Читать книгу Białe róże z Petersburga - Joanna Jax - Страница 9
1912
3
ОглавлениеByło wczesne wrześniowe popołudnie, jedno z tych, które zwiastują nadejście jesieni, bo wiatr jest chłodniejszy, słońce wytraca swoją moc, a kiedy zasnuwa się chmurami, są one ciemne i ciężkie. Aleksander Fiodorowicz Oboleński powrócił właśnie z manewrów odbywających się w Carskim Siole i zasiadł do pierwszego od kilku tygodni rodzinnego obiadu. Ochmistrzyni poinformowała go, że z tej okazji Irina Aleksandrowna nakazała przyrządzić jego ulubione potrawy. Uśmiechnął się do niej, bo już nieco go znużyło koszarowe jedzenie, chociaż z racji przydziału do elitarnej jednostki różniło się ono od tego, jakie dostali zwykli żołnierze. Na obiedzie nie było żadnych gości, jedynie babcia Daszkowska, która coraz częściej bawiła w ich domu i przebąkiwała nawet, że niebawem przeniesie się na stałe na Nabrzeże Francuskie.
Kiedy podano wazę z zupą, której zapach roznosił się po całej jadalni, a on rozprawiał o tym, iż jest jedynym brunetem w oddziale, w drzwiach ukazała się szczupła postać kamerdynera. Wołodia był nieco zdenerwowany i stał przez chwilę w progu, jakby zastanawiał się, czy przerwać Aleksandrowi. W końcu zdecydował się do niego podejść, chociaż zrobił to niezbyt pewnie.
– Aleksandrze Fiodorowiczu, przepraszam, że przeszkadzam, ale przybyło dwóch funkcjonariuszy z Ochrany i chcą pilnie się widzieć z barinem.
Aleksander poderwał się z krzesła i zapytał:
– Gdzie są?
– Na dole, w pokoju jadalnym dla służby. Czy mam powiedzieć, żeby poczekali?
– Nie, już do nich schodzę.
Posiłki były świętością dla Iriny Aleksandrowny. Nikt bez powodu nie wstawał od stołu i jedynie nadzwyczajne wypadki usprawiedliwiały odstępstwo od tej reguły.
– Przepraszam, to bardzo pilne – oznajmił i zanim Irina Aleksandrowna Oboleńska zdążyła okazać swoje niezadowolenie, Aleksander był już w holu i kierował się w stronę wewnętrznych schodów.
Ich dom nie był tak ogromny, jak pałace nad Fontanką, ale i tak wydawało mu się, że całe wieki idzie do jadalni dla służby.
Funkcjonariusze Ochrany nie zdążyli powiedzieć ani słowa, bo z ust Aleksandra od razu padło pytanie:
– Złapaliście Dragonowa?
Jeden z oficerów, człowiek z wąsikiem i o blisko osadzonych oczach, Maksym Kareński, pokręcił jedynie głową i Aleksander pomyślał, że niepotrzebnie się tak śpieszył, bo kolejny raz służby nie miały mu nic ciekawego do przekazania. Dragonow wciąż był na wolności, a im więcej czasu mijało od śmierci ojca, tym szanse na jego złapanie malały.
– Nie, Aleksandrze Fiodorowiczu. Jeszcze nie. Ale mamy zamiar zatrzymać go dzisiejszego popołudnia. Otóż odkryliśmy, że Iwan Dragonow to niejaki Kamieński.
– „Człowiek Widmo”… – wyszeptał Oboleński i opadł na krzesło.
„Człowiekiem Widmem” nazywano mężczyznę, który od jakiegoś czasu organizował wiece robotnicze, gdzie nawoływał do ogólnonarodowego strajku, a także rozdawał w fabrykach ulotki o równości i korzyściach płynących z obalenia cara oraz oddania władzy w ręce ludu. Mimo usilnych starań zazwyczaj skutecznej Ochrany pozostawał nieuchwytny. Mężczyzna przybrał pseudonim „Kamieński”, co miało oznaczać, że jest człowiekiem twardym i nieustępliwym. Jego działalność opisywał nawet lewicujący francuski dziennikarz, Montelier, który, zafascynowany postacią Kamieńskiego, przyrównał go do jeźdźca Apokalipsy, który przybył do Imperium Rosyjskiego, by wyswobodzić uciskany lud. Tajemniczości całej sprawie dodawał fakt, że chociaż wielu go widziało, każdy opisywał go w inny sposób, bo ów człowiek był jak kameleon. Aleksander nie widział w tej historii żadnego mistycyzmu i uważał, że Kamieński po prostu korzystał z teatralnych rekwizytów, by co rusz zmieniać swój wygląd.
– Jest także pozytywna wiadomość, Aleksandrze Fiodorowiczu. Wiemy, gdzie będzie przemawiał. To będzie w jednym z magazynów przy Orłowskiej. Za dwie godziny. Tym razem go dopadniemy. Odpowie za swoje czyny i zawiśnie, Aleksandrze Fiodorowiczu – obiecywał Kareński.
W jego głosie można jednak było wyczuć niepewność. Tak jakby wierzył w przekazywane plotki i prasowe doniesienia, jakoby Kamieński miał dar znikania niczym duch i z tego powodu był nieuchwytny dla władz. Owa plotka, brzmiąca wręcz baśniowo, tak bardzo zakorzeniła się w ludzkich umysłach, że Kamieński stał się gwiazdą sezonu letniego w Petersburgu, mimo iż swoją działalność rozpoczął zaledwie kilka tygodni wcześniej. W mieście przekazywano z ust do ust coraz mniej wiarygodne informacje, w wyższych sferach na ludzi padł blady strach, a hrabina Maria Iwanowna Witter nawet pytała o niego duchy podczas seansu spirytystycznego. Młode panny, którym wciąż nie było dane pokosztować obcowania cielesnego z mężczyzną, a które nieustannie w skrytości o tym marzyły, z wypiekami na twarzy rozprawiały o tym, jakoby Kamieński dokonywał gwałtów na dobrze urodzonych dziewicach i robił to w sposób brutalny i szalony, doprowadzając je do obłędu z rozkoszy. A na dodatek posiadał w swym przyrodzeniu taką moc, że potraktowana w podobny sposób panna zaczynała głosić poglądy bez mała bolszewickie.
Aleksandra nie zajmowały te idiotyczne plotki i niewiele obchodziła go „magiczna różdżka” Kamieńskiego, ale wiadomość, iż pod postacią słynnego bolszewickiego brutala ukrywał się Iwan Dragonow, zmroziła go. I nie dlatego, że Kamieński okazał się rosłym mężczyzną z krwi i kości, ale z uwagi na fakt, iż wciąż wymykał się władzy z rąk, co nie rokowało najlepiej.
– Jadę z wami. Zaraz każę osiodłać konia – oznajmił.
– Nie musi pan przerywać obiadu, wysyłamy tam cały oddział kozacki. Tym razem go złapiemy, Aleksandrze Fiodorowiczu – ponownie zapewnił Kareński.
– To morderca mojego ojca, muszę to bydlę złapać osobiście – odparł z zaciśniętymi ustami Aleksander.
Miał nadzieję, że przy wsparciu gwardii zrobią to w sposób skuteczny i dyskretny, chociaż trudno było mówić o dyskrecji, gdy ulicę zaleje konnica.
W czasie, gdy siodłano Aleksandrowi konia, funkcjonariusze tłumaczyli mu, w jaki sposób przebiegnie akcja, by tym razem zakończyła się sukcesem. W istocie zachowywali się tak, jakby Iwan Dragonow posiadał jakieś nadprzyrodzone zdolności i potrafił znikać niczym duch. Aleksander nie bał się Dragonowa ani też nie przypisywał mu nadludzkich cech. Uważał, że ten był po prostu sprytny i miał zaufanych towarzyszy, którzy służyli mu pomocą. Jeśli rzesza jego zwolenników rosła z każdym dniem, nie dziwił fakt, że Dragonow pozostawał nieuchwytny.
Kwadrans później Aleksander w towarzystwie funkcjonariuszy Oddziału Ochrony Bezpieczeństwa Publicznego i Porządku jechał w kierunku Ogrodu Tawryczeskiego, skąd miała być poprowadzona akcja schwytania nie tylko wroga cara, ale także mordercy hrabiego Fiodora Oboleńskiego.