Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 12
1912
6
ОглавлениеLena Siergiejewna umierała z trwogi. Misza wciąż gorączkował, mimo że co chwilę zmieniała mu kompresy. Gdyby mogła zostawić chociaż na chwilę brata samego, chyba wyszłaby poszukać dorożki i zawiozłaby go do doktora Nabokowa. Albo do szpitala, choć tam nieco się bała, by ktoś nie wezwał policji albo Ochrany, a wówczas wizja zesłania albo wtrącenia jej do lochów Twierdzy Pietropawłowskiej znowu by powróciła. Obawiała się także reakcji Andrieja Dwerkina. Zacznie przecież zadawać pytania i nie wiadomo, czy uwierzy jej, jeśli okłamie go i powie, że znalazła się na Orłowskiej przypadkiem. Co wówczas pocznie, gdy Dwerkin każe się jej wynosić? A jeśli nazajutrz zjawią się stójkowi, by ją aresztować?
Przez jej głowę przebiegały setki dręczących myśli, a najgorsza była ta, co będzie, jeżeli jej Misza umrze. Kto wtedy pozostanie jej na świecie? Bo ojca kompletnie nie brała pod uwagę i odkąd od niego uciekli, ani razu nie zajrzała do rodzinnego domu. Jakąż ironią losu był fakt, że miała ojca lekarza, a musiała skorzystać z pomocy kompletnie obcego człowieka.
I gdy sądziła, że w końcu nieco uspokoiła swój umysł i duszę, a dłonie przestały jej drżeć, usłyszała pukanie do drzwi. Wystraszyła się i miała już je zignorować, aby przedłużyć moment, gdy jej ponure myśli zmaterializują się, ale doszła do wniosku, iż musi otworzyć albo przynajmniej sprawdzić, kto dobijał się do niej o tak późnej porze. Jeśli to w istocie przedstawiciele Jego Carskiej Mości, a ona nie zareaguje, zapewne i tak wyważą drzwi, a potem wtargną do środka.
Niemal na miękkich nogach podeszła do drzwi i uchyliła je. Jednak po drugiej stronie było tak ciemno, że nie miała pojęcia, kto przed nią stoi.
– Przepraszam, że się ośmieliłem… To ja, Aleksander Fiodorowicz Oboleński. Przyszedłem tylko sprawdzić, jak czuje się pani brat i czy czegoś wam nie potrzeba – powiedział niemal szeptem.
– Mój anioł… – westchnęła i dodała z ulgą: – Niech pan poczeka, przyniosę lampę i zaprowadzę pana do… siebie.
Jakże jej ulżyło, że to nie policja albo Ochrana, ale „jej anioł”, który i teraz nad nią czuwał. Przyniosła lampę i przez labirynt korytarzyków i pomieszczeń przeprowadziła Aleksandra Fiodorowicza do ich skromnego pokoiku. Odkąd w nim zamieszkała, starała się, by mieć chociaż namiastkę domu. Powiesiła firanki, na kanapie położyła kolorowe poduszki, a na biurku Dwerkina – dziergany obrus i niewielki samowar, który ukradła ze swojego domu przy moście Grenadierów.
– Wciąż gorączkuje? – zapytał Aleksander, z troską spoglądając na leżącego na kanapie Miszę.
– Tak, ale doktor powiedział, że to normalne i mam się niepokoić dopiero wtedy, jeśli gorączka nie spadnie do rana. I tak wyczekuję świtu – westchnęła Lena, po czym wyciągnęła dłoń w kierunku Aleksandra i powiedziała: – Nazywam się Elena Siergiejewna Woronin, a to jest mój brat, Misza.
– Aleksander Fiodorowicz Oboleński – przedstawił się i patrząc na wąską kanapę, zapytał ze zdziwieniem: – A gdzie pani sypia?
– Ja? – zmieszała się. – Na podłodze. Albo przytulam się do brata i śpimy razem, tylko tak jest nam trochę ciasno. Ale jak zrobię sobie legowisko na podłodze, jest całkiem wygodnie.
Było jej niezręcznie mówić o tym. Sypianie w takich warunkach nie było może powodem do wstydu, ale podobne pytanie nigdy nie powinno paść z ust tego mężczyzny.
– Przepraszam za to pytanie… – Uśmiechnął się, jakby czytając Lenie w myślach. – Ale tak tutaj ciasno, że przez chwilę wyobraziłem sobie, że nocą zamienia się pani w motyla, by przysiąść na jakimś płatku róży i zasnąć.
– Chyba szybciej w ćmę. – Również się uśmiechnęła i dodała: – Niechże pan siada, zaparzę herbaty, mam konfitury… I niech mi pan powie, co mogłabym zrobić, by odwdzięczyć się za pana dobroć…
– Myślę, że herbata będzie idealnym podziękowaniem – odparł, robiąc poważną minę i moszcząc się na krześle. Zdjął czapkę, odpiął pas z karabinem i powiedział: – Proszę pamiętać, jeśli tylko Misza nie przestanie gorączkować, proszę posłać po doktora Nabokowa. Leczy nas od lat i naprawdę jest dobrym medykiem.
Lena uśmiechnęła się smutno i odgarnęła niesforny kosmyk włosów z czoła.
– Pan porucznik to chyba nie wie, że ja nie mam służby, którą mogłabym posłać po doktora…
– W rzeczy samej, głupiec ze mnie! Zatem poczekam z panią do rana i wtedy już będzie miała pani kogo posłać. A jutro zapewne zjawi się zacny Andriej Dwerkin i już nie będzie pani sama.
– Nie śmiałabym pana o to prosić… – Zarumieniła się, po czym westchnęła: – Prawdę mówiąc, to trochę obawiam się pana Dwerkina… Choć zacny to człowiek, nie wiem, jak zareaguje, gdy dowie się, że wdałam się w jakąś awanturę. Poszłam tam z ciekawości, jakiś chłopak podrzucił ulotkę. A tak o tym Kamieńskim piszą w gazetach… Że ma jakieś moce nadprzyrodzone, dane przez siły anielskie. No i chciałam ja tego anioła zobaczyć…
Aleksander zrobił się czujny. Wciąż nie chciał zdradzać, że ściga tego człowieka, ale był ciekaw, co o nim powie Elena Siergiejewna.
– I cóż? Zobaczyła pani anioła? – zapytał przez zaciśnięte zęby.
– Prędzej diabła, Aleksandrze Fiodorowiczu, choć nie dostrzegłam na jego głowie rogów, jak to pisała jedna z gazet. Ale te jego oczy…
– Co z jego oczami jest nie tak?
– One są takie… zimne, bezwzględne. Kiedy mówi, porywa tłum. Doskonale potrafi przedstawiać wizję lepszego świata, ale kiedy tak spojrzał na mnie… Aż zrobiło mi się słabo i wyszłam na ulicę. Poczułam lęk przed tym człowiekiem.
– I słusznie, bo to bezwzględny morderca, a nie tylko zwykły wichrzyciel – mruknął Aleksander.
– Co też pan mówi, Aleksandrze Fiodorowiczu? A kogóż on zamordował? – dopytywała Lena.
– Lepiej, żeby pani nie wiedziała niczego więcej.
Nie chciał zdradzać pewnych szczegółów tej dziewczynie, bo nie wiedział, czy może jej ufać. A jeśli Dragonow dowie się, iż odkryto jego prawdziwą tożsamość, z pewnością będzie jeszcze bardziej czujny.
Elena Siergiejewna nie naciskała, bo miała respekt dla tego postawnego mężczyzny w mundurze, chociaż nie napawał jej lękiem jak Kamieński, który uraczył ją swoim lodowatym spojrzeniem, a potem przyrównał do rewolucji. Aleksander był inny. Czuła, że nie zrobiłby jej krzywdy. Zresztą uratował życie jej bratu, a teraz czuwał z nią w milczeniu przy jego łóżku.
– O Dwerkina proszę się nie martwić, napiszę jutro do niego list w pani sprawie. Nie ośmieli się nawet wypytywać pani zanadto o to zdarzenie – zapewnił w pewnej chwili Aleksander i dotknął jej dłoni. Była niemal lodowata od zimnej wody, w której Lena moczyła płócienną chustkę, by zrobić bratu okłady.
– Ale czy zechce pana posłuchać?
– Zechce, bo inaczej więcej nie kupię u niego kwiatów. – Roześmiał się. – Jakież pani ma zimne dłonie.
– Pan za to bardzo ciepłe – powiedziała cicho.
Nieco się zmieszała dotykiem Aleksandra. Był on jedynie gestem pocieszenia i wyrazem serdeczności, a jednak poczuła, jakby przez jej ciało przeszły tysiące małych igiełek.
– Zatem pozwoli pani, że oddam pani nieco swojego ciepła. – Kolejny raz uśmiechnął się do niej i ujął jej dłonie.
Potem zaczął pocierać je i zamykać w delikatnym uścisku, aż w końcu zrobiły się ciepłe. Jednak dla Leny to nie było jak ogrzanie dłoni w futrzanej mufce czy nad ogniem w kominku, ale pieszczota, która sprawiła, że nie mogła się ani ruszyć, ani odezwać. Siedzieli więc tak, trzymając się za ręce, od czasu do czasu zmieniając Miszy okłady, dopóki wąski strumień dnia nie wsunął się przez okno, budząc ich ze snu, który snem wcale nie był, ale jakąś ułudą spokoju i jedności. Wraz z nadejściem bezlitosnego świtu, który przerwał ten dziwny stan, czoło Miszy zrobiło się chłodniejsze i chłopiec w końcu zasnął.
– Pójdę już – wyszeptał Aleksander.
– Aleksandrze Fiodorowiczu, będę codziennie modliła się za pana, żeby panu zawsze sprzyjało szczęście, bo zasługuje pan na wszystko, co najlepsze.
– Niechże pani nie robi ze mnie świętego. – Roześmiał się.
– Nie robię. Ale życzę panu szczęścia, nawet jeśli święty pan nie jest – powiedziała zupełnie poważnie.
– Dziwna to była noc – mruknął, jakby do siebie, Aleksander, po czym ucałował dłoń Leny i zniknął za drzwiami kwiaciarni.