Читать книгу Miasto luster - Justin Cronin - Страница 18

I
CÓRKA
9

Оглавление

Budynek rządowy, kiedyś będący siedzibą Pierwszego Teksańskiego Banku Powierniczego – o czym wciąż świadczył napis wyryty w wapiennej fasadzie – stał niedaleko szkoły. Na tablicy informacyjnej w holu widniały nazwy różnych wydziałów: Gospodarka Mieszkaniowa, Zdrowie Publiczne, Rolnictwo, Handel, Poligrafia. Biuro Sanchez mieściło się na pierwszym piętrze. Peter wszedł po schodach do holu z biurkiem, za którym siedział funkcjonariusz bezpieczeństwa wewnętrznego we wprost nienaturalnie czystym mundurze. Peter natychmiast poczuł się zakłopotany w swoim złachanym ubraniu roboczym, z torbą pełną grzechoczących narzędzi i gwoździ.

– W czym mogę pomóc?

– Przyszedłem na spotkanie z panią prezydent Sanchez. Jestem umówiony.

– Nazwisko? – Mężczyzna opuścił wzrok, wypełniając jakiś formularz.

– Peter Jaxon.

Było tak, jakby światło zapaliło się na twarzy strażnika.

– Pan Jaxon?

Peter skinął głową.

– Wielkie nieba! – Mężczyzna wybałuszył oczy. Minęło trochę czasu, odkąd Peter widział taką reakcję. Z drugiej strony, ostatnio rzadko spotykał obcych ludzi. Ani razu, prawdę mówiąc.

– Może kogoś pan powiadomi? – zasugerował w końcu.

– Oczywiście. – Strażnik zerwał się z krzesła. – Proszę chwileczkę zaczekać. Powiem im, że już pan jest.

Peter zwrócił uwagę na liczbę mnogą. Kto jeszcze będzie na spotkaniu? I skoro o tym mowa, dlaczego w ogóle go tutaj wezwano? Po godzinach rozmyślania nad zaproszeniem żadna odpowiedź nie przyszła mu do głowy. Może, jak zasugerował Caleb, naprawdę chcieli, żeby wrócił do wojska. Jeśli tak, to będzie krótka rozmowa.

– Może pan wejść, panie Jaxon.

Strażnik wziął od niego torbę z narzędziami i poprowadził go w głąb długiego korytarza. Drzwi gabinetu były otwarte. Gdy wszedł, Sanchez wstała – niska kobieta o prawie białych włosach, ostrych rysach twarzy i stanowczym spojrzeniu. Naprzeciwko niej siedział mężczyzna z krótką, najeżoną brodą. Wyglądał znajomo, choć Peter nie mógł go z nikim skojarzyć.

– Panie Jaxon, miło pana widzieć. – Sanchez wyszła zza biurka i wyciągnęła rękę.

– Pani prezydent. Czuję się zaszczycony.

– Proszę, wystarczy Vicky. Pozwoli pan, że przedstawię Forda Chase’a, mojego szefa sztabu.

– Wydaje mi się, że już się poznaliśmy, panie Jaxon.

Peter sobie przypomniał: Chase prowadził dochodzenie po zniszczeniu mostu na Szlaku Naftowym. Wspomnienie nie należało do przyjemnych; wtedy od razu znielubił tego człowieka. Chase miał krawat, najbardziej niezrozumiały element ubrania w historii świata, co dodatkowo powiększyło nieufność Petera.

– I oczywiście zna pan generała Apgara – dodała Sanchez.

Peter odwrócił się i zobaczył swojego byłego dowódcę podnoszącego się z kanapy. Gunnar Apgar trochę się postarzał, krótkie włosy mu posiwiały, bruzdy na czole się pogłębiły. Materiał munduru napinał się na wydatnym brzuchu. Peter zwalczył silny przymus zasalutowania i uścisnął jego rękę.

– Gratuluję awansu, panie generale. – Dla nikogo, kto służył pod tym człowiekiem, promocja na stopień generała nie była niespodzianką.

– Codziennie tego żałuję. Powiedz mi, jak twój chłopak?

– Doskonale. Dziękuję za zainteresowanie, panie generale.

– Gdybym chciał, żebyś nazywał mnie generałem, nie przyjąłbym twojej rezygnacji. Co, nawiasem mówiąc, jest moim drugim największym zmartwieniem. Nie powinienem poddawać się bez walki.

Peter lubił Gunnara; jego obecność go uspokoiła.

– Nie na wiele by się to zdało – powiedział.

Sanchez zaprosiła ich do kącika z kanapą i dwoma skórzanymi fotelami przy niskim stole z kamiennym blatem, na którym leżał długi rulon. Peter po raz pierwszy miał okazję się rozejrzeć: ściana książek, okno bez zasłon, porysowane biurko pokryte papierami. Za biurkiem stało drzewce z teksańską flagą, jedyny przedmiot wskazujący na to, że to gabinet pani prezydent. Peter usiadł w fotelu naprzeciwko Sanchez. Generał Apgar i Chase zajęli miejsca na kanapie.

– Panie Jaxon – odezwała się Sanchez – z pewnością zastanawia się pan nad powodem tego zaproszenia. Chciałabym prosić o przysługę. Pozwoli pan, że coś panu pokażę. Ford?

Chase rozwinął rulon i obciążył rogi. Była to mapa geodezyjna. Kerrville leżało pośrodku, z wyraźnie zaznaczonymi murami i granicami. Na zachodzie, wzdłuż rzeki Guadalupe, ciągnęły się duże zakreskowane obszary, każdy z adnotacją: TO1, TO2, TO3.

– Ryzykując, że zabrzmi to górnolotnie, powiem, że patrzy pan na przyszłość Republiki Teksasu – oznajmiła Sanchez.

– TO oznacza teren osadniczy – wyjaśnił Chase.

– Wytyczyliśmy najbardziej logiczne obszary do zasiedlenia, przynajmniej na początek. Są tam woda, żyzna gleba w dolinach, są dobre pastwiska. Będziemy je zasiedlać etapami, a o kolejności zadecyduje losowanie, w którym wezmą udział ludzie chętni wyprowadzić się z miasta.

– A będzie ich wielu – wtrącił Chase.

Peter uniósł wzrok. Wszyscy czekali na jego reakcję.

– Nie wydaje się pan zadowolony – zauważyła Sanchez.

Przez chwilę szukał odpowiednich słów.

– Chyba… chyba nigdy nie myślałem, że ten dzień naprawdę nadejdzie.

– Wojna się skończyła – powiedział Apgar. – Od trzech lat nikt nie widział ani jednego wirola. O to walczyliśmy przez wszystkie te lata.

Sanchez się pochyliła. Miała w sobie coś ogromnie przyciągającego, niezaprzeczalną siłę. Peter wiele o niej słyszał – podobno za młodu była wielką pięknością, z listą konkurentów długą na kilometr – ale osobiste spotkanie z nią to zupełnie inna sprawa.

– Historia będzie o panu pamiętać, Peter, za wszystkie pańskie dokonania.

– Nie byłem sam.

– Wiem o tym. Wielu ludzi zasługuje na podziękowania. Przykro mi z powodu pańskich przyjaciół. Śmierć kapitan Donadio była bolesnym ciosem. I Amy… cóż… – Urwała. – Będę z panem szczera. Te opowieści o niej… Nigdy nie byłam pewna, w co wierzyć. Teraz też nie jestem przekonana, czy to rozumiem. Wiem jedno: nie prowadzilibyśmy dzisiaj tej rozmowy, gdyby nie Amy, gdyby nie pan. To pan ją do nas sprowadził. Ludzie to wiedzą. Jest pan więc ważną osobą. Można by rzec, że nie ma drugiego takiego. – Wpatrywała się w jego twarz. Umiała sprawić, że człowiek czuł się tak, jakby był z nią sam w pokoju. – Proszę mi powiedzieć, jak się panu podoba praca dla gospodarki mieszkaniowej?

– Nie narzekam.

– I daje więcej czasu na wychowywanie chłopca. Na bycie przy nim.

Peter wyczuwał rozwijającą się strategię. Skinął głową.

– Nigdy nie miałam dzieci – podjęła Sanchez z lekkim żalem. – To jeden z kosztów sprawowania urzędu. Ale rozumiem pańskie uczucia. Zdaję sobie sprawę, co jest dla pana najważniejsze, i powiem wprost, że moja propozycja nie jest sprzeczna z pańskimi priorytetami. Będzie pan razem z chłopcem jak dotychczas.

Peter potrafił rozpoznać półprawdę, kiedy ją usłyszał. Z drugiej strony, Sanchez tak starannie opracowała podejście, że na przekór sobie podziwiał tę kobietę.

– Słucham.

– Co by pan powiedział na dołączenie do mojego sztabu?

Propozycja była tak niedorzeczna, że o mało nie parsknął śmiechem.

– Proszę mi wybaczyć, pani prezydent…

– Proszę – przerwała mu z uśmiechem. – Vicky.

Musiał przyznać, że jest prawdziwą mistrzynią.

– Pomysł ma tyle złych stron, że nie mam pojęcia, od czego zacząć. Po pierwsze, nie jestem politykiem.

– A ja wcale nie proszę, żeby pan nim został. Ale jest pan urodzonym przywódcą, i wszyscy o tym wiedzą. Jest pan zbyt cennym człowiekiem, żeby trzymać się na uboczu. Otworzenie bramy oznacza nie tylko powiększenie przestrzeni do życia, chociaż zdecydowanie tego potrzebujemy. To pociągnie za sobą fundamentalne zmiany właściwie we wszystkim, co robimy. Trzeba jeszcze dopracować mnóstwo szczegółów, ale w ciągu najbliższych dziewięćdziesięciu dni planuję zawiesić stan wojenny. Wojska ekspedycyjne zostaną odwołane z terytoriów, żeby pomagać w przesiedleniu, i władze przekształcą się w całkowicie cywilne. Czekają nas poważne reformy, z pewnością niełatwe, jednak bezwarunkowo należy je wprowadzić. Sądzę, że właśnie nadeszła odpowiednia chwila.

– Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną.

– Wszystko, prawdę powiedziawszy. A przynajmniej mam taką nadzieję. Zajmuje pan wyjątkową pozycję. Wojsko pana szanuje. Ludzie pana kochają, zwłaszcza ci z Iowa. Ale to tylko dwie części z całości. Trzecią są gangsterzy. Ci dopiero będą mieli używanie w trudnym okresie przejściowym. Może Tifty Lamont nie żyje, ale dawna znajomość z nim zapewnia panu dostęp do najwyższych poziomów ich struktur. Nie ma co liczyć na to, że całkowicie zlikwidujemy gangi. Nie zdołalibyśmy tego dokonać, nawet gdybyśmy chcieli. Zło należy do życia, jest faktem, brzydkim faktem, ale faktem. Zna pan Dunka Withersa, prawda?

Peter skinął głową.

– Spotkaliśmy się.

– To było coś więcej niż spotkanie, jeśli moi informatorzy nie mijają się z prawdą. Słyszałam o klatce. Był to niemały wyczyn.

Nawiązywała do pierwszego spotkania Petera z Tiftym w jego podziemnym kompleksie na północ od San Antonio.

Członkowie szefostwa gangu mierzyli się z wirolami w walce wręcz, widząc w tym katartyczną rozrywkę, a inni obstawiali wyniki. Dunk pierwszy wszedł do klatki, gdzie ze względną łatwością rozprawił się z głupkiem. Później miejsce w klatce zajął Peter. Przystał na walkę z w pełni rozwiniętym drakiem, żeby Tifty zgodził się eskortować ich do Iowa.

– W tamtym czasie uważałem, że podjąłem właściwą decyzję.

Sanchez się uśmiechnęła.

– Właśnie o to mi chodzi. Jest pan człowiekiem, który robi dokładnie to co trzeba. Co do Dunka Withersa, nie jest on w połowie tak bystry jak Tifty Lamont, i szczerze nad tym ubolewam. Nasz układ z Lamontem był prosty. Ten człowiek miał dostęp do sprzętu wojskowego zachowanego w idealnym stanie. Od lat nie widzieliśmy takiego uzbrojenia. Bez niego nie moglibyśmy wyposażyć armii. Powiedzieliśmy mu krótko: trzymaj w ryzach najgorszych bandziorów, dostarczaj nam broń i amunicję, a będziesz mógł się zajmować swoimi sprawami. Uznał propozycję za sensowną, ale wątpię, czy Dunk Withers zrobi to samo. Ten człowiek jest niesłychanym oportunistą i w dodatku ma podły charakter.

– Dlaczego go nie przymkniecie?

Sanchez wzruszyła ramionami.

– Możemy to zrobić, i niewykluczone, że do tego dojdzie. Generał Apgar uważa, że powinniśmy zgarnąć szefostwo bandy, przejąć bunkier i szulernie i skończyć z tym raz na zawsze. Tylko że wtedy ktoś inny błyskawicznie wślizgnie się na ich miejsce i wrócimy do punktu wyjścia. To kwestia popytu i podaży. Popyt jest. Kto zapewni podaż? Stoliki do gry, samogon, prostytutki? Ten proceder mi się nie podoba, ale wolę mieć do czynienia ze znanym złem, a w tym momencie reprezentuje je Dunk Withers.

– Więc chce pani, żebym z nim pogadał.

– Tak, w swoim czasie. Kontrolowanie gangu jest ważne, podobnie jak zapewnienie współpracy wojska i cywilów podczas okresu przejściowego. Jest pan jedynym człowiekiem, który ma wysokie notowania u wszystkich tych grup. Do licha, prawdopodobnie mógłby pan zająć moje stanowisko, gdyby pan tylko chciał, choć nie życzę tego największemu wrogowi.

Peter miał niepokojące wrażenie, że już się zgodził coś zrobić. Spojrzał na Apgara, którego twarz mówiła: „Wierz mi, sam przez to przechodziłem”.

– Czego właściwie pani ode mnie chce?

– Na razie chciałabym pana mianować specjalnym doradcą. Pośrednikiem, jeśli pan woli, między trzema wspomnianymi stronami. Później możemy wymyślić bardziej konkretną nazwę stanowiska. Ale chcę mieć pana na czele, tak by wszyscy pana widzieli. Pański głos powinien być pierwszym, który ludzie usłyszą. I obiecuję, że codziennie będzie pan w domu na kolacji z bratankiem.

Pokusa była realna: koniec wymachiwania młotkiem w żarze lejącym się z nieba. Ale Peter był zmęczony. Opuściła go podstawowa energia. Dość zrobił i teraz chciał wieść spokojne, nieskomplikowane życie. Odprowadzać Caleba do szkoły i spędzać dzień na uczciwej pracy, kłaść chłopca do łóżka i przenosić się na osiem słodkich godzin w zupełnie inne miejsce – jedyne, gdzie był naprawdę szczęśliwy.

– Nie.

Sanchez, nieprzywykła do tak zwięzłej odmowy, drgnęła.

– Nie?

– Nie. To moja odpowiedź.

– Pewnie mogłabym powiedzieć coś, co skłoniłoby pana do zmiany zdania.

– To mi schlebia, ale tym problemem musi się zająć ktoś inny. Przykro mi.

Sanchez nie wydawała się zła, była po prostu zaintrygowana.

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się rozbrajająco. – Cóż, musiałam spytać.

Wstała, a za nią wszyscy inni. Teraz z kolei Peter był zaskoczony. Nie spodziewał się, że prezydent złoży broń bez walki. Przy drzwiach podała mu rękę na pożegnanie.

– Dziękuję za poświęcenie czasu na spotkanie ze mną, Peter. Propozycja jest nadal aktualna, i mam nadzieję, że rozważy ją pan ponownie. Może pan zrobić wiele dobrego. Obieca mi pan, że nad tym pomyśli?

Uznał, że wyrażenie zgody nie zaszkodzi.

– Dobrze.

– Generał Apgar odprowadzi pana do wyjścia.

Więc na tym koniec. Peter czuł lekkie zdumienie i jak zawsze wtedy, gdy klamka zapadła, zachodził w głowę, czy powziął właściwą decyzję.

– Peter, jeszcze jedno – odezwała się Sanchez.

Odwrócił się na progu. Kobieta już siedziała za biurkiem.

– Ile lat ma pański bratanek?

Pytanie wydawało się nieszkodliwe.

– Dziesięć.

– Ma na imię Caleb, prawda?

Peter przytaknął.

– Cudowny wiek. Ma całe życie przed sobą. Gdy się nad tym zastanowić, tak naprawdę pracujemy dla dzieci, prawda? Nas dawno nie będzie, ale nasze decyzje podjęte w ciągu kilku przyszłych miesięcy przesądzą, w jakim świecie przyjdzie im żyć. – Uśmiechnęła się. – Tak. To daje do myślenia, panie Jaxon. Dziękuję za przybycie.

Wyszedł za generałem Apgarem z gabinetu. W połowie korytarza usłyszał, że mężczyzna chichocze pod nosem.

– Dobra jest, prawda?

– Tak – mruknął Peter. – Jest dobra.

Miasto luster

Подняться наверх