Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 11

1912
5

Оглавление

– Obstawcie najpierw wszystkie wyjścia. Tylko po cichu. A potem razem wjedziemy na główną ulicę i za pierwszą przecznicą się rozdzielimy. Po czterech na każdą. Dwóch będzie obserwować dach magazynu. Złapany w pułapkę Dragonow być może zechce tamtędy uciec. Startujemy za pięć minut – zakomenderował Aleksander Oboleński. Sądził, że dotychczas podobne próby schwytania Kamieńskiego kończyły się porażkami z uwagi na nieudolność dowódców.

Komisarz Kareński nie lubił, gdy ktoś z zewnątrz wtrącał się w sprawy jego resortu, ale teraz z ulgą oddał ster dowodzenia młodemu Oboleńskiemu. Obawiał się, że i tym razem nieuchwytny Kamieński wymknie mu się z rąk i będzie się musiał z tego tłumaczyć. Skinął więc głową w stronę swoich funkcjonariuszy, by ci wypełnili rozkazy Aleksandra.

Z oddali Aleksander zobaczył grupkę ludzi wybiegających z magazynu, którzy jednak, ujrzawszy konną gwardię, niemal od razu wycofali się do środka. Na ulicy został młody mężczyzna usiłujący schronić się w jakiejś bramie i dziewczyna w zawiązanej na głowie chustce, która trzymała za rękę około dziesięcioletniego chłopca. Pierwszy strzał trafił uciekającego mężczyznę, drugi chłopaka. Obaj upadli na brukowaną ulicę. Chwilę potem dziewczyna uklękła przy rannym dziecku.

– Jedźcie z drugiej strony, ja zajmę się dziewczyną i sprawdzę wejście frontowe! – krzyknął Oboleński, chociaż dobrze wiedział, że przy głównym wejściu zapewne już nikogo nie zastanie.

Powinien nakazać zatrzymanie dziewczyny, która nie była groźna, a mogła okazać się cennym świadkiem, sam zaś udać się wraz z innymi na drugą stronę budynku, ale nagle powróciło do niego wspomnienie krwawej niedzieli, kiedy jako chłopiec ujrzał martwe oczy leżącego na ulicy dziecka. Ten widok od lat był dla niego jak koszmar, który nie daje o sobie zapomnieć i powraca. Musiał, po prostu musiał sprawdzić, czy dzieciak żyje. To było silniejsze nawet od chęci pojmania zabójcy jego ojca.

Bardzo powoli zbliżył się do rannego i klęczącej przy nim dziewczyny. Na wszelki wypadek jednak zdjął z ramienia karabin i odbezpieczył, bo było wysoce prawdopodobne, że młoda kobieta, należąca przecież do tej bolszewickiej grupy, była uzbrojona. Nawet kiedy zauważył, że dzieciak wciąż żyje, bo porusza palcami u rąk, walące jak oszalałe serce Aleksandra uspokoiło się dopiero wówczas, gdy zajrzał chłopcu w oczy. I wtedy dziewczyna odwróciła się w jego stronę, i popatrzyła na niego. Miała ogromne ciemne oczy, nieco egzotyczne, i ujrzał w nich śmiertelne przerażenie. Nie miał pojęcia, czy nieznajoma bała się o chłopca, czy o siebie, ale wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi, przez następne lata będzie go prześladował również ten widok.

Opuścił karabin i zsiadł z konia. Dziewczyna wyraźnie się uspokoiła, jakby poczuła ulgę, że nie oberwała, jak chłopak. Wciąż nie spuszczając z niej wzroku, zapytał:

– Mocno dostał?

Dziewczyna bezradnie wzruszyła ramionami, a potem w jej ogromnych oczach pojawiły się łzy. Próbowała coś powiedzieć, ale widział jedynie jej drżące usta, z których nie mogła wydobyć głosu. Po chwili wydukała:

– To mój brat, Misza. Dostał w ramię. On krwawi… Potrzebuje lekarza.

Aleksander rozejrzał się i dostrzegł jednego z agentów Ochrany. Gwizdnął i chwilę potem funkcjonariusz podjechał do nich.

– Zorganizujcie mi jakiś wóz. Niech tu podjedzie.

Mężczyzna nieco się zdziwił troskliwością Oboleńskiego i ze złośliwym uśmieszkiem oddalił się w stronę niewielkiego składowiska węgla. Zapewne pomyślał o Aleksandrze jak o mięczaku, który jedyne, co potrafi to, tańczyć kadryla i paradować przed carską rodziną, zaś na widok trupa mdleje.

Aleksander wyciągnął dłoń w kierunku dziewczyny, by zdjąć z jej głowy chustkę. Potrzebował jej do zatamowania krwotoku, ale najwyraźniej ona wciąż była przerażona, bo odsunęła się od niego gwałtownie.

– Nie bój się – powiedział ciepło. – Musimy zatrzymać krwawienie.

Odwiązała chustkę i bez słowa mu ją podała. Zdziwił się, gdy ją zdjęła, bo spodziewał się, że ujrzy czarne włosy, które pasowałyby do jej ciemnych oczu, ale one były złociste jak dojrzałe zboże. Dziwna to była kombinacja, ale Aleksander nie miał głowy, by kontemplować dziwaczny wygląd dziewczyny.

– Czy pan mu pomoże? – zapytała cicho.

– Nie wiem, postaram się – powiedział krótko.

Powinien jakoś dodać jej otuchy, ale zbyt był przejęty oczekiwaniem na wozaka. Ten pojawił się po kilku minutach i był równie przerażony, jak jeszcze niedawno dziewczyna.

– Zawieź chłopca na Nabrzeże Smolne, do doktora Nabokowa. Praktykuje pod siedemnastym. Powiedz mu, że przysłał cię Aleksander Fiodorowicz Oboleński.

Mężczyźni ostrożnie przenieśli chłopca na wóz, układając go na starej derce. Wozak zapewne transportował węgiel, bo jego fura, podobne jak i koń były prawie zupełnie czarne.

– Niech pana Bóg błogosławi – powiedziała ze ściśniętym gardłem dziewczyna.

– Nabokow to dobry lekarz, powinien sobie poradzić – powiedział.

Nie chciał odsyłać chłopca do miejskiego szpitala dla ubogich mieszkańców Petersburga, bo obawiał się, że tamtejsi lekarze nie zajmą się nim należycie. Nabokow zaś od lat był lekarzem rodziny Oboleńskich i uchodził za jednego z lepszych chirurgów w okolicy.

– Dziękuję… Jest pan aniołem zesłanym mi przez moją mamę – szepnęła dziewczyna, siadając obok brata.

Wóz oddalał się powoli, a ona wciąż spoglądała na Aleksandra oczami pełnymi wdzięczności. Zapewne nie miała pojęcia, że przybył tam wraz z oddziałem kozackim i funkcjonariuszami Ochrany, by zatrzymać Iwana Dragonowa. Nie odpowiedział nic, tylko wsiadł na konia i pojechał na drugą ulicę, by zobaczyć, jak poradzono sobie z uczestnikami nielegalnego wiecu.

Plac, znajdujący się na zapleczu budynku, wypełniony był ludźmi, którzy stali pod jedną ze ścian, a żołnierze Ochrany zakładali im kajdany i łańcuchy na dłonie i kostki. Jednak zarówno wśród zatrzymanych, jak i wśród leżących gdzieniegdzie zwłok Aleksander nie zauważył nikogo, kto choćby trochę przypominał Iwana Dragonowa.

***

Do późnego wieczora przesłuchiwano aresztowanych uczestników nielegalnego wiecu, jednak nikt nie potrafił powiedzieć, dokąd uciekł Kamieński, czy miał wspólników ani nawet tego, którym wyjściem wydostał się na zewnątrz. Oboleński był wściekły i już widział nagłówki gazet w najbliższych dniach, a będą zapewne zaczynały się od stwierdzenia: „Znowu nie złapano Kamieńskiego”. Złość Aleksandra była tym większa, że pojechał w to miejsce, a z nim bez mała szwadron wojska i nic. Teoretycznie nawet mysz by się nie prześlizgnęła z tego kwartału, a jednak Dragonow uciekł. A raczej zniknął albo zapadł się pod ziemię. Oboleński naprawdę zaczynał wątpić w swój pragmatyczny umysł i zastanawiał się, czy owego człowieka nie wspierają przypadkiem jakieś nadprzyrodzone siły.

Wiara w mistycyzm i w to, co niewytłumaczalne, opanowała świadomość petersburżan po tym, gdy pojawił się w tym mieście niejaki Grigorij Rasputin, o którym krążyły legendy podobne do tych, jakie opowiadano o Kamieńskim. Ten jednak, w przeciwieństwie do mordercy jego ojca, chodził sobie swobodnie po Petersburgu i mieszał ludziom w głowach. Na Aleksandrze zrobił jednak wrażenie kuglarza i wariata, chociaż poważała go nawet carska rodzina. Rasputin bywał często na dworze, przyjaźnił się z carycą Aleksandrą, a miasto huczało od plotek, posądzając tę parę o romans. Być może zrodziły się one z tego, iż kobiety uwielbiały Rasputina i tak bardzo wierzyły w jego nadprzyrodzone moce, że przedstawiły go na carskim dworze. Podobno Rasputin uleczył małego carewicza z jakiejś tajemniczej choroby, podobno rzucił urok na carycę Aleksandrę i podejmował najważniejsze decyzje w państwie i podobno był nieśmiertelny. Aleksander Fiodorowicz nie dawał temu wiary, ale faktem było, iż kobiety reagowały wręcz histerycznie na widok wriemienszczika Romanowów, czesały jego wiecznie brudną brodę złotymi grzebykami, by mieć choć włos na pamiątkę albo obcinały mu paznokcie, które potem przyszywały do gorsów swoich sukien. Być może jego powodzenie u płci pięknej wzięło się stąd, że szeptano o jego nad wyraz ogromnym przyrodzeniu, które jest w stanie zaspokoić żądzę i dać rozkosz nawet najbardziej wymagającej kochance. Aleksander wywnioskował, iż po prostu owe panie nie zaznawały w małżeńskim łożu wystarczającej ilości pieszczot i dlatego snuły marzenia o ogierach, takich jak Rasputin czy Kamieński, którzy w końcu zaspokoją ich chuć.

***

Z biura Ochrany, gdzie w wymyślny i niekiedy brutalny sposób przesłuchiwano uczestników wiecu, wyszedł dość późnym wieczorem, ale zamiast powrócić do domu, ruszył w stronę gabinetu doktora Nabokowa.

– Doktorze, jak ten postrzelony chłopiec? – zapytał, zatrwożony. – Żyje?

Nabokow szykował się już do snu, bo przyjął Aleksandra w długiej koszuli i szlafmycy. Ten jednak nie przejął się zanadto faktem, że zakłócił wypoczynek doktora.

– Tak, żyje. Wyjąłem kulę, opatrzyłem ranę i jeśli gorączka do jutra minie, przeżyje. Poleciłem panience Elenie Siergiejewnie, żeby w razie problemów wezwała dorożkę i przywiozła brata. Prawdę powiedziawszy, sądziłem, że to ona.

– Elena Siergiejewna… – powtórzył po cichu Aleksander. Po chwili zapytał: – A oni daleko od doktora mieszkają?

– Przy Twerskiej, w kwiaciarni Andrieja Dwerkina, ale gdzie dokładnie, to nie wiem. Myślałem, że Aleksander Fiodorowicz zna tych ludzi, skoro powoływali się na niego? – Nabokow zmarszczył czoło.

– Znam i nie znam. Dziękuję, doktorze. Rachunek proszę przesłać na Nabrzeże Francuskie i nie przeszkadzam już. Dobranoc.

Aleksander właściwie uciekł z mieszkania doktora Nabokowa, by ten nie dręczył go pytaniami o znajomość z Eleną Siergiejewną i jej bratem. Gotów jeszcze pomyśleć, że młody Oboleński ma jakieś związki z bolszewikami albo posądzi go o romans z dziewczyną, co nie byłoby niczym szczególnie niezwykłym, biorąc pod uwagę jej wyjątkową i nietuzinkową urodę.

Wracał Nabrzeżem Smolnym, pora była już późna, a stukot kopyt odbijał się echem. Aleksander znał poczciwego Dwerkina i jego kwiaciarnię, gdyż ten był ich stałym dostawcą, ale nigdy nie był na Twerskiej, gdzie Dwerkin prowadził swój interes, bowiem ten co kilka dni sam dostarczał kwiaty do ich domu. Ulica ta znajdowała się niedaleko, tuż za Ogrodem Tawryczeskim. W drodze wciąż myślał o tej dziewczynie, w której pięknych oczach kryło się przerażenie. Jak to mieszkała w kwiaciarni? Czy tak samo, jak niektórzy robotnicy, którzy nie mieli własnego lokum i sypiali na barłogach przy swoich maszynach, czy może mieszkała u Dwerkina? Może nie było jej stać na dorożkę, jej brat dogorywał, a ona bezradnie patrzyła, jak odchodzi z tego świata? A może Dwerkin był jej dobrze sytuowanym kochankiem, więc zareaguje, gdy chłopcu się pogorszy? Nie znał tych ludzi i niewiele o nich wiedział, a jednak dręczyły go obrazy z wypadku, jaki był jego udziałem tego popołudnia. Jakby napotkany wiele lat temu trup dziecka był jego memento. Każdego dnia umierały tysiące dzieci. Z powodu chorób czy wypadków, a jednak widok zwłok dziecka był dla niego najgorszym z możliwych, mimo że innych nieboszczyków widywał często, jak chociażby powieszonych skazańców na „placu egzekucji”.

Nawet nie wiedział, kiedy skręcił w stronę Ogrodu Tawryczeskiego i wkrótce znalazł się na Twerskiej. Ulica ta, chociaż spokojna i czysta, nie mogła równać się do tej moskiewskiej Twerskiej, jednak nie wyglądała najgorzej. Po obu stronach ciągnęły się dwupiętrowe kamienice z ozdobnymi gzymsami i niewielkimi balkonami. Na parterze budynków miejsce znalazły niewielkie sklepiki i zakłady rzemieślnicze, zaś na piętrze mieszkali zapewne właściciele tychże przybytków. Gazowe latarnie oświetlały wybrukowaną ulicę mdłym światłem, ale okna w większości mieszkań były kompletnie ciemne, podobnie jak witryny sklepów.

Odnalazł kwiaciarnię Dwerkina, pyszniącą się szyldem, że można tam nabyć najpiękniejsze róże w Petersburgu, ale i w tym miejscu było mroczno. Zsiadł z konia, podszedł do szyby i w końcu dostrzegł w głębi wąski snop światła.

Brama kamienicy nie była jeszcze zamknięta, więc bez przeszkód dostał się na niewielkie podwórko. Tutaj jednak panowały ciemności wręcz egipskie i rozpoznał zaplecze kwiaciarni tylko po tym, że w jednym z malutkich okien ujrzał światło. Przywiązał konia do rachitycznego drzewka, rosnącego nieopodal tylnego wejścia do kwiaciarni, i zapukał do drzwi.

Białe róże z Petersburga

Подняться наверх