szedł. Wyszło paru gliniarzy, palili rozleniwieni. Zza rogu w oddali wyłoniło się kilku długowłosych i zobaczyło gliny. Crutch miał na to piękny widok.
Bowen patrzył w okna i guzdrał się. Długowłosy podniósł butelkę po coli. Długowłosy wcisnął do niej szmatkę i podpalił ją. Wszyscy długowłosi przystanęli przed ogniem. Długowłosy cisnął butelką prosto w gliny.
Spadła blisko celu. Eksplozja była niewypałem. Długowłosi wrzasnęli „Świnie precz!” i uciekli, śmiejąc się. Marshall Bowen się odwrócił… Ej, a to co?
Gliniarze rzucili się na niego. Podniósł ręce do góry: „Proszę, nie”. Gliny waliły go i zamieniały w jedną wielką miazgę.