Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 13

1913
1

Оглавление

Kiedy w Petersburgu nadchodził sezon letni, w bogatych domach rozprawiano o tym, kto kogo zaprosi do siebie na wieś. Brak zaproszenia oznaczał wykluczenie z towarzystwa i Anna Pawłowna Golicyna ubolewała, że tego roku nie otrzymała jeszcze żadnej propozycji. To mogło stanowić dowód na to, iż jej rodzina przestała się liczyć w świecie petersburskiej socjety. Od chwili, gdy otwierała rankiem oczy, wizja upadku nie opuszczała jej ani na chwilę. Zrywała się wtedy z łóżka i zanim zadzwoniła po pokojówkę, przemierzała boso swoją sypialnię, zagryzając wargi i tarmosząc ze złości troki muślinowej koszuli nocnej.

Jeszcze w zeszłym roku była niemal pewna, że Aleksander Fiodorowicz Oboleński lada moment się zadeklaruje, a tymczasem minęło kilka miesięcy, a on zdawał się nawet jej nie zauważać. Najwyraźniej to niezrozumiałe zdystansowanie młodego Oboleńskiego do jej osoby zostało zauważone i dlatego nikt nie kwapił się, by wysłać jej zaproszenie na wieś. W rezultacie będzie musiała spędzić lato w ich majątku, w towarzystwie swoich sióstr, z których dwie już wyszły kiepsko za mąż, kolejna zaś powoli więdła i gorzkniała, bowiem na horyzoncie nie pojawiał się nikt, kto chciałby ją pojąć za żonę. I ona, która miała poprzez małżeństwo zrobić największą karierę, dołączy do tego ponurego stadka.

Tego poranka nie było inaczej. Była już rozdrażniona, właściwie zanim na dobre się obudziła i z każdą minutą nabierała pewności, że cały dzień będzie jej owo rozdrażnienie towarzyszyło. Nie poprawiało jej humoru nawet to, iż inwestycja ojca w obligacje banku okazała się tym razem trafiona i jej posag został ocalony bez konieczności sprzedawania moskiewskim letnikom terenu nad stawami.

Zjadła śniadanie w swoim pokoju, a potem zeszła do saloniku, by skończyć haftować obrus do monastyru. Dużą niespodzianką więc było, gdy wszedł lokaj i na srebrnej tacy przyniósł jej liścik. Odetchnęła z ulgą, bo owa wiadomość nie mogła oznaczać niczego innego, jak tylko zaproszenie na lato do któregoś z pałaców. Marzyła o Liwadii, pełnej przepychu krymskiej rezydencji Szeremietiewów, ale, niestety, nie znalazła na kopercie ich pieczęci, a monogram starej hrabiny Dołgorukiej, jej ciotki, która jedynie zapraszała ją do siebie na obiad. Ze złości zmięła list i cisnęła nim o podłogę.

Potem jednak pomyślała, że może hrabina wzywała ją do siebie po to, by omówić jej pobyt w pałacu w Buchałkach, więc może jednak lepiej skorzystać z zaproszenia. Westchnęła na samą myśl o popołudniu spędzonym u ciotki, bo hrabina od jakiegoś czasu wprawiała ją w zły humor, ponieważ zasypywała ją pytaniami o Aleksandra Fiodorowicza Oboleńskiego, a ona nie mogła udzielić jej takiej odpowiedzi, jakiej by chciała. A wówczas hrabina nie szczędziła jej uszczypliwości. Zresztą nie tylko ona padała ofiarą złośliwości tej starej kobiety, ale każdy, kto nawinął się jej pod rękę. Hrabina nie zważała na to, że niektóre jej docinki są niestosowne, ponieważ twierdziła, iż ona może sobie na nie pozwolić z racji słusznego wieku i wysokiej pozycji w towarzystwie. Niekiedy szeptano, że hrabina na starość zapadła na jakąś chorobę nerwową, inni przypisywali to jej gderliwemu charakterowi.

***

Podczas obiadu, na którym było z piętnaście innych osób, hrabina Praskowia Iwanowna Dołgoruka nie odzywała się wiele i oszczędziła Annę, co ta przyjęła z nieopisaną ulgą. Jednakże gdy pozostali goście raczyli się herbatą i ciastem, hrabina poprosiła Annę do oranżerii.

– Czas mija, latka lecą, a młody Oboleński jakby zapomniał o tobie – prychnęła hrabina i czar spokojnego popołudnia prysnął w jednej chwili.

– On wiecznie na manewrach albo dogląda dóbr ziemskich rodziny, bo odkąd zabito hrabiego, nastąpiło w ich majątku niejakie rozprężenie – wyrecytowała wyuczoną niemal na pamięć formułkę, którą to przekazywała każdemu, kto próbował nagabywać ją o jej związek z Aleksandrem.

– Przede mną nie musisz udawać, moja droga. Po prostu ostatnio Aleksander cię ignoruje i kto wie, czy nie zagustował w innej pannie. Bo to, że ma kochankę, jest niemal pewne. – Hrabina machnęła ręką.

Anna Pawłowna zarumieniła się, co sprawiło, że jej twarz zrobiła się niemal cała pąsowa. W towarzystwie dam bowiem nie wypadało mówić o męskich słabościach. Wielu mężczyzn oddawało się rozpuście, jednak rozprawianie o tym głośno było bardzo niestosowne.

– Ależ co też cioteczka… – wydukała niepewnie.

– Mężczyzna, któremu nieśpieszno do ożenku i do gorącego łóżka małżonki, zapewne zaspokaja swoje potrzeby na mieście – oznajmiła zupełnie niezrażona hrabina.

– Cóż więc mam robić? – Anna przewróciła oczami.

– W rzeczy samej, ty możesz niewiele. Ale ja mogę dość dużo. Zaprosiłam Aleksandra do nas, do pałacu w Buchałkach. Ty również przyjedź. Wcześniej jednak chciałam się upewnić, czy między wami nie doszło do jakichś drastycznych waśni.

Serce Anny Pawłowny aż podskoczyło z radości. Nie tylko dlatego, że teraz już będzie mogła mówić na herbatkach, iż lato spędzi w Buchałkach, ale również z uwagi na obecność Aleksandra.

– Zapewniam ciocię, że między nami wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– No chyba aż w tak dobrym nie jest, jeśli jeszcze się nie zobowiązał. Ze mną nie musisz tak pogrywać. To jest dobre dla kogoś, kto przedkłada formę nad treść, ja wolę konkrety.

– A co jeśli on… – zatrwożyła się Anna.

– To właśnie zadanie dla ciebie, byś na nowo rozpaliła w nim uczucia, moja droga. Potrafisz to robić, bo znam kilku mężczyzn, którzy stracili dla ciebie głowę i pewnie zadeklarowaliby się natychmiast, gdyby nie to, że głowę stracił także twój ojciec. Chociaż niekiedy myślę sobie, iż on nigdy jej nie miał.

Dziewczyna nie próbowała bronić ojca, zresztą myślała podobnie jak hrabina Dołgoruka. Ojciec mógł ulokować kapitały w petersburskich nieruchomościach, co robili niemal wszyscy, zamiast zajmować się fabrykantami i ich interesami. Wtedy z pewnością wszystkim im żyłoby się spokojniej i bardziej dostatnio, a Anna nie musiałaby się martwić kaprysami majętnego kawalera.

***

Z końcem czerwca Anna Pawłowna przybyła do majątku w Buchałkach, a wraz z nią jej fińska pokojówka, Jutta. Miejsce to słynęło z przedziwnych fluidów, które sprawiały, że ludzie zakochiwali się tam w sobie, niekiedy nawet w sposób szalony i nieodpowiedzialny. O związku jednego z Golicynów, który koniec końców został wydziedziczony, rozmawiano szeptem, mimo iż człowiek ten został pozbawiony majątku nie z uwagi na skandaliczne małżeństwo, jakie zawarł, ale dlatego, że miał zbyt liberalne poglądy…

Otóż pewnego słonecznego i nader pięknego popołudnia Władimir Golicyn podczas spaceru spotkał Tatianę Goworową, miejscową wieśniaczkę, która jak co dzień prowadziła gęsi nad staw. Władimir tak zachwycił się niepiśmienną dziewczyną, że postanowił ożenić się z nią i wprowadzić na salony. Wcześniej jednak nauczył ją wszystkiego, co powinna wiedzieć dobrze urodzona panna i Tatiana wydawała się nie odstawać od reszty towarzystwa. Wybór Władimira, chociaż niechętnie, został w końcu zaakceptowany, a o jego wybrance mówiono, że jest zabawna, bystra i ma dobre serce.

Opowieść ta, powtarzana przez służbę na każdym kroku, rozbudzała nadzieje prostych panien na to, by poprzez małżeństwo wejść do wyższych sfer. Anna Pawłowna miała jednak nadzieję, że w Aleksandrze Fiodorowiczu to ona rozpali uczucia, a nie jakaś przygodna analfabetka.

Życie na wsi toczyło się leniwie i zdecydowanie wolniej niż w Petersburgu. Z racji ograniczonych rozrywek najważniejsze były posiłki, które ciągnęły się niekiedy kilka godzin. Obiad zaczynał się już w chwili, gdy mężczyźni zasiadali przy niewielkim stoliku i raczyli się schłodzoną wódką, kobiety zaś szykowały garderobę, bowiem wypadało zmienić kreację na popołudniową. A gdy już wszyscy zasiedli do długiego stołu, wchodził służący z wazą gorącej zupy. Wówczas nestorka rodu brała od każdego talerz i osobiście nalewała mu zupę, a jako że na obiedzie bywało niekiedy i kilkanaście osób, sama ta czynność trwała czasami dwadzieścia minut. Potem biesiadowano przy mięsach, pieczonych ziemniakach i gotowanych warzywach, nakładając na talerze mnóstwo małych porcji i równie małe kęsy wkładając do ust. Pod koniec posiłku przychodził kamerdyner i zbierał zamówienia na obiad mający się odbyć dnia następnego i tak mijało kolejne pół godziny. Kiedy już uporano się z życzeniami gości, należało przejść do salonu, gdzie czekało ciasto, kawa i oczywiście wódka dla mężczyzn.

Anna Pawłowna uwielbiała to powolne celebrowanie posiłków, niezliczoną liczbę służby kręcącej się po pałacu, codzienną zmianę pościeli i obrusów oraz wszechobecne monogramy, umieszczane wszędzie, gdzie tylko to było możliwe. Przy sprzyjającej aurze wszyscy szli w plener, także z hordą służących, a w niedzielę do cerkwi, gdzie zajmowali wyznaczone miejsca, zwane także miejscami książąt, oddzielonych od zwykłego ludu, który przychodził do świątyni, by oddać hołd miłosiernemu Panu, jednakże nie mógł tego czynić w zbyt bliskiej odległości od klasy wyższej.

Oprócz tych wszystkich atrakcji ta największa, a mianowicie Aleksander Fiodorowicz, miała się już niebawem pojawić i Anna Pawłowna, jadąc powozem na niedzielną liturgię, postanowiła, że tym razem pomodli się żarliwie o pomyślność swoich planów względem Oboleńskiego.

Z zamyślenia wyrwał ją przedziwny dźwięk, nader głośny jak na tę spokojną okolicę.

– Hrabia Juszkin sprawił sobie automobil i angielskiego szofera – oznajmiła hrabina, gdy Anna z niepokojem zaczęła wypatrywać źródła tego hałasu.

– Z hrabiego Juszkina zawsze był oryginał. – Roześmiała się, widząc, jak idący boczną drogą chłopi zaczynają uciekać w łany zbóż albo chowają się w zapadlinach.

– Ten oryginał straszy chłopstwo. Myślą, że to jakiś potwór nadjeżdża i uciekają, aż się kurzy. My zaś zastanawiamy się, jak traktować tego angielskiego szofera. Siedzieć z nami nie może, jednak nie wypada, aby traktować go jak służbę. Może jak uczonego albo artystę, bo takich ludzi dopuszczamy do pewnej poufałości… – zastanawiała się głośno hrabina, bo zapewne były to jedyne problemy, jakie posiadała.

– I cóż cioteczka postanowiła?

– Postawiliśmy osobny stolik w jadalni. – Hrabina uśmiechnęła się z triumfem.

– Cóż za przenikliwość, cioteczko – odparła Anna i nie powiedziała już niczego więcej, bo powóz podjechał przed cerkiew.

Z ciekawością jednak obserwowała i ten diabelski hałaśliwy twór, zwany automobilem, i angielskiego szofera, Davida Williamsa, który w goglach i skórzanej kurtce wyglądał niepokojąco przystojnie.

Białe róże z Petersburga

Подняться наверх