Читать книгу #Nie bałam się o tym rozmawiać - Joanna Przetakiewicz - Страница 13
Na cztery ręce
ОглавлениеRobiłam wszystko, co chciałam, co sobie zaplanowałam, o czym zamarzyłam. Zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Moja starsza o piętnaście lat szwagierka zaproponowała mi wejście w spółkę. Była jedną z tych ważnych silnych kobiet w moim życiu, które dały mi poczucie sprawstwa i bezpieczeństwa, a także pomogły mi osiągnąć dojrzałość. Z zawodu stomatolog, w czasach transformacji postanowiła założyć sieć klinik dentystycznych. Kiedy mi to zaproponowała, miałam maleńkie dziecko i kończyłam drugi rok studiów. Uznałam, że to absurdalny pomysł, bo chciałam przecież być adwokatką i pracować w świetnej kancelarii. Zaraz jednak pomyślałam: OK, rozkręcimy kliniki, a potem będę realizować się jako prawniczka.
Nasza klinika była drugą w Polsce prywatną placówką stomatologiczną. Uruchomienie biznesu kosztowało nas wiele pracy, poświęceń i zarwanych nocy. Nie było jeszcze komputerów ani internetu, nie miałyśmy nawet asystentki. W dniu, w którym po raz pierwszy przekręciłam klucz w drzwiach naszej kliniki, na ulicy stała długa kolejka. Pacjenci pokłócili się o to, kto pierwszy wejdzie do gabinetu. Wkrótce otworzyłyśmy kolejne punkty. Wszystko szło jak po maśle.
Nie miałyśmy doświadczenia w prywatnym biznesie, ale wtedy w Polsce jeszcze nikt go nie miał. Nadrabiałyśmy zapałem.
Studentka, matka, żona, bizneswoman. Pracowałam na cztery ręce. Rano mój tata przywoził do nas mamę. Opiekowała się najpierw jednym, a potem dwójką wnuczków. Kiedy na świecie pojawił się mój trzeci syn, stać mnie już było na nianię. Wtedy jednak nie miałam jeszcze auta, więc tata zabierał mnie na uczelnię. Prokuratura generalna, w której pracował, mieściła się niedaleko Wydziału Prawa UW. Po południu razem wracaliśmy do domu. Tata zabierał mamę i jechali do siebie. Ja gotowałam, zajmowałam się dziećmi, próbowałam się uczyć. Wieczorem kąpałam synów, usypiałam i o dziewiątej jechałam do kliniki. Siadałyśmy ze szwagierką i do pierwszej w nocy wypełniałyśmy dokumenty, uzupełniałyśmy faktury, układałyśmy karty pacjentów. Potem wracałam do domu i jeśli było trzeba, uczyłam się do rana.
Nie wspominam tamtego okresu jak koszmaru. Jasne, działałam często kosztem odpoczynku i snu, ale szło mi świetnie, realizowałam swoje marzenia, a to było moim priorytetem. Do dziś uważam, że robienie tego, co kochasz to klucz do sukcesu. Podobnie jak doskonała organizacja. Ja zawsze miałam wszystko ułożone i zaplanowane jak w szwajcarskim zegarku.