Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 7
1912
1
ОглавлениеAnna Pawłowna Golicyna wyrosła na piękną pannę i Aleksander musiał stwierdzić, że będzie mu przyjemnie, jeśli pewnego dnia przyjmie jego oświadczyny. W Annie wszystko zdawało się harmonią. Fizjonomia idealnie współgrała z jej spokojnym usposobieniem, a spojrzenie błękitnych oczu z uśmiechem i rumianymi policzkami. Mocno podkreślona kibić i wysoka postura sprawiały, iż wyglądała niczym bogini. Ubierała się najczęściej w jasne jedwabne suknie z mocno zdobionym gorsetem. Suknie tego sezonu były coraz swobodniejsze i wygodniejsze, choć bezlitośnie obnażały niedostatki figur kobiet mniej hojnie obdarowanych przez naturę. Anna Golicyna nie musiała się jednak tym zamartwiać, bowiem ona posiadała doskonałe proporcje, biust obfity i biodra świadczące o tym, że jest w stanie wydać na świat dużą liczbę potomstwa.
Kapitał, jakim obdarzyła ją natura, był zdecydowanie wyższy niż ten, którym dysponował jej ojciec. Z każdym rokiem ubożeli, a stary Paweł Iwanowicz Golicyn, zamiast skorzystać z fachowych rad, wolał sam się wszystkim zająć, uważając się za człowieka obeznanego i nowoczesnego, któremu wykształceni w swoim fachu plenipotenci nie są potrzebni. Jego córki, a dochował się ich aż czterech, w większości ufały w nadzwyczajne zdolności ojca do robienia interesów, oprócz najmłodszej, Anny. Ona jedna bez ogródek mówiła rodzicom, że ojciec nie nadaje się do przeprowadzania intratnych transakcji, co udowodnił przez ostatnie dziesięć lat, czyniąc z nich bez mała bankrutów. Wyprzedawał majątek, by mogli wieść żywot jak najlepsza śmietanka Petersburga, resztę zaś inwestował w niepewne interesy, na których zarabiać miał krocie, najczęściej jednak tracił wszystko, nie zyskując nawet rubla.
– Sprzeda się tę ziemię pod lasem letnikom z Moskwy i damy sobie radę. A ja włożę pieniądze do banku. Ale nie jako drobny ciułacz czy rentier, ale udziałowiec. No, pomyślcie, jeśli stopa procentowa pożyczek bankierskich i weksli jest wyższa niż lokat, to kto zgarnia cały zysk? Wiecie kto? – zapytał przy popołudniowej herbacie pięciu kobiet, wpatrzonych w niego jak w posąg świętego Jerzego.
Milczały jednak wszystkie, bowiem wpojono im, iż rozmowy o pieniądzach nie przystoją damom. Paweł Iwanowicz powiódł wzrokiem po córkach i żonie, po czym machnął ręką.
– A co wy tam wiecie? Nic nie wiecie.
– Coraz więcej wyprzedajemy, coraz mniej kupujemy, papo – odezwała się nieśmiało Anna.
– A na co nam tyle bezużytecznej ziemi? Ani tam zboża nie posiejesz, ani ziemniaków nie posadzisz – mruknął.
– Ale to zawsze ziemia. Nasz kapitał i nasz posag… – jęknęła Anna.
– Nie moja to wina, że mam same córki i muszę kombinować. A słyszeliście, że zmarł Fiodor Mikołajewicz Oboleński? Co ja mówię, zmarł? Został zamordowany. Będziemy musieli pojechać na pogrzeb.
– Jak to zamordowany? – zapytała pobladła z trwogi jedna z córek Golicyna, Jekatierina.
– Jakiś bandzior strzelił mu w głowę. Na schodach jego własnego domu. I uciekł. Podobno czerwony. Wszystkie petersburskie gazety będą od jutra o tym pisać. Członek parlamentu zamordowany przez komunistę.
– Myślisz, że to robota buntowników? – zapytała Anna.
– Tak, to bolszewicy. Jestem tego bardziej niż pewny. Oni nie cofają się przed niczym – grobowym tonem odparł Paweł.
***
Aleksander Fiodorowicz Oboleński w dniu pogrzebu swojego ojca nie zauważał nikogo. Nawet pięknej Anny Golicyny, która zwykła robić na nim silne wrażenie. Pogrążony był nie tylko w żałobie po stracie ojca, ale też w poczuciu winy, że ten zginął przez niego. Wiedział, kim był morderca, podobnie jak policja i Ochrana, ale ów człowiek zniknął bez śladu tuż po zabójstwie i nadal pozostawał nieuchwytny.
Nazywał się Iwan Dragonow i przybył do Petersburga z ich mikołajewskiego majątku, by szukać szczęścia w wielkim mieście. Poznali się dawno temu, na jakichś letnich wakacjach, ale znajomość ich, choć sympatyczna, dość szybko się zakończyła po interwencji matki Aleksandra. Spotkali się po latach w Petersburgu, nieopodal resursy dla kadry oficerskiej, której szeregi niechybnie miał zasilić Aleksander. Obecnie służył w Pułku Kawalergardów Gwardii Jej Wysokości Marii Fiodorowny i miał niebawem otrzymać stopień oficerski, jako jeden z najmłodszych członków oddziału. Aleksandra zaskoczyła obecność ubogiego i niezbyt dobrze ubranego mężczyzny w okolicy tak elitarnego klubu, ale okazało się, iż owo spotkanie wcale nie było przypadkowe.
– Aleksandrze Fiodorowiczu, czy pamiętasz mnie? – zagadnął wówczas Dragonow.
Aleksander nie miał pojęcia, skąd miałby znać człowieka podobnego stanu i jedyne, co wpadło mu do głowy, to iż jest on jednym z ich poddanych z majątku w Mikołajewie. I chociaż chłopi już od wielu lat byli ludźmi w teorii wolnymi, większość i tak wiedziała, że wciąż pozostają na łasce swych panów, którzy mogą ich albo hojnie wynagrodzić, albo mocno wybatożyć.
– Czy przyjechałeś z Mikołajewa? – zapytał zdziwiony Aleksander, próbując jednocześnie odszukać w pamięci postawnego młodego mężczyznę o jasnych włosach i lodowato błękitnych oczach.
– Tak, barin. Ja jestem z majątku hrabiego Oboleńskiego. Pracy szukam w mieście i pomyślałem, że kompan z dzieciństwa zechce udzielić mi wsparcia. Nazywam się Iwan Dragonow.
– Iwan? – Aleksander uśmiechnął się, ale prawdę powiedziawszy, niezbyt zręcznie czuł się na środku ulicy w towarzystwie tego obszarpańca.
– Nie mam teraz czasu, ale przyjdź do naszego domu jutro po południu. Postaram ci się pomóc – zbył go Aleksander i dodał: – Podam ci adres.
– Wiem, gdzie mieszkasz – odparł Dragonow i pożegnali się.
Aleksander nigdy nie pomyślał, że ktoś taki jak Iwan Dragonow zadzwoni do frontowych drzwi. Każde dziecko wiedziało, iż idąc do takiego domu z prośbą o pomoc czy jałmużnę, należy udać się do wejścia dla służby. Nikt nie był tak bezczelny, by próbować to robić jak osoby z towarzystwa. A jednak Iwan Dragonow był zbyt dumny, by udać się do wejścia znajdującego się na tyłach domu. W dodatku zachowywał się hałaśliwie, bezczelnie i wdał się w pyskówkę z kamerdynerem. Zwabiony krzykami Fiodor wyszedł ze swojego gabinetu, by sprawdzić, któż ośmielił się zakłócić domowy mir. Jego żona, Irina, na szczęście wciąż przebywała w sypialni, bo zwykła późno wstawać, a potem jeść w łóżku śniadanie, choć w zasadzie zbliżała się pora obiadu.
– Wynoś się, łachmyto! – wykrzyknął Fiodor, nie rozpoznając chłopa ze swojego majątku, a i niespecjalnie zastanawiając się, skąd przybył ten obszarpaniec.
– Przyszedłem z wizytą do Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego! – warknął Dragonow.
– Tłumaczyłem mu, że barin Aleksander przebywa teraz w koszarach, ale on uparł się, iż na niego poczeka. Najlepiej w salonie, przy samowarze. Da, jaśnie pan, wiarę, jaka bezczelność? – mówił zdenerwowanym głosem kamerdyner, Wołodia Isonowicz, który choć pełnił służbę u Oboleńskich od lat bez mała czterdziestu, jeszcze nigdy nie spotkał się z podobną butą.
– Wynocha, łajzo, powiedziałem! Bo do twierdzy każę zaprowadzić! – Fiodor wciąż krzyczał.
Iwan Dragonow nie przejął się zanadto wyzwiskami i nie był dłużny Fiodorowi:
– A co ja z gorszego ciała jestem ulepiony, chamie? Waż na słowa, bo mnie wściekłość może ogarnąć i możesz swoich słów pożałować!
Fiodor zrobił się purpurowy na twarzy, co było zjawiskiem u niego nagminnym, gdy wpadał w złość. Chwycił stojący w stojaku parasol i zaczął okładać nim przybyłego do ich domu człowieka. Dragonow jednak nie wystraszył się i nie uciekł, ale wydobył zza pazuchy swojej kapoty rewolwer i wystrzelił wprost w głowę Oboleńskiego. Ojciec Aleksandra zalał się krwią, która rozbryznęła się także na szyby w drzwiach, zrobione z ciętego kryształu, i na liberię Wołodii.
A potem Dragonow jakby ocknął się z szaleństwa, jego dziki wzrok zamienił się w przerażony, schował broń do kieszeni i zaczął uciekać. Zanim Wołodia wszczął alarm, Dragonow zniknął. W takim mieście, jak Petersburg, nie było to trudne, bo owa metropolia oprócz Pałacu Zimowego i pomniejszych pałaców przy Fontance miała także swoje ciemne zaułki, robotnicze osiedla przypominające wysypiska śmieci, do jakich nawet policjanci obawiali się wchodzić i niezliczoną liczbę szop, wychodków i piwnic, w których sprawca mógł bezpiecznie się ukryć.
Jeszcze tego samego dnia informacja o brutalnym morderstwie i rysopis zabójcy trafiły do wszystkich największych gazet Petersburga, a w Dumie nawet uczczono śmierć deputowanego minutą ciszy. Późnym popołudniem przesłuchano zdruzgotanego śmiercią ojca Aleksandra, który niemal od razu domyślił się, kim był ów obszarpany człowiek, wizytujący jego dom i pytający o niego. Podał dane Iwana Dragonowa i od tej chwili zabójcę przestano już nazywać „nieznanym sprawcą”.
Jadąc powozem do cerkwi, gdzie miały rozpocząć się pełne przepychu uroczystości pogrzebowe deputowanego Fiodora Mikołajewicza Oboleńskiego, Aleksandra wciąż nękały wyrzuty sumienia i były one silniejsze od rozpaczy. Nie łudził się, że policja i Ochrana szybko odnajdą Dragonowa. Ten człowiek mógł być w tej chwili już daleko od Petersburga, na przykład w drodze na Kaukaz albo do Paryża. Poprzysiągł sobie jednak, że pewnego dnia dorwie tego łotra i osobiście zastrzeli albo podetnie mu gardło swoją szablą.
Zarówno matka, jak i Katia nie obwiniały go za śmierć Fiodora, zrzucając to na coraz bardziej bestialskie zachowania pospólstwa, dla którego nie istniała żadna świętość. W końcu Aleksander chciał jedynie pomóc temu nieszczęśnikowi, któremu – jak mówiła hrabina Szeremietiew – niedawno jakaś zaraza wykończyła rodziców i dwóch braci. Hrabina uznała również, że dla tego wiejskiego chłopaka cios był na tyle silny, że ten popadł w szaleństwo, jak hrabia Paweł Szeremietiew po odrzuceniu przez Irinę Naryszkinową, która mimo dwóch rozwodów wciąż nie chciała hrabiego. Sprawa hrabiego była wstydliwa i na tyle poważna, że młodego Szeremietiewa wysłano do sanatorium dla nerwowo chorych doktora Kriukowa pod Moskwą. Aleksander nie upatrywał jednak w przyczynach postępku Dragonowa czynników natury psychicznej, ale uznał, iż młody człowiek cierpiał jedynie na chorą nienawiść do klasy wyższej od jego.
Aleksander od lat obserwował tę chorobę, która trawiła robotników i chłopów. Uważał, że winę za to ponosi car i właściciele majątków czy fabryk. Żyli nie tylko ponad stan, a niektórzy wręcz w rozpuście, nie bardzo wiedząc, jak zaspokoić swoją próżność i zabić nadmiar wolnego czasu. To nie mogło dobrze się skończyć. Niegdyś, gdy był małym chłopcem i wsłuchiwał się w słowa ojca, wydawało mu się, iż arystokracja rosyjska to niemal pomazańcy boscy, zesłani na ziemię, by rozwijać jej piękno. To prawda, gdyby nie poczucie piękna i estetyki, zapewne nie powstałyby te wspaniałe dzieła, nie istnieliby uczeni czy pisarze i muzycy. Teraz, gdy osiągnął już pewien wiek i zdobył solidne wykształcenie, uważał, iż tym maluczkim po prostu nie dano szansy, by stali się uczonymi lub artystami. Jednakże wzdragał się na myśl, że owi niepiśmienni chłopi i kiepsko wykształceni robotnicy mieliby przejąć teraz władzę. Złotym środkiem zapewne byłoby zmniejszenie tej ogromnej przepaści, jaka dzieliła arystokrację i bogatą szlachtę od ubogich chłopów i zapracowanych robotników. Przepaść, którą tak bardzo chełpił się ojciec. A im większa ona była, tym większą stary Oboleński czuł dumę z własnej klasy, przyjmując oznaki uwielbienia od chłopów jako rzecz oczywistą i szczerą. Nie widział, że pod powłoką poddaństwa rodzi się zwykłe poczucie niesprawiedliwości, które potem doprowadza do tragedii. Niemniej jednak ta forma buntu, jaką zastosował Dragonow, była dla Aleksandra nie do przyjęcia, bo równie dobrze mogli powrócić do barbarzyńskich czasów, w których o władzy decydowała siła pięści, a nie rozumu.
– Jakże jest mi przykro – powiedziała Anna Golicyna, ściskając drobną dłonią rękę Aleksandra.
W tłumie żałobników zapewne by jej nie rozpoznał nawet wówczas, gdy podeszła do niego, ale jej rumiane policzki nader mocno kontrastowały z czarną krepą żałobnej sukni, jaką wypadało ubrać na podobną okoliczność.
– Dziękuję, moja droga Anno – wydukał i nie powiedział nic więcej.
Na cmentarzu Łazarskim, gdzie dokonywano pochówku, zgromadziło się mnóstwo osób, w tym również członkowie Dumy. Po Annie zaczęli podchodzić do niego inni żałobnicy i raczyli podobnymi słowami wyrażającymi żal albo dodawali otuchy, by nie pogrążać go mocniej w rozpaczy. On jednak w głowie i sercu wciąż miał poczucie żalu do samego siebie i wściekłość na Iwana Dragonowa, któremu naprawdę zamierzał pomóc. Oczywiście nie mógł mu zaoferować żadnego intratnego stanowiska, ale ten wcale nie musiał skończyć w fabryce, gdzie w brudzie i hałasie niszczyłby swoje zdrowie. Dragonow skończył przecież szkołę, którą założyła hrabina Szeremietiew. Teraz zapewne tego szczerze żałowała.