Читать книгу Miasto luster - Justin Cronin - Страница 15
I
CÓRKA
6
ОглавлениеNiebo nad Houston powoli uwalniało noc, ciemność ustępowała szarości. Lucius Greer dotarł do miasta. W miejscu, gdzie autostrada Katy Freeway spotykała się z drogą 610 w plątaninie zawalonych estakad i dróg dojazdowych, skręcił na północ. Oddalał się od rozlewisk i bagien z ich zasysającym błotem i gęstym listowiem, omijając podtopione tereny. W końcu szeroką aleją, wzdłuż której stały porzucone samochody, pojechał na południe, do rozlewiska w centrum miasta.
Łódź wiosłowa leżała tam, gdzie ją zostawił dwa miesiące temu. Spętał konia, wylał z łodzi gęstą od komarów deszczówkę i ściągnął łódź na skraj wody. Po drugiej stronie, zaklinowany pod dziwnym kątem wśród drapaczy chmur, tkwił Chevron Mariner, wielka świątynia rdzy i zgnilizny. Umieścił zapasy w łodzi, zepchnął ją na wodę i powiosłował.
W holu wieżowca Pierwszego Centrum Allena zacumował przy windach i wysiadł z zarzuconym na ramię workiem z chlupoczącą zawartością. Wspinaczka na dziesiąte piętro w cuchnącym pleśnią powietrzu przyprawiła go o zawroty głowy i zadyszkę. W pustym biurze wciągnął linę, którą tam wcześniej zostawił, opuścił worek na pokład Marinera i zsunął się za nim.
Zawsze najpierw karmił Cartera.
Mniej więcej na śródokręciu od strony lewej burty w pokładzie znajdował się zabezpieczony klapą luk. Lucius ukląkł obok niego i wyjął z worka pojemniki z krwią. Trzy związał razem. Słońce świeciło za nim, zalewając pokład światłem, gdy ciężkim kluczem odkręcał śruby mocujące rygle. W końcu przesunął dźwignię i podniósł pokrywę.
Do ładowni wpadł snop światła. Carter leżał skulony w pozycji embrionalnej blisko przedniej grodzi, w cieniu, z dala od światła. Wszędzie walały się stare bańki i liny. Lucius powoli opuścił swój ładunek. Carter drgnął dopiero wtedy, gdy pojemniki zetknęły się z pokładem. Kiedy gramolił się na czworakach w kierunku krwi, Lucius puścił linę i zaryglował luk.
Teraz Amy.
Przeszedł do drugiego luku. Sztuka polegała na tym, żeby działać szybko, ale bez paniki i lekkomyślności. Cienki plastik pojemników nie mógł powstrzymać zapachu krwi, nie dla Amy – jej głód był zbyt silny. Lucius postawił bańki w zasięgu ręki, wysunął bolce i położył je na pokładzie. Zrobił głęboki wdech dla uspokojenia nerwów, po czym uniósł pokrywę.
Krew.
Skoczyła. Wrzucił pojemniki i zatrzasnął klapę. Zdążył wepchnąć pierwszy bolec, gdy ciało Amy od spodu zderzyło się z pokrywą. Metal zadzwonił jak walnięty młotem. Lucius padł na klapę, a ta podskoczyła, wyciskając mu powietrze z płuc. Zawiasy się wykrzywiały. Jeśli nie zdoła zasunąć pozostałych rygli, klapa nie wytrzyma. Udało mu się wsunąć dwa kolejne w otwory, gdy Amy znów uderzyła. Bezradnie patrzył, jak jeden z bolców wyskakuje z obejmy i turla się po pokładzie. Wyciągnął rękę i złapał go w ostatniej chwili, zanim znalazł się poza zasięgiem.
– Amy, to ja! – ryknął. – Lucius! – Wsunął bolec i trzasnął kluczem, wbijając go na miejsce. – Masz tam krew! Podążaj za zapachem krwi!
Po trzech obrotach klucza płyta zajęła właściwą pozycję i czwarta obejma znalazła się tam, gdzie trzeba. Lucius wbił bolec. Amy jeszcze raz uderzyła w spodnią stronę pokrywy, bez entuzjazmu, a potem zapadła cisza.
Luciusie, nie chciałam…
– W porządku – mruknął.
Przepraszam…
Zebrał narzędzia i wrzucił je do pustego worka. Pod nim, w ładowni Chevron Marinera, Amy i Carter łapczywie zaspokajali głód. Karmienie zawsze przebiegało w ten sposób i już dawno powinien do tego przywyknąć. A jednak serce łomotało mu w piersi, adrenalina przenikała umysł i ciało.
– Możesz na mnie liczyć, Amy – dodał. – Zawsze. Cokolwiek się stanie, wiesz, że taka jest prawda.
Przemierzył pokład Marinera i wszedł przez okno do wieżowca.