Читать книгу Krew to włóczęga - James Ellroy - Страница 23
CZĘŚĆ I
TOTALNY ROZPIERDOL
16
(Las Vegas, 10.08.1968)
ОглавлениеSala odpraw była martwa. Policja Las Vegas od północy działała w połowicznej obsadzie. Czterej detektywi dostali cynk obejmujący całe miasto. Wpadli zdrzemnąć się na swoich biurkach albo żeby odzipnąć.
Spali. Dwight nie mógł spać. Pustynny wiatr ciągle nim obracał. Godzinę temu przechodził obok Złotej Pieczary. Fred Otash był jeszcze na nogach. Omówili jego podróż do St. Louis. Freddy pobył w Grapevine. Plotki o zamachu: ciągle rosną. Dostawcy: sześciu prawicowych zjebów. Inwigilacja BAT: sporadyczna, ale nieustająca. Rezultat: nie możemy wejść pod bokiem BAT. Musimy się wstrzymać.
Dwight ziewnął. Sala odpraw późną nocą go pocieszała. Stanowili obrazek z martwą naturą gliniarską. SAS z St. Louis przesłał dalekopis. Dwight przycupnął przy maszynie.
W sali odpraw panowała cisza. Gliny drzemały. Pijaczki za kratą aresztu chrapały. Dalekopis zastukotał. Dwight wyciągnął kartkę.
Informacje lakoniczne i gówniane. Uważaj: BAT uważnie obserwuje Grapevine Tavern.
Dwight podarł kartkę i wrzucił ją do śmietnika. Wszedł gliniarz z patrolu. Tyczkowaty nowicjusz w skórze. Wykrzykiwał dobre wieści i wszystkich pobudził.
„Ofiary policzone! Ktoś skasował tego gnoja Pappy’ego Dawkinsa i jakiegoś bambusowego pastorka!”
Ulica była zablokowana. Dwight mignął odznaką policjantowi przy taśmie i przeszedł pod spodem. Za taśmą: trzy wozy patrolowe, jeden wóz koronera i dwa martwe asfalty na noszach.
Poza taśmą kręci się życie: przygłupy w koszulach nocnych, bieliźnie męskiej i piżamach. Tłuścioch wciągający skrzydełka kurczaka o kurwa czwartej nad ranem.
Dwaj gliniarze z patrolu przy domu. Buddy Fritsch w cywilnych ciuchach, wyglądający na słusznie przerażonego.
Dwight gwizdnął długo i ostro. Fritsch usłyszał to i się obejrzał. Dwight wskazał na swoją federalną brykę. Fritsch spławił gliniarzy i podszedł do niego.
Dwight otworzył tylne drzwi. Fritsch wsiadł. Miał trzęsiawkę. Wyciągnął piersiówkę i wziął dwa łyki na podtrzymanie. Dwight wsiadł i zatrzasnął drzwi. Dwóch wysokich mężczyzn – ich kolana zetknięte.
– No?
– No, jak myślisz, kto? Mam czterech naocznych świadków. Biały mężczyzna wchodzi, padają strzały, biały mężczyzna wychodzi. Metr osiemdziesiąt pięć, jakieś osiemdziesiąt kilo, ciemne włosy. Znasz kogoś takiego?
Gorzała w piersiówce dobrze pachniała – ciężki, słodki burbon. Fritsch wziął jeszcze dwa łyki.
– Wayne znowu wyszedł z siebie. Kiedy ten chłopak nie wie, co robić, idzie sobie po prostu i poluje na bambusy.
Kawałek dalej jakiś smoluszy jazgot. Dwight się obejrzał. Tłuścioch prowadził jakiegoś zulusa w blackpowerowych okrzykach.
Fritsch pociągnął z piersiówki.
– Na dobitkę dzwonili do mnie z kostnicy. Janice Tedrow wzięła jakieś tabletki i skończyła ze sobą.
– Ile? – spytał Dwight.
– O nieeee. Przykro mi bardzo, ale tym razem nie będzie żadnego wykupu.
– Ile, Buddy? Ty, Woodrell, prokurator i ktokolwiek jeszcze, komu musimy za to zapłacić?
– Nie-e. – Fritsch pokręcił głową. – Nie ma takich. Twój chłopak z tego się nie wyliże.
Dwight pociągnął za swój pierścień.
– Podaj mi sumę. Bądź dla siebie hojny. Dam ci pieniądze i możliwości, żebyś posmarował każdemu innemu.
Fritsch pokręcił głową.
– Nie-e. Nie ma mowy. Przykro mi, Wayne, ale zabiłeś o dwóch szwarców za dużo. Mamy rok sześćdziesiąty ósmy, synu. Czasy, czasy się zmieniają… – zanucił The Times They Are a-Changin’ Boba Dylana.
Dwight się roześmiał. Fritsch się roześmiał.
– Podaj sumę – powiedział Dwight.
– Nie-e. Nie ma takiej jebanej możliwości. Ani ty, ani pan Hoover nie możecie wykupić z tego juniora.
– Jesteś pewien?
– Pewnie, że jestem pewien. Jestem absolutnie i definitywnie cholernie pewny, że tym razem nie ma metki z ceną.
– No to ostatni raz. Tak między nami.
Fritsch palcem dźgnął Dwighta w pierś.
– Tak między nami to nie. Tak między nami to jakiś czas temu zrobiłeś mi przykrość i nic mi więcej nie wciśniesz. Możesz sobie być najlepszym zakapiorem pana Hoovera, ale ja jestem policjantem, odznaczonym weteranem drugiej wojny światowej, i nie zjem już ani trochę gówna rozrzuconego przez jakiegoś fiuta z Indiany, który uważa, że jest twardym gównem, bo chodził do Yale.
Dwight uśmiechnął się i wskazał piersiówkę. Fritsch uśmiechnął się i podał mu ją. Dwight pociągnął wielki łyk i oddał ją. Fritsch uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę. Rozchyliła mu się marynarka. Dwight wyciągnął mu broń z kabury i wsadził ją pod siedzenie. Fritsch przełknął ślinę. Jego jabłko Adama pod-pod-podskakiwało.
Dwight wyciągnął swoje magnum, otworzył bębenek i wyrzucił pięć nabojów. Fritsch wywrócił oczami – nie dam się nabrać. Dwight obrócił bębenek i zatrzasnął go.
– Blefujesz – powiedział Fritsch.
Dwight przystawił mu lufę do skroni i pociągnął za spust. Kurek uderzył w pustą komorę. Buddy Fritsch naszczał w spodnie. Dwight patrzył, jak plama się poszerza.
– Ile?
– Ochujałeś.
Dwight przystawił mu lufę do skroni i pociągnął za spust. Kurek uderzył w pustą komorę. Buddy Fritsch zaszlochał.
– Ile? – spytał Dwight. Fritsch dalej szlochał. Dwight opuścił szybę. Słyszał blackpowerowe okrzyki i widział podniesione czarne pięści.
– Dwieście – powiedział Fritsch.
– Są twoje – powiedział Dwight.
Wymagało to inicjujących telefonów. Zupełnie jak w styczniu 1957. Zostawił dwa trupy na Merritt Parkway. Pan Hoover go uratował.
Dwight zadzwonił ze swojego pokoju hotelowego.
– Tak? – Po dwóch sygnałach.
– Mówi Dwight Holly, proszę pana.
– Tak? A ten niecierpiący zwłoki temat, który chcesz omówić?
– Wayne Tedrow zabił dwóch czarnych. Potrzebna mi duża suma pieniędzy, żeby to pozamiatać, i byłbym wdzięczny za pańską pomoc.
Pan Hoover zakaszlał.
– A suma?
– Dwieście tysięcy gotówką.
– Junior jest w areszcie?
– Nie, proszę pana.
– A gdzie?
– Przypuszczam, że w domku Wayne’a seniora nad jeziorem Tahoe.
– Czy zwykle tam odpoczywa po zabiciu Murzyna?
– Tak, proszę pana.
– Ogląda w telewizji Soul Train w celu poprawy humoru i odpokutowania grzechów?
– Obstawiałbym raczej, że preparuje jakieś narkotyki, żeby się uspokoić i zasnąć.
Pan Hoover oddychał z trudem.
– Od bardzo dawna do mnie nie dzwoniłeś, Dwight. To chyba był styczeń pięćdziesiątego ósmego.
– Blisko, proszę pana. Pięćdziesiątego siódmego.
– Kwestionujesz jakość mojej pamięci, Dwight?
– Nie, proszę pana.
– To był styczeń pięćdziesiątego ósmego. Na Cross County Parkway dzień był bardzo ciepły jak na tę porę roku.
Tamta noc, oblodzone drogi, Merritt…
– Zgadza się, proszę pana. Zapomniałem. To było tak dawno temu.
– Prześlę fundusze telegraficznie, Dwight. Jestem dla ciebie równie miękki, jak ty dla juniora.
– Dziękuję panu.
– Grapevine Tavern, Dwight. Krążą dziwaczne plotki. BAT nie może tam wisieć wiecznie. W którymś momencie trzeba będzie zdusić to bulwersujące paplanie.
– Rozumiem, proszę pana.
– Dobrej nocy, Dwight.
Zaczął mówić „Dobrej nocy, proszę pana”. Przerwał mu kaszel i odgłos odkładanej słuchawki.
Młody stracił na wadze. Włosy mu się przerzedziły. Więcej się pojawiło siwych wśród brązowych. W ciągu tygodnia stał się wymizerowany.
Dom pogrzebowy pachniał miętą. Dwight poczuł pod miętą zapach płynu balsamującego. Wayne siedział przy trumnie Janice. Trumnie z lśniącego mahoniu. Wieko było zamknięte.
Dwight przysunął sobie krzesło. Wayne spojrzał na niego.
– W środku są jej kije golfowe.
Dwight się uśmiechnął.
– Doceniłaby ten gest.
– Próbowałem go ostrzec.
– Tak właśnie myślałem.
– Miała czterdzieści sześć lat, dziewięć miesięcy i szesnaście dni.
– Jesteś chemikiem. Znasz się na rzeczy.
– Jesteś prawnikiem. Powiedz mi, o co w tym chodzi.
– Sprawa wyciszona – odparł Dwight. – Zwróciłem się do pana Hoovera. Gdybym zwrócił się do Carlosa, domyśliłby się, co się stało. Wszyscy się dowiedzą prędzej czy później, lepiej więc wracaj do gry.
Wayne wstał i obszedł trumnę. Zawahał się i przesunął palcem po słoju.
– Ciągle mamy Grapevine – powiedział Dwight.
– Rozumiem – powiedział Wayne.