Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 15
1913
3
ОглавлениеKiedy kolejny raz Lena Siergiejewna wkładała bilecik do bukietu białych róż, mruknęła pod nosem:
– Kim, u licha, jest Anna Pawłowna Golicyna?
Zazdrościła tej kobiecie niewymownie, bo co kilka dni przygotowywała dla niej bukiet i wkładała bilecik: „Jesteś w mojej pamięci i sercu. Aleksander”. Wyobrażała sobie, że ów Aleksander zapewne jest przystojny, młody i majętny, tak samo, jak Aleksander Fiodorowicz Oboleński. Po chwili uśmiechnęła się do siebie, bo równie dobrze nadawcą owych bukietów mógł być jakiś siwy, zasuszony baron lub hrabia, który próbował zdobyć serce jakiejś młodziutkiej panny.
Pytanie jednak usłyszał Andriej Dwerkin, który uwielbiał plotki z wyższych sfer i potrafił nieustannie prawić o mariażach, rozwodach i przywarach swoich bogatych klientów.
– A, to taka jedna zubożała arystokratka. Piękna, mądra, ale cóż z tego, kiedy ojciec wariat. Poszczęściło się jej, bo pozostałe zamężne siostry musiały się zadowolić kawalerami niższych stanów. Najstarsza wyszła za buchaltera, a druga z kolei za właściciela niewielkiej i mocno wyeksploatowanej floty kutrów rybackich. Anna zaś ustrzeliła jedną z najlepszych partii w Petersburgu, Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego, którego miałaś zaszczyt poznać i który pomógł ci podczas tego przykrego wypadku.
Lenie pociemniało przed oczami. Nie było dnia, by nie myślała o Aleksandrze Fiodorowiczu. Był dla niej uosobieniem mężczyzny niemal doskonałego, a „niemal” tylko dlatego, że doskonały pozostawał jedynie Bóg. Usiadła na zydelku i wpatrywała się w jeden punkt na ścianie, jakby nie chciała uwierzyć, że Aleksander Fiodorowicz mógłby kogoś kochać i ożenić się, mimo iż nie wiązała z nim żadnych nadziei. A może jednak miała jakieś złudzenia, jeśli przekazana informacja tak nią wstrząsnęła?
– I myślisz, Andrieju Dwerkinie, że pobiorą się? – zapytała niepewnie Lena.
– Ach, to cała awantura była, bo kilka miesięcy temu Aleksander jakby zaczął unikać Anny Pawłowny i przestał u niej bywać. Prorokowano, że ze ślubu nic nie wyjdzie i panna będzie musiała poszukać sobie innego kandydata. Ojciec nawet uruchomił swatki, a cała rodzina Golicynów ze strony Anny wpadła w panikę, że taki okaz wymyka im się z rąk. W sprawę włączyła się hrabina Dołgoruka i chyba coś zdziałała, bo Aleksander Fiodorowicz znowu zaczął bywać w domu Golicynów, a gdy wyjeżdża do Carskiego Sioła na manewry, zamawia u mnie bukiety dla niej. Zapewne najpóźniej po Bożym Narodzeniu się oświadczy, a że lepszego kandydata Anna nie mogłaby sobie wyobrazić, zostanie przyjęty. Już zacieram ręce, bo szykuje się duże zamówienie, chociaż gdy syn hrabiego Szeremietiewa brał ślub w Moskwie, zamówił u jednego z dostawców aż cały wagon kwiatów.
Kiedy podekscytowany Dwerkin skończył mówić o rychłym ślubie Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego i Anny Pawłowny Golicyny spojrzał na swoją pracownicę i niejako podopieczną.
– A co tobie, Lenko? – zapytał.
– A nic. Tak się rozmarzyłam, bo pewnie Anna Pawłowna będzie miała i piękną suknię, i orszak, i wesele na kilkaset osób – skłamała.
Jednak Dwerkin spędzał z nią w kwiaciarni zbyt dużo czasu, aby nie odgadnąć, iż coś innego musiało zdenerwować Lenę, bowiem śluby w ich branży to był niemal chleb powszedni, łącznie z tymi, które odbywały się wśród arystokracji.
– On nie dla ciebie ani ty dla niego – mruknął.
Lena przełknęła ślinę. Wiedziała o tym doskonale, ale potem pomyślała, jak bardzo jest to niesprawiedliwe, że nie może nawet marzyć o podobnym mężczyźnie tylko dlatego, iż jest biedna. Nie wspominając o tym, że i w jej żyłach płynęła szlachecka krew i gdyby nie skłonności jej przodków do gorzałki, dzisiaj mogłaby być panną z całkiem pokaźnym posagiem i majątkiem w Byszkowicach.
– A czy ja jestem brzydka, Andrieju Dwerkinie?
– Jesteś piękna, Lenko. Masz nadzwyczaj oryginalną urodę i gdybyś była moją córką, byłbym dumny jak paw. Jednak świat poukładany jest według innych prawideł i panny bez posagu nie mogą mieć zbyt wysokich wymagań. Gdybym był młodszy, pewnie nawet oświadczyłbym ci się, ale zbrodnią byłoby, gdybyś wyszła za takiego starego pryka – powiedział pocieszająco.
– Zdarzają się przypadki, że… No, choćby hrabia Golicyn. Podobno ożenił się z niepiśmienną wieśniaczką, z której potem zrobił damę.
– I potem go wydziedziczyli, aczkolwiek nie przez małżonkę, ale przez bolszewickie poglądy. Jeśli jednak syn hrabiego pragnął zostać komunistą, to chyba nie płakał zbyt mocno z tego powodu.
– No, widzi pan, są takie wypadki, bo prawdziwa miłość nie zważa na podobne konwenanse.
– Prawdziwa miłość… Lenko, czyś ty się przypadkiem nie zakochała w młodym Oboleńskim?
– Ależ skąd! Przecież ja go nie znam, zaledwie raz z nim mówiłam – żachnęła się.
Nie chciała wspominać o tym, że spędzili razem noc na zapleczu kwiaciarni, bo zapewne stary Dwerkin posądziłby ich o jakieś niecne uczynki.
– Posłuchaj więc, Lenko… Owszem, zdarzają się podobne przypadki, a plotki o nich chętnie powtarzane są przez wszystkie petersburskie służące, ale masz większą szansę zostać uderzoną piorunem na Newskim Prospekcie aniżeli znaleźć kawalera, który poświęci dla ciebie pozycję i majątek.
– Ale miłość… – upierała się Lena, jednak Dwerkin przerwał jej.
– Tacy wielcy panowie żenią się dla interesu, a kochają się na boku. To znaczy miewają kochanki i dałby Bóg, gdyby kochali tylko raz w życiu. Najczęściej co sezon kochają się w innej.
Chciała już zakończyć tę rozmowę, bo jej wyobraźnia zaczęła niebezpiecznie szybować do osoby Aleksandra Oboleńskiego i hordy jego kochanek.
***
Po skończonej pracy postanowiła kupić sobie na pocieszenie pierwszy w życiu kapelusz. Zresztą i tak musiała to zrobić, bo Dwerkin narzekał, że wożąc kwiaty jego konną furgonetką, w chustce wygląda jak baba ze wsi. Poszła więc do modystki i długo wybierała wśród kapeluszy, bo każdy wydawał się piękniejszy od poprzedniego. W końcu zdecydowała się na granatowy kapelusik, którego fason królował teraz w Petersburgu. Stanęła przed lustrem i zapytała modystkę:
– I jak wyglądam?
– Wyglądasz tak, że byłabyś w stanie złamać serce nawet carowi – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się do Leny.
W istocie wyglądała zupełnie inaczej niż w chustce. I bardzo pięknie, chociaż wcale nie chciałaby złamać serca Mikołajowi II, który w ogóle jej się nie podobał, ale chętnie zrobiłaby to z sercem należącym do Aleksandra Fiodorowicza. Mogłaby się poczuć jak małostkowa panna, którą był w stanie urzec jedynie wygląd kawalera, ale on zajmował jej myśli dlatego, iż okazał jej serce i uratował Miszę. Z goryczą też przypominała sobie za każdym razem, jak nisko upadł jej ojciec lekarz, kiedy szukając pomocy dla brata, ani razu o nim nie pomyślała.
Po powrocie do kwiaciarni czekała na nią przykra niespodzianka. Lena przeklęła się w duchu, że myślała tego dnia o Siergieju Woroninie, bo doszła do wniosku, że niejako przyciągnęła nieoczekiwanego gościa, którym okazał się przyjaciel ojca, Pomiakin.
– Przyszedłem sprawdzić, jak wam się wiedzie – powiedział, rozglądając się z zaciekawieniem.
– Bardzo dobrze, panie radco – odpowiedziała grzecznie. – Ja pracuję, Misza chodzi do szkoły. I nikt nas nie tłucze pasem.
– Twój ojciec bardzo za wami tęskni… – mruknął Pomiakin.
– Wciąż pije?
– Nie tak dużo, jak kiedyś – odparł Pomiakin, ale uciekł wzrokiem przed czujnym spojrzeniem Leny.
– Jeśli pije, to jedyne, za czym tęskni, to kolejna szklaneczka wódki.
– Twój ojciec nigdy nie pił ze szklanek – mruknął Pomiakin.
– To w rzeczy samej ogromne wyróżnienie dla pijaka.
– Mogłabyś go czasem odwiedzić.
– Mogłabym, ale nie chcę. Nigdy nie zachowywał się jak ojciec. Wtedy, gdy pan chodził z dziećmi na karuzelę albo do cukierni, mój ojciec spał pijany albo bił nas swoim skórzanym pasem z metalową sprzączką. Zatem nie widzę powodu, by go odwiedzać i pytać o zdrowie – odparła stanowczo.
– Byłoby mu przyjemnie, gdyby wiedział, że o nim nie zapomniałaś.
– O, panie radco… Jakże mogłabym zapomnieć? Pamiętam, doskonale pamiętam każdy raz, który wymierzył mamie, mnie i Miszy. Może więc pan przekazać Siergiejowi Woroninowi, że jak najbardziej nigdy go nie zapomnę – syknęła Lena.
Później grzecznie, ale zdecydowanie powiedziała, że właśnie przygotowuje duże zamówienie i nie ma teraz czasu, by prowadzić konwersacje. Nie była to prawda, swoje zajęcia już dawno skończyła, ale nie miała zamiaru ciągnąć tematu ojca. Gdyby mu naprawdę na nich zależało, przestałby pić, a potem przyszedł do kwiaciarni i żebrał o wybaczenie.
Skończyła właśnie pomagać Miszy w arytmetyce, gdy do ich pokoju wsunął głowę Dwerkin.
– Idę do siebie. Jutro trzeba zawieźć kwiaty do domu Golicynów na Jekatierinowski Prospekt. To niedaleko pałacu Jusupowa. Dzisiaj przysłano nowe zamówienie, zapewne na konto przyszłego zięcia – powiedział Dwerkin i chwilę potem Lena usłyszała szczęk zamykanych drzwi frontowych.
***
Lena ostatnio często przemierzała ulice, gdzie stały pałace i domy najbogatszych arystokratów Petersburga. Już nie czuła się tak onieśmielona, jak kiedyś, gdy konnym planwagenem jechała w samo serce tego miasta. Tym bardziej że teraz miała na głowie nowy kapelusik. Mężczyźni przechadzający się ulicami często na nią zerkali, ale być może dlatego, że powożąca konnym zaprzęgiem kobieta stanowiła dość osobliwy widok. Mimo iż kwiaty dostarczała klientom dziesiątki razy, a ostatnio również układała je w wazonach, opanowując tę sztukę w stopniu bardzo dobrym, tego dnia pragnęła, by Andriej Dwerkin wyręczył ją w tym zajęciu. Zapewne zgodziłby się, gdyby podała mu jakiś dobry powód, ale obawiała się, że znowu będzie ją podejrzewał o to, że zakochała się w Aleksandrze Fiodorowiczu i nie chce jechać do domu Anny Pawłowny, by nie czuć bólu z powodu ich rychłego ślubu.
Jak zwykle od razu przekazała kamerdynerowi bukiet z bilecikiem dla Anny, a potem weszła do pokoju kredensowego, gdzie już czekały na nią rzędy rozmaitych wielkości i kształtów wazonów. Zganiła siebie za to głupie zdenerwowanie wizytą w tym domu, bo przecież nie wchodziła na pokoje i nie miała szansy natknąć się na Annę Pawłownę. Uspokoiła myśli i zabrała się za swoją pracę, która potrwała dwie godziny.
Wyjeżdżała z bramy, gdy zobaczyła smukłą kobietę o rumianej twarzy, wsiadającą do powozu. Nie wiedziała, która to z sióstr Golicyn wybiera się na przejażdżkę, bo nie miała okazji poznać żadnej z nich, gdy nagle z okna wychyliła się głowa dziewczyny w upiętej z warkocza koronie, która krzyknęła:
– Anno, poczekaj, pojadę z tobą do modystki!
A zatem właśnie spotkała przyszłą żonę swojego anioła i najcudowniejszego mężczyzny, jakiego poznała w życiu, Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego. Zatrzymała się jeszcze obok powozu Anny Pawłowny i pod pretekstem zamykania drzwiczek od furgonu przyjrzała się ukradkiem kobiecie, której tak bardzo zazdrościła. Miała piękną, nieco zbyt mocno rumianą twarz i sprawiała wrażenie wyniosłej, ale Lena doszła do wniosku, że będzie doskonale pasowała do Aleksandra. Westchnęła głośno i ruszyła przed siebie.
Na Greczeskim Prospekcie musiała się zatrzymać na dłużej, by dostarczyć do jednej z kamienic bukiet storczyków. Już miała ruszyć sprzed kamienicy klienta, gdy nagle ktoś usiadł obok niej na koźle. Przestraszona, odwróciła głowę, sądząc, że stanie się niebawem ofiarą napadu, gdy ujrzała lodowate błękitne oczy Kamieńskiego. Zapewne gdyby nie one, nie rozpoznałaby w tym brodatym mężczyźnie w stroju kaznodziei słynnego robotniczego buntownika.
– Ruszaj! – syknął.
Bez szemrania zrobiła, co jej kazał, pomna słów Aleksandra, że ma do czynienia nie tylko z bolszewikiem, ale także z mordercą, chociaż nie wiedziała, kogo ów człowiek zabił i dlaczego.
– Przestraszył mnie pan – powiedziała ze złością w głosie, gdy nieco ochłonęła.
– Przepraszam, nie miałem takiego zamiaru, ale muszę się ukrywać, więc mój wygląd się zmienia. Ty mnie jednak poznałaś.
– Pana oczy… Zapamiętałam je – wydukała.
– Ja twoje również, Leno. Jak czuje się twój brat, Misza?
– Dużo pan o mnie wie…
– Trochę wiem… Na przykład to, że kiedyś mieszkałaś na Wyborskiej, niedaleko mostu Grenadierów.
– Przeraża mnie pan… – jęknęła. – Ale nie mieszkam tam już od dwóch lat. Zapewne to również pan wie.
– Dlaczego zostawiłaś swojego ojca, gdy twoja matka umarła? – zapytał niemal z wyrzutem. – Moi rodzice i bracia zmarli na cholerę, oddałbym wszystko, żeby jeszcze kiedyś ich zobaczyć.
– I bawi się pan teraz w moralizatora? – fuknęła. – To niechże dowie się pan również, że mój ojciec jest pijakiem i brutalem. Bił mnie, moją matkę i brata, więc ja nie oddałabym wszystkiego, by go widywać.
– Przykro mi… Teraz rozumiem, bo wcześniej myślałem, że odeszłaś do kochanka.
– Do jakiego kochanka? – zdziwiła się.
– Do Andrieja Dwerkina.
Mimowolnie roześmiała się.
– Andriej Dwerkin jest dla mnie jak ojciec, którego właściwie nie miałam, chociaż powinnam w zasadzie powiedzieć, że to nie jest pańska sprawa.
– Ale powiedziałaś, Leno.
Sama nie wiedziała, dlaczego poddawała się temu swoistemu przesłuchaniu. Kamieński miał w sobie coś, co sprawiało, iż czuła się jak żołdak w obecności swojego komendanta i potulnie spełniała jego rozkazy. Zaniepokoiła się także, że ów człowiek tak wiele o niej wiedział.
– Dlaczego pana tak bardzo zajmuje moje życie? – zapytała zimno.
– Powiedziałem ci, Leno, że są twarze, których się nie zapomina. Wnikają w pamięć i w serce. Twoja twarz taka jest i chciałbym móc patrzyć na nią codziennie – odparł chrapliwym głosem.
– Panie Kamieński…
– Iwan… – przerwał jej. – Mam na imię Iwan.
– Zatem, Iwanie, powiem tak… Schlebia mi niezmiernie twoje zainteresowanie, ale jest mi pan zupełnie obojętny. Nie znam pana, nic o panu nie wiem, oprócz tego, że chciałby pan obalić cara i wywołać rewolucję. – Po chwili zatrzymała powóz i oznajmiła: – Proszę wysiąść.
Odwrócił się w jej stronę i popatrzył w taki sam sposób jak wówczas, gdy spotkał ją po raz pierwszy, na wiecu. Gdyby nie siedziała na koźle, a stała na ulicy, zapewne ugięłyby się pod nią nogi.
– Będę się tobą opiekował, Leno – szepnął niskim, zmysłowym głosem. – Nigdy nie pozwolę, by ktokolwiek cię skrzywdził. Pamiętaj, zawsze będę w pobliżu.
A później pocałował ją w usta. Była przerażona. Jego pocałunkiem, spojrzeniem i tym, co do niej mówił. Nie chciała od niego żadnej pomocy ani tego, by był blisko niej. Po prostu bała się go, chociaż zupełnie nie pasował jej do obrazu mordercy.