Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 14

1913
2

Оглавление

Wieś kojarzyła się Aleksandrowi Fiodorowiczowi z nudą. Odkąd wyrósł z wieku dziecięcego, nie było tam dla niego niczego interesującego. W swoim majątku miał chociaż zajęcie, ale kiedy bawił w gościach, zdawało mu się, iż czas stanął w miejscu, podobnie jak osoby tam przebywające. Bez końca siedzieli przy stole i prowadzili nużące rozmowy o niczym. Niepokoiło go również coś jeszcze… Obecność Anny Pawłowny Golicyny, która oczekiwała z jego strony podjęcia jakichś kroków, by sfinalizować ich małżeństwo i nawet podsyłała mu swatki, by te upewniły się co do jego zamiarów.

Jeszcze zupełnie niedawno patrzył na ów mariaż ze spokojem i był przekonany, iż Anna jest idealną kandydatką na jego żonę, mimo że przyszły teść nie należał do roztropnych i jego najmłodsza córka z każdym miesiącem była coraz niżej wyceniana na rynku panien. Nie obchodziło go to za wiele, bo sam dysponował niemałymi pieniędzmi, a Anna Pawłowna należała do kobiet urodziwych, bystrych i dowcipnych, co bardzo mu odpowiadało. Podobała mu się bardzo i chwilami nawet myślał, że jest w niej zakochany, ale pewna noc zmieniła wiele w jego podejściu do uczuć względem Anny Golicyny.

Znowu prześladowały go oczy. Ale tym razem nie należały one do martwego chłopca sprzed Pałacu Zimowego, ale do pewnej młodej kobiety. Ciemne, ogromne i pełne emocji. Właściwie Lena Siergiejewna nie potrzebowała mówić zbyt wiele, bo jej spojrzenie zdradzało wszystko i dziewczyna stawała się niczym otwarta księga. Odkąd spędził z nią noc na czuwaniu przy łóżku jej rannego brata, nie spotkali się ani razu. Napisał jedynie kurtuazyjny liścik, by zapytać w nim o zdrowie Miszy. Ona odpowiedziała równie lakonicznie i na tym ich znajomość się zakończyła. A jednak Lena wciąż go prześladowała. W snach i na jawie. Niekiedy, przemierzając ulice Petersburga, wydawało mu się, że ją widzi. Szedł więc z bijącym sercem w miejsce, gdzie się pojawiła i nagle okazywało się, iż owa widziana kobieta jest jedynie do niej podobna. Wiedział, gdzie ją znaleźć, ale cóż miałby jej powiedzieć? „Prześladuje mnie pani spojrzenie i nie wiem, co to znaczy”? A może miał się przyznać, że myśli o niej bezustannie, ale nie wie dlaczego i czym jest ten niepokój, który odczuwa, wspominając ich wspólnie, chociaż niewinnie spędzoną noc?

Od tamtego czasu unikał Anny Pawłowny jak ognia piekielnego. A gdy już musiał z nią porozmawiać, był rozdrażniony, gdy patrzył na nią. Bo jej oczy były błękitne, skóra wręcz biała, a usta zbyt wąskie. Pragnął, by Anna nagle zmieniła swoją twarz na tę, którą wciąż miał przed oczami. Czasami twarz Leny Siergiejewny zamazywała się we wspomnieniach i nie potrafił jej sobie przypomnieć. Był w stanie odtworzyć wygląd jej oczu, ust czy drobnych dłoni, ale nie mógł zobaczyć w myślach całości. Tak jakby uciekała od niego, by nie mógł nasycić wzroku jej widokiem. W końcu doszedł do wniosku, że wariuje i czas, by na powrót zbliżył się do panny Golicyny. Szaleństwem wydawało mu się rozmyślanie o kimś, kogo w zasadzie nie znał, chociaż niekiedy czuł na dłoniach ciepło tej ciemnookiej dziewczyny. Mógłby, co prawda, złożyć jej wizytę i przekonać się, czym są owe niezrozumiałe uczucia, które nim targały, ale bał się. Nie wiedział do końca czego… Czy tego, że utwierdzi się w swoich uczuciach, czy obawiał się, iż Lena Siergiejewna okaże się mniej doskonała niż jej obraz wyświetlany w myślach. Nie należał do mężczyzn tchórzliwych, z kobietami także sobie radził, jednak w przypadku dziewczyny, którą los przypadkiem postawił na jego drodze, po prostu czuł, jakby ktoś siłą zatrzymywał go przed zrobieniem kolejnego kroku.

Kiedyś bawił u hrabiego Popowa, człowieka tyleż postępowego, co rozpustnego, i w końcu wszyscy przybyli do niego mężczyźni wylądowali w domu publicznym Larysy Siemioniny. Nie stronił od podobnych uciech, traktując to jak rzecz zupełnie normalną, ale tego dnia nie miał ochoty na igraszki z młodymi i pięknymi dziewczętami od Larisy. Siedział więc w salonie, na kanapie obitej czerwonym pluszem, nieco już wytartej i poplamionej, i pił wódkę, od czasu do czasu przytulając jakąś miłą dziewoję. I wtedy pojawiła się ona – tancerka brzucha. Strój miała więcej niż roznegliżowany, ale twarz zasłoniętą do połowy i widział jedynie jej ogromne ciemne oczy. Od razu skojarzyły mu się z Leną Siergiejewną i zapragnął natychmiast posiąść egzotyczną tancerkę, nie doczekawszy nawet momentu, gdy ta skończy swój podniecający występ.

– Laryso… – powiedział i wskazał palcem na wijącą się w tańcu kobietę o ciemnych oczach. – Chciałbym tę.

– Aleksandrze Fiodorowiczu, to artystka…

– Zapewne bardzo porządna, jeśli występuje w takim stroju i w takim miejscu. – Zarechotał i dodał: – Zapłacę podwójnie, ale chcę tę.

– Zobaczę, co da się zrobić. – Uśmiechnęła się czarująco i gdy kobieta spowita w szyfony skończyła taniec, Larysa podeszła do niej i szepnęła coś do ucha.

Dziesięć minut później Aleksander Fiodorowicz brał już brutalnie egzotyczną tancerkę w stłumionym świetle osłoniętych czerwonymi abażurami lamp. Nie miał pojęcia, czy to alkohol uderzył mu zanadto do głowy, czy też to była złość, że owa kobieta po odsłonięciu twarzy nie była tą, na którą czekał, ale kochał się z ciemnooką dziewczyną w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie robił. Mocno i gwałtownie, jakby jego agresja miała nagle przemienić jego kochankę w Lenę Siergiejewnę. A gdy już osiągnął spełnienie, nie okazało się ono tak silne i przyjemne, jak się spodziewał, a wtedy poczuł frustrację.

Po tym wieczorze postanowił powrócić do równowagi i rozmówić się z Anną Pawłowną, a potem się jej oświadczyć.

***

– Aleksander Fiodorowicz to chyba się gniewa o coś na mnie – powiedziała cicho Anna Pawłowna, gdy para odseparowała się nieco od pozostałych gości hrabiny Dołgorukiej i spacerowała po parkowej alejce.

– Skądże, Anno, po prostu nie mogłem poradzić sobie z tym, że nie udało mi się schwytać mordercy ojca – bąknął Aleksander.

– Policja jest od tego. Niepotrzebnie obwiniasz siebie.

– Ech, Anno… Miałem tego oprawcę na wyciągnięcie ręki, gdyby nie ten wypadek…

Nie dokończył, bo Anna przerwała mu w pół słowa i zapytała z troską:

– Jaki wypadek?

– Nieważne, Anno. W każdym razie nie mój. Ja jednak dręczę się, ponieważ znałem tego człowieka, Iwana Dragonowa.

– Znowu do tego wracasz! Niepotrzebnie. Widziałeś tego człowieka raptem dwa razy w życiu. Czy gdyby włóczęga zwrócił się do ciebie o jałmużnę, a potem zamordował kogoś, czy również upatrywałbyś w tym swojej winy?

– Nieznajomego włóczęgi nie zaprosiłbym do swojego domu, Anno.

Nie chciał już rozmawiać na ten temat i brnąć w kłamstwo. Jego stosunek do Anny nie miał nic wspólnego z Iwanem Dragonowem i morderstwem ojca. Po prostu któregoś dnia wdarła się do jego umysłu Lena Siergiejewna i nie był pewien, czy nie wślizgnęła się także do jego serca. Nie wierzył jednak w to, iż ktoś, kogo zupełnie nie znał, był w stanie zawładnąć tak silnie jego uczuciami.

– Anno, wiem, że ostatnio zachowywałem się dziwnie i nieco odsunąłem się od życia towarzyskiego i od ciebie, ale obiecuję, że gdy tylko powrócimy do Petersburga, będę cię odwiedzał tak często, jak tylko będę mógł. A gdy wyjadę na manewry, postaram się dać ci dowody swojej sympatii i przywiązania – powiedział w końcu.

– Będę bardzo szczęśliwa z tego powodu, Aleksandrze Fiodorowiczu – odparła i zarumieniła się. I chyba nie chciała zanadto okazać, jak bardzo się cieszy z faktu, że Aleksander z niej nie zrezygnował, bo postanowiła zmienić temat. – Wiesz, odkąd Rasputin wdarł się w łaski carycy Aleksandry, do miasta przybywają co rusz brodaci mężczyźni, którzy nazywają siebie mistykami i cudotwórcami. Wydaje im się, że osiągną podobny do Rasputina rozgłos i wedrą się na petersburskie salony. Cóż za marzyciele…

– Ja bym ich wszystkich przepędził na cztery wiatry z miasta, łącznie z tym szarlatanem, Rasputinem, i przestaliby robić wodę z mózgu co poniektórym. Hrabina Goertner jest tak bardzo pod wpływem jednego spirytysty, że radzi się go nawet w kwestii wyboru imienia dla swojego pudla. A on jej odpowiada, podobno w imieniu jej zmarłego męża. Byłoby to nawet zabawne, ale mnie wydaje się żałosne.

– Ja też niekiedy chodzę na spotkania z mistykami. Oni mówią bardzo mądre rzeczy – nieco żachnęła się Anna.

– A czy nie lepiej samemu przeczytać owe mądre książki, z których cytatami ci kuglarze sypią jak z rękawa? – Roześmiał się.

– A zatem uważasz mnie za głupią?

– W żadnym razie, Anno. Myślę, że właśnie jesteś zbyt mądra, by w podobnych historiach brać udział.

– Zawsze to jakaś rozrywka – westchnęła.

Aleksander pomyślał, że właśnie odkrył powód wielkiej popularności podobnych do Rasputina dziwaków. Ci ludzie spotykali się z nimi, by rozwiać nudę. Biedota zaś, pozbawiona środków i perspektyw, oczekiwała cudów, by ich los w końcu się odmienił.

***

Wbrew jego niechęci do spędzania czasu na wsi, te kilka tygodni w Buchałkach minęło Aleksandrowi bardzo przyjemnie i nawet się nie spostrzegł, kiedy nadszedł czas jego wyjazdu. Zapewne zawdzięczał to Annie, która starała się wymyślać wciąż nowe rozrywki. Jednak to nie połowy ryb, zbieranie grzybów czy lepienie glinianych garnków podobało mu się najbardziej, ale rozmowy z Anną Pawłowną, które koiły jego nieco skołatane i zdezorientowane serce.

Białe róże z Petersburga

Подняться наверх