Читать книгу Miasto luster - Justin Cronin - Страница 17

I
CÓRKA
8

Оглавление

– Michael!

Siostra podbiegła i zamknęła go w uścisku, aż zachrzęściły mu żebra.

– Łał! Ja też się cieszę, że cię widzę.

Patrzyła na nich siedząca za biurkiem pielęgniarka, ale Sara nie mogła się pohamować.

– Nie wierzę – powiedziała. – Co tu robisz? – Odsunęła się i zmierzyła go matczynym wzrokiem. Z jednej strony czuł się zakłopotany, a z drugiej byłby zawiedziony, gdyby tego nie zrobiła. – Boże, jakiś ty chudy. Od kiedy tu jesteś? Kate będzie zachwycona. – Zerknęła na pielęgniarkę, starszą kobietę w wygotowanym fartuchu. – Wendy, to mój brat, Michael.

– Ten z żaglówki?

Michael się roześmiał.

– To ja.

– Proszę, powiedz mi, że zostajesz – powiedziała Sara.

– Tylko na parę dni.

Pokręciła głową i westchnęła.

– Pewnie muszę brać, co mi dają. – Trzymała go za ramię, jakby lada chwila mógł odpłynąć. – Kończę dyżur za godzinę. Nigdzie nie odchodź, dobrze? Znam cię, Michael. Mówię poważnie.

▪ ▪ ▪

Zaczekał na nią i razem poszli do mieszkania. Dziwnie było wrócić na suchy ląd, czuć ten niepokojący bezruch pod nogami. Po trzech latach spędzonych głównie w samotności hałas ludzi stłoczonych w zamkniętej przestrzeni Michael odbierał jak coś, co drapało mu skórę. Nie szczędził starań, żeby ukryć zdenerwowanie, wierząc, że przejdzie, chociaż jednocześnie zastanawiał się, czy czas spędzany na morzu nie spowodował fundamentalnej zmiany w jego charakterze, która powstrzymywała go przed ponownym zamieszkaniem wśród ludzi.

Kate bardzo się zmieniła, co mu uświadomiło, jak długo jej nie widział, i to spostrzeżenie zbudziło w nim poczucie winy. Już nie była dzieckiem, nawet jej dziecinne kędziorki się wyprostowały. Grali w monopol z Hollisem, podczas gdy Sara szykowała kolację. Po kolacji Michael poszedł do Kate, żeby opowiedzieć jej bajkę. W zasadzie nie była to bajka, bo siostrzenica poprosiła o coś z prawdziwego życia, opowieść o jego przygodach na morzu.

Wybrał tę o wielorybie. Zdarzyło się to jakieś pół roku temu, daleko na Zatoce Meksykańskiej. Była późna noc, spokojna woda połyskiwała w blasku księżyca w pełni, gdy nagle łódź zaczęła się wznosić, jakby całe morze się podnosiło. Przy lewej burcie wyłonił się ciemny garb. Michael z początku nie wiedział, co to takiego. Czytał o wielorybach, ale nigdy żadnego nie widział; miał mętne pojęcie o rozmiarach tych stworzeń i w gruncie rzeczy nawet nie wierzył w ich istnienie. Czy może żyć coś tak ogromnego? Gdy wieloryb powoli wypływał na powierzchnię, z czubka jego głowy trysnęła fontanna wody. Stworzenie leniwie przewaliło się na falach, wznosząc masywną płetwę i pokazując porośnięty pąklami lśniący, czarny bok. Michael był zbyt zdumiony, żeby się bać, i dopiero później przyszło mu na myśl, że stwór jednym machnięciem ogona mógł zgruchotać łódź.

Kate wlepiała w niego szeroko otwarte oczy.

– Co się stało?

Cóż, podjął, to była dziwna sprawa. Spodziewał się, że wieloryb odpłynie, ale nie odpłynął. Przez prawie godzinę towarzyszył Nautilusowi. Od czasu do czasu chował ogromną głowę pod powierzchnię i po długiej chwili wynurzał ją z kolejnym gejzerem z nozdrza, jakby kichał. Gdy księżyc zachodził, zszedł pod wodę i długo się nie pojawiał. Michael czekał. Czyżby w końcu stworzenie odpłynęło? Po kilku minutach zaczął się odprężać. I nagle w eksplozji wody kolos wystrzelił w górę na prawo od dziobu, wysoko wznosząc masywne cielsko. Było to, powiedział, jak patrzenie na miasto, które rośnie ku niebu. Widzisz, co potrafię? Nie próbuj ze mną zadzierać, bratku. Stworzenie runęło z drugą detonacją wody, która uderzyła w burtę i zlała go od góry do dołu. Więcej go nie zobaczył.

Kate się uśmiechała.

– Rozumiem. Spłatał ci figla.

Michael się roześmiał.

– Przypuszczam, że tak było.

Pocałował dziewczynkę na dobranoc i wrócił do pokoju, gdzie Hollis i Sara zbierali ostatnie naczynia. Wyłączono prąd na noc i na stole mrugały dwie świeczki, wydzielające smużki tłustego dymu.

– Cudowny z niej dzieciak.

– To zasługa Hollisa – przyznała siostra Michaela. – Jestem tak zajęta w szpitalu, że czasami mam wrażenie, że wcale jej nie widuję.

Hollis wyszczerzył zęby.

– Święte słowa.

– Mam nadzieję, że mata na podłodze wystarczy – powiedziała Sara. – Gdybym wiedziała, że się zjawisz, załatwiłabym łóżko ze szpitala.

– Żartujesz? Zwykle śpię na siedząco. Nie jestem nawet pewien, czy jeszcze w ogóle sypiam.

Sara przecierała ścierką kuchenkę. Robiła to trochę zbyt agresywnie – Michael wyczuwał jej frustrację. Wracali do starej rozmowy.

– Słuchaj, nie musisz się o mnie martwić – próbował ją uspokoić. – Dam sobie radę.

Gwałtownie wypuściła powietrze.

– Hollis, pogadaj z nim. Wiem, że ja nic nie wskóram.

Hollis bezradnie wzruszył ramionami.

– Co mam mu powiedzieć?

– Może „Ludzie cię kochają, więc przestań próbować się zabić”.

– To wcale nie tak – zaprotestował Michael.

– Sara chce powiedzieć – zaczął Hollis – że wszyscy mamy nadzieję, że zachowujesz ostrożność.

– Nie, wcale nie to chcę powiedzieć! – Spojrzała na brata. – Chodzi o Lore? Czy ona jest powodem?

– Lore nie ma z tym nic wspólnego.

– Więc powiedz mi, dlaczego to robisz. Bo naprawdę chcę zrozumieć, Michael.

Jak mógłby to wyjaśnić? Powody wydawały się tak splątane, że nie byłby w stanie sklecić z nich rozsądnego argumentu.

– Po prostu uważam to za właściwe. Nic więcej nie mogę powiedzieć.

Sara wróciła do nadgorliwego szorowania.

– Więc zupełnie ci nie przeszkadza, że przez ciebie bezustannie żyję w śmiertelnym strachu.

Wyciągnął do niej rękę, ale ją odtrąciła.

– Saro…

– Nie. – Nie chciała na niego spojrzeć. – Nie mów, że jest w porządku. Nie mów mi, że cokolwiek jest w porządku. Cholera jasna, obiecałam sobie, że utrzymam język za zębami. Muszę wcześnie wstać.

Hollis stanął za nią. Położył rękę na jej ramieniu, drugą na ścierce i delikatnie wyjął ją z jej dłoni. Przyciągnął ją do siebie.

– Już o tym rozmawialiśmy. Musisz dać mu spokój.

– Och, posłuchaj, co mówisz. Pewnie myślisz, że jest wspaniale.

Sara się rozpłakała. Hollis obrócił ją twarzą do siebie i przytulił. Spojrzał nad jej ramieniem na Michaela, który stał niezgrabnie przy stole.

– Jest po prostu zmęczona, to wszystko. Dasz nam chwilę?

– Tak, jasne.

– Dzięki, Michaelu. Klucz wisi przy drzwiach.

Michael wyszedł z mieszkania i z budynku. Nie mając dokąd pójść, usiadł na ziemi kawałek od wejścia, żeby mu nikt nie przeszkadzał. Od dawna nie czuł się tak paskudnie. Wiedział, że Sara od zawsze zamartwiała się z byle powodu, ale nie lubił jej denerwować. Między innymi dlatego tak rzadko bywał w mieście. Chciałby ją uszczęśliwić – ustatkować się, pracować jak wszyscy inni, znaleźć sobie żonę, mieć dzieci. Siostra zasłużyła na trochę spokoju umysłu po wszystkim, czego dokonała, opiekując się nim po śmierci rodziców, choć przecież sama była wówczas dzieckiem. Nie rozmawiali o tym, ale to było obecne we wszystkim, co robili, co sobie mówili. Gdyby tak życie potoczyło się inaczej… Może wtedy byliby jak inni bracia i siostry, z więzią rozluźniającą się w miarę upływu czasu, kiedy pojawiają się nowe związki. Z nimi było inaczej. Nowi ludzie mogli pojawiać się w ich życiu, ale każde miało w sercu miejsce zarezerwowane wyłącznie dla tego drugiego.

Gdy uznał, że odczekał dostatecznie długo, wrócił do mieszkania. Świeczki były zgaszone, Sara zostawiła dla niego matę i poduszkę. Rozebrał się w ciemności i położył. Dopiero wtedy zauważył kartkę opartą o plecak. Zapalił świeczkę i przeczytał.

Przepraszam. Kocham. Czuwam. S

Tylko trzy słowa, ale były wszystkim, czego potrzebował. Te same słowa powtarzali sobie wzajemnie każdego dnia życia.

▪ ▪ ▪

Zbudził się i zobaczył buzię Kate tuż nad swoją twarzą.

– Wujku Michaelu, pobudka.

Podciągnął się na łokciach. Hollis stał przy drzwiach.

– Wybacz. Mówiłem, żeby dała ci spokój.

Michael po dłuższej chwili zebrał się w sobie. Nie przywykł do spania do późna.

– Jest Sara?

– Wyszła dawno temu. – Hollis skinął ręką na córkę. – Chodź, bo się spóźnimy.

Kate przewróciła oczami.

– Tatuś boi się sióstr.

– Twój tatuś jest mądrym człowiekiem. Na samą myśl o tych paniach skręcają mi się kiszki.

– Nie pomagasz mi – zwrócił mu uwagę Hollis.

– Fakt. – Michael popatrzył na dziewczynkę. – Rób, co każe tata, skarbie.

Siostrzenica zaskoczyła go silnym uściskiem.

– Będziesz tu, jak wrócę?

– Pewnie, że tak.

Słuchał ich kroków cichnących na schodach. Trzeba było przyznać tej małej, że wiedziała, co robi. Zastosowała czysty emocjonalny szantaż, ale co mógł na to poradzić? Ubrał się i umył twarz nad zlewem. Sara zostawiła bułki na śniadanie. Uznał, że w zasadzie nie jest głodny. Znajdzie sobie coś później, jeśli będzie trzeba – i jeśli będzie miał apetyt.

Zabrał plecak i wyszedł.

▪ ▪ ▪

Sara kończyła poranny obchód, gdy zatrzymała ją jedna z pielęgniarek. Skierowała ją do recepcji, gdzie przy biurku stała siostra Peg.

– Dzień dobry, siostro.

Siostra Peg była jedną z tych osób, które po wejściu odmieniają każde pomieszczenie, przykręcając śrubę wszystkim obecnym. Nikt nie znał jej wieku – miała co najmniej sześćdziesiąt lat, chociaż podobno od dwudziestu ani trochę się nie zmieniła. Powszechnie uważano ją za zrzędę, Sara jednak wiedziała lepiej. Za surową powierzchownością i takim sposobem bycia skrywała się osoba całym sercem oddana dzieciom, które miała pod opieką.

– Możemy zamienić słówko, Saro?

Chwilę później wyruszyły do sierocińca. Gdy zbliżyły się do budynku, Sara usłyszała krzyki i piski bawiących się dzieci; akurat trwała poranna przerwa. Skorzystały z ogrodowej furtki.

– Doktor Sara, doktor Sara!

Sara nie zdążyła zrobić pięciu kroków na placu zabaw, gdy opadła ją chmara dzieci. Dobrze ją znały, ale wiedziała, że równie radosne podniecenie wzbudziłby każdy inny gość. Wykręciła się obietnicami, że następnym razem zostanie dłużej, i weszła z siostrą Peg do budynku.

Dziewczynka siedziała na stole w pokoiku, który służył do badania dzieci. Zatrzepotała powiekami, gdy Sara stanęła na progu. Mogła mieć dwanaście, trzynaście lat. Trudno było osądzić, bo pokrywała ją gruba warstwa brudu. Miała na sobie brudny fartuch z grubego płótna, zawiązany na jednym ramieniu, i była boso; powalane ziemią stopy były pokryte strupami.

– Ludzie ze służby wewnętrznej przyprowadzili ją późno w nocy – wyjaśniła siostra Peg. – Nie odezwała się słowem.

Dziewczynka została przyłapana na próbie włamania do magazynu z płodami rolnymi. Sara potrafiła zrozumieć jej postępowanie, bo dziecko wyglądało na zagłodzone.

– Cześć, jestem doktor Sara. Powiesz mi, jak masz na imię?

Mała, w skupieniu patrząca na nią spod kaptura skołtunionych włosów, nie odpowiedziała. Poruszyła oczami – tylko oczami – czujnie przenosząc spojrzenie na siostrę Peg, i z powrotem utkwiła wzrok w Sarze.

– Próbowaliśmy się dowiedzieć, kim są jej rodzice – oznajmiła zakonnica. – Ale nikt nie zgłosił zaginięcia.

Sara przypuszczała, że nikt jej nie szuka. Wyjęła z torby stetoskop i pokazała dziewczynce.

– Posłucham twojego serca. Mogę?

Odpowiedź nie padła, jednak dziewczynka wzrokiem wyraziła zgodę. Sara zsunęła węzeł z jej ramienia. Mała była chuda jak trzcina, ale pączkowały jej piersi. Lekko się wzdrygnęła, gdy poczuła chłód słuchawki na skórze. Była to jej jedyna reakcja.

– Saro, popatrz na to.

Siostra Peg zerknęła na plecy dziewczynki. Widniały na nich ślady oparzeń i krwawe pręgi od uderzania biczem. Niektóre rany były stare, inne wciąż się jątrzyły. Sara widywała podobne obrażenia, choć nie na taką skalę.

Spojrzała na dziewczynkę.

– Skarbie, powiesz mi, kto to zrobił?

– Sądzę, że ona nie może mówić – wtrąciła się siostra Peg.

Sara zaczynała rozumieć sytuację. Dziewczynka pozwoliła się złapać za podbródek. Sara uniosła drugą rękę i przysunęła do jej prawego ucha. Trzy razy pstryknęła palcami. Dziewczynka nie zareagowała. Sara pstryknęła przy jej lewym uchu i znowu nie było żadnej reakcji. Patrząc jej w oczy, wskazała swoje ucho i powoli pokręciła głową. Mała przytaknęła w milczeniu.

– Jest głucha.

Chwilę później zdarzyło się coś niespodziewanego. Dziewczynka sięgnęła po jej rękę. Palcem wskazującym zaczęła rysować kreski we wnętrzu jej dłoni. Sara zrozumiała, że to wcale nie są kreski. To były litery. P. I. M.

– Pim – powiedziała. Zerknęła na siostrę Peg i przeniosła spojrzenie na dziewczynkę. – Pim, tak masz na imię?

Dziewczynka skinęła głową. Sara ujęła jej dłoń. SARA, napisała i wskazała siebie.

– Sara. – Uniosła wzrok. – Siostro, może siostra przynieść coś do pisania?

Zakonnica wyszła z pokoju i po chwili wróciła z tabliczką oraz kredą używaną przez dzieci na lekcjach.

GDZIE SĄ TWOI RODZICE? – napisała Sara.

Pim wzięła tabliczkę. Dłonią starła słowa i niezdarnie chwyciła kredę.

NIE ŻYJĄ

OD KIEDY?

TATA OD DAWNA. MAMA NIE

KTO CIĘ SKRZYWDZIŁ?

MESZCZYZNA

JAKI MĘŻCZYZNA?

NIE WIEM UCIEKŁAM

Następne pytanie sprawiło Sarze ból, ale musiała je zadać.

SKRZYWDZIŁ CIĘ JESZCZE W JAKIMŚ INNYM MIEJSCU?

Po chwili wahania dziewczynka skinęła głową. Sarze zamarło serce.

W KTÓRYM?

Pim wzięła tabliczkę.

MIEJSCE DZIEWCZYNY

Nie odrywając wzroku od Pim, Sara zwróciła się do zakonnicy:

– Siostro, czy może siostra zostawić nas na chwilę?

Po jej wyjściu napisała:

WIĘCEJ NIŻ RAZ?

Dziewczynka pokiwała głową.

MUSZĘ ZOBACZYĆ. BĘDĘ DELIKATNA.

Pim zesztywniała, napinając wszystkie mięśnie. Energicznie pokręciła głową.

PROSZĘ – napisała Sara. – MUSZĘ SPRAWDZIĆ, CZY NIC CI NIE JEST.

Mała wzięła tabliczkę i szybko nagryzmoliła:

MOJA WINA OBIECAŁAM NIE MUWIĆ

NIE. TO NIE TWOJA WINA.

PIM ZŁA.

Sara nie wiedziała, czy ma się rozpłakać, czy zwymiotować. W życiu widziała różne rzeczy – straszne rzeczy – i to nie tylko w Ojczyźnie. Nie można było przejść korytarzami szpitala bez napotkania przykładów ciemnych stron natury ludzkiej. Kobieta ze złamanym nadgarstkiem i tłumaczeniem, że spadła ze schodów, recytująca bez zająknięcia swoją historyjkę w obecności męża, który tresuje ją wzrokiem. Poważnie niedożywiony staruszek wyrzucony za drzwi przez krewnych. Jedna z dziwek Dunka, wyniszczona przez chorobę i zmaltretowana, ściskająca garść austinów na skrobankę, żeby wrócić do pracy. Człowiek utwardzał serce, ponieważ inaczej nie przetrwałby dnia, nikt jednak nie pozostawał obojętny na krzywdę dzieci. Dzieci, od których nie można oderwać wzroku. W przypadku Pim nietrudno było zrekonstruować jej dzieje. Po śmierci rodziców ktoś zaproponował, że ją przygarnie, członek rodziny albo sąsiad. Z początku wszyscy myśleli, że ten ktoś jest wielkoduszny, skoro bierze na siebie odpowiedzialność za biedną głuchoniemą sierotę, a później nikt nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, co się z nią dzieje.

– Nie, skarbie, wcale nie. – Sara chwyciła rękę Pim i spojrzała jej w oczy. Ujrzała w nich duszę, maleńką, przerażoną, odrzuconą przez świat. Nie było nikogo bardziej samotnego na powierzchni ziemi i Sara rozumiała, o co ją proszą te oczy: o odrobinę człowieczeństwa.

Nawet Hollis nie znał tamtej historii. Nie dlatego, że Sara bała się mu powiedzieć – przecież wiedziała, jakim jest człowiekiem. Po prostu podjęła decyzję, że zachowa milczenie. W Ojczyźnie powiadano, że na każdego przyjdzie kolej, i jej kolej nadeszła we właściwym czasie. Zniosła to najlepiej, jak mogła, a kiedy było po wszystkim, wyobraziła sobie stalową skrzynkę z mocnym zamkiem. Potem wzięła wspomnienie i zamknęła je w skrzynce.

Teraz sięgnęła po tabliczkę i napisała:

MNIE TEŻ KTOŚ TAM KIEDYŚ SKRZYWDZIŁ.

Dziewczynka spojrzała na tabliczkę wciąż z pełną rezerwy miną. Upłynęło może dziesięć sekund. Wzięła kredę.

TAJEMNICA?

JESTEŚ JEDYNĄ OSOBĄ, KTÓREJ TO POWIEDZIAŁAM.

Wyraz twarzy Pim się zmieniał, jakby coś w niej tajało.

JESTEŚMY TAKIE SAME. SARA JEST DOBRA. PIM JEST DOBRA. NIE NASZA WINA – napisała Sara.

W oczach dziewczynki zaszkliły się łzy. Jedna pokonała barierę rzęs i spłynęła po policzku, wycinając jasny szlak w warstwie brudu. Pim miała zaciśnięte usta, mocno naprężone mięśnie szyi i żuchwy. Nagle zaczęła drżeć. W pokoju rozbrzmiał dziwny nowy dźwięk. Było to niemal zwierzęce warczenie, jakby coś walczyło, próbując się wyrwać na wolność.

I wyrwało się. Dziewczynka otworzyła usta i popłynęło z nich wycie, które zdawało się roztrzaskiwać samo pojęcie ludzkiej mowy, sprowadzone do jednej długiej samogłoski bólu. Sara zamknęła ją w mocnym uścisku. Pim zawodziła, trzęsąc się, chcąc się uwolnić, ona jednak jej nie puściła.

– Już dobrze – powtarzała. – Nie puszczę cię, nie puszczę. – I trzymała ją, dopóki dziewczynka się nie uciszyła, i jeszcze długi czas po tym.

Miasto luster

Подняться наверх