Читать книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska - Страница 13

KSIĘGA DRUGA
Rozdział 6

Оглавление

Sklep w Lipowie.

Czwartek, 29 września 2016. Godzina 20.15.

Joanna Kubiak

I jak wam się podoba? – zapytała Grażyna Kamińska. Niepewnie. Oczy w dół. Z drugiej strony nadzieja w jej głosie była wyraźnie słyszalna.

Joanna zaprosiła ją tu nie bez powodu. Jeżeli chodzi o szycie, żona Kamińskiego musiała jeszcze trochę popracować nad swoimi umiejętnościami. Widać jednak było, że krawiectwo sprawia jej satysfakcję i dodaje odwagi. I zapewnia własne pieniądze.

Jednym ze sposobów, w jaki mężczyźni tacy jak Kamiński próbowali podporządkować sobie swoje żony, było odebranie im możliwości zdobywania własnych środków. Znękanym kobietom wydawało się wtedy, że nie ma wyjścia z sytuacji. Muszą zostać w domu z oprawcą, bo to on zapewnia byt im i dzieciom. Tymczasem rozwiązanie było całkiem proste. Wzajemne pomaganie sobie przez grupę kobiet.

Joanna spojrzała na Weronikę z uznaniem. Nadal nie potrafiła rozgryźć Nowakowskiej, ale to, co zrobiła dla Agnieszki Mróz, napawało nadzieją, że kobieca solidarność nie zginęła.

Kiedy Junior Kojarski wyrzucił Agnieszkę z pracy w rezydencji, Mróz znalazła się dosłownie na bruku. Pochodziła z wielodzietnej rodziny w Zbicznie i nie mogła wrócić do rodziców, więc Weronika zaproponowała, żeby Agnieszka zajęła się sprzedażą w sklepie Wiery. Mieszkać mogła nad sklepem.

Niedługo po śmierci sklepikarki okazało się, że Wiera przepisała sklep na Weronikę. Junior Kojarski trochę pomstował. Chyba bardziej dla zasady, bo niewielki dochód, jaki dawał sklepik, był kroplą w morzu interesów jego rodzinnej firmy. No ale może chodziło o lokalizację. Dokładnie w centrum Lipowa. Na skrzyżowaniu dróg. Naprzeciwko remizy. Być może mógłby tu zbudować hotel albo co najmniej luksusową agroturystykę. Do jeziora Bachotek było niedaleko. Tymczasem matka zrobiła mu psikusa.

– Jest świetnie! – powiedziała Weronika, poprawiając zasłonę. – Prawda?

Spojrzała na Podgórskiego pytająco. W jej oczach Joanna widziała miłość. Niebezpieczną miłość. Miłość to zależność. Miłość to było to, co mężczyźni wykorzystywali przeciwko kobietom. Zawsze to powtarzała i tego starała się nauczyć te, które słuchały.

– Jasne – odpowiedział policjant.

Daniel wydawał się dobrym człowiekiem, ale Joanna wiedziała, że takich nie ma. Jeżeli plotki, które krążyły o nim po wsi, były prawdziwe, to potrafił zgotować niezłe piekło w domu. Jak każdy alkoholik.

– A może uszyłabyś mi sukienkę na ślub? – zapytała Nowakowska.

Grażyna poczerwieniała na twarzy.

– Ja? Ja… Ja nie umiem aż tak dobrze szyć. Wszystko popsuję. Paweł mówił…

– Daj spokój! Paweł niech sobie gada – włączyła się do rozmowy Ewelina Zaręba. Miała lśniące włosy i długaśne różowe tipsy. Miejscowa fryzjerka była żoną najmłodszego z policjantów, Marka Zaręby. – Ja Weronice zrobię fryzurę, a ty uszyjesz sukienkę. Co ty na to?

– Ale ja nie potrafię… – zająknęła się Grażyna.

– Jasne, że potrafisz – powiedziała Agnieszka Mróz z mocą. – Zresztą ślub ma być w grudniu. Jeszcze zdążysz poćwiczyć.

Joanna poczuła, że wypełnia ją przyjemna czułość, że one wszystkie tak starały się Grażynę wesprzeć. Dziennikarka przysiadła na krześle przy ścianie i patrzyła, jak wspólnie odnawiają wnętrze sklepu. Daniel Podgórski i Marek Zaręba pomagali, drocząc się trochę z kobietami. Atmosfera zrobiła się swojska i domowa.

Początkowo sklep Wiery miał pozostać taki jak dawniej. W końcu jednak Agnieszka nieśmiało napomknęła, że chciałaby wnętrze trochę rozjaśnić. Weronika, Daniel, Marek i Ewelina zaoferowali pomoc. Joanna sprowadziła Grażynę. Wspólnie na pewno szybko się uwiną.

Marek Zaręba sugerował początkowo nieco nieśmiało, żeby zaprosić tu Emilię Strzałkowską. Joanna wyczuwała jednak, że na wspomnienie policjantki atmosfera zrobiła się napięta. Nikt nie podjął tematu. Joanna bardzo żałowała. Była ciekawa Strzałkowskiej.

Zdecydowanie chętniej zaprosiłaby ją niż Klementynę Kopp. Była komisarz przyjechała z Podgórskim i Nowakowską. Trzymała się jednak z boku, popijając colę prosto z butelki.

– Ale… Paweł na pewno mi nie pozwoli… – Grażyna zerknęła na Joannę. – Pani napisała te artykuły o nim… Jest zły.

– Napisałam wyłącznie prawdę.

– Prawda ma to do siebie, że z każdej strony wygląda inaczej – mruknęła Klementyna, rzucając nieprzyjemne spojrzenie Joannie. – A pismak to pismak.

– Czyżbyś broniła Kamińskiego? – zapytała Weronika. – Ty? Pomyślę, że świat się kończy.

Kopp tylko wzruszyła ramionami.

– Tego nie powiedziałam. Powiedziałam tylko, że pismak to pismak.

– Teksty Joanny były dość ostre – przyznała Ewelina Zaręba. Ona z kolei uśmiechnęła się do dziennikarki miło. – Ale czasem tak trzeba. Może Paweł sobie to przemyśli. Może go to trochę poruszy i facet się zmieni.

Joanna szczerze w to wątpiła. Tacy jak Kamiński raczej się nie zmieniają. Jej zdaniem Grażyna powinna zebrać się na odwagę, zabrać dzieci i odejść. Ale na to nie była jeszcze gotowa. Potrzebowała więcej pewności siebie. Może odnajdzie ją tu w sklepie.

Joannę ogarniała irytacja na myśl, że żadna z nich nie wspomniała o tym, że ani Daniel Podgórski, ani Marek Zaręba nie zrobili dotychczas nic, żeby pomóc Grażynie. Nie ruszyli palcem, a byli przecież kolegami Kamińskiego. I doskonale wiedzieli, co dzieje się w domu kolegi. Cała wieś wiedziała. Dlatego właśnie Joanna z zasady nie ufała mężczyznom. Nawet jeżeli wydawali się dobrzy. Jak ci dwaj.

– Paweł nie wie, że ja tu przyszłam – szepnęła Grażyna.

– Spoko. Ale! Nic mu do tego. – Kopp wypluła słowa jak jeden zbitek połączonych wyrazów.

Przez chwilę pracowali w ciszy.

– Pięknie tu – powiedziała w końcu Agnieszka, przerywając milczenie. – Bardzo wam wszystkim dziękuję. Przez weekend posprzątam i otwieram w poniedziałek.

– Junior Kojarski nie zapłacił żadnej raty, prawda? – zapytała Ewelina. – Boję się, że bomby naprawdę eksplodują.

– Nie ty jedna – westchnęła Agnieszka.

Tak było. Joanna chodziła po wsi i słuchała ludzi. Do wybuchu miało dojść w listopadzie, tymczasem już we wrześniu atmosfera w Lipowie była coraz bardziej napięta. Niektórzy mieszkańcy mówili nawet o wyprowadzce. Przynajmniej czasowej. Żeby nie ryzykować. To akurat Joanna uważała za dobry pomysł. Coraz mniej osób wierzyło w zapewnienia Juniora, że listu nie było.

– Naprawdę robimy, co możemy – powiedział Podgórski uspokajająco. – Joanna, wiem, że masz dobre intencje, ale mogłaś trochę liczyć się ze słowami w swoich artykułach. Nie przedstawiłaś wszystkiego…

– Powiedziałam prawdę – przerwała mu Joanna. – Robicie niewiele.

– Robimy wszystko, co w naszej mocy – odparł Daniel spokojnie. – A swoimi artykułami sprawiasz, że we wsi narasta panika. To nie prowadzi wcale do niczego dobrego. A wręcz utrudnia nam pracę.

Joanna wiedziała, że narastająca panika to faktycznie jej wina. Do pewnego stopnia oczywiście. Szum medialny, który narastał wokół listu, to było narzędzie obusieczne. Z jednej strony zmuszał policję do działania, a z drugiej tworzył atmosferę niepokoju i strachu. To z kolei mogło pchać ludzi do działań niepożądanych. Mimo to uważała, że gra warta jest świeczki i wszyscy mogą na tym zyskać więcej niż stracić.

– Daj spokój. Pismaczce chodzi o zwiększenie nakładów jej szmatławca – rzuciła Kopp. – Nie dajcie się zwieść, że jest inaczej.

Joanna poprawiła golf. Miała wrażenie, jakby Klementyna mogła zobaczyć tatuaż przez materiał.

– Chodzi mi o bezpieczeństwo ludzi – powiedziała. – Chodzi mi o to, żeby zostało zrobione wszystko, co trzeba.

– I jest robione – zapewnił Daniel. – Rozmawiałem z Kaczmarkami i z ludźmi, którzy współpracują z nimi w Fundacji Rusałka. Z niektórymi podopiecznymi też.

Joanna skinęła głową. Sama też to zrobiła. To się nasuwało jakoś pierwsze. Gdyby Kojarski faktycznie wpłacił okup, którego żądano w anonimie, zyskaliby na tym najbardziej. Przy okazji dziennikarskiego śledztwa Joanna dowiedziała się bardzo ciekawej rzeczy. Jedna z policjantek miała chorego syna i była podopieczną fundacji. Nie w sposób bezpośredni, więc może Podgórski nawet do tej informacji nie dotarł. Joanna nie zamierzała mu mówić. Laura Fijałkowska była rozmowna, a informator w policji to dla dziennikarza osoba bezcenna.

Fijałkowska miała sporo do powiedzenia na temat Emilii Strzałkowskiej. Same niepochlebne rzeczy. Podobno Emilii zdarzało się nadużywać uprawnień. Zastrzeliła człowieka podczas służby. Postępowanie zostało umorzone, ale nie wszyscy uważali, że postąpiła słusznie.

Joanna nie była kobietą naiwną. Czuła, że między Fijałkowską a Strzałkowską jest jakaś animozja. Potrzebowała trochę czasu, żeby wydobyć z Laury, o co chodziło. Postanowiła, że zajmie się tym później. Najważniejszy był anonimowy list i to, co się wokół niego działo. Potem się skupi na tych dwóch policjantkach.

– Z tych rozmów niewiele wynikło – kontynuował Podgórski. – Nikt się oczywiście nie przyzna do autorstwa, a jak nie mamy kartki z listem, to brak nam punktu zaczepienia.

– Mamy jednak jakiś punkt zaczepienia – nie zgodziła się Weronika Nowakowska. – Wiera przecież opisała, jak wyglądał. To jest już coś.

Agnieszka Mróz odłożyła pędzel. Malowali teraz z Markiem Zarębą ladę. Oboje mieli białe plamy farby na twarzach i ubraniach.

– Wiera mówiła, że to była kartka maszynopisu. Jestem pewna, że o tym wspomniała. Pojedyncza kartka bez koperty.

– Czyli ktoś ją tu po prostu przyniósł – zauważyła Weronika. – Ktoś miejscowy.

– Niekoniecznie – nie zgodził się Marek Zaręba. – Przecież mógł podjechać samochodem i już.

– Rozmawiałam ze wszystkimi mieszkańcami Rodzanic – wtrąciła się Joanna. Doszła do wniosku, że czas podzielić się swoimi przemyśleniami z policją. Narzekała, że nic nie robią, ale mogła im pomóc. – Jeszcze tego nie opublikowałam, ale zamierzam.

Podgórski westchnął nieco teatralnie.

– Oczywiście nie dasz nam tego do przeczytania?

– A niby dlaczego miałabym pokazywać ci mój tekst? Czyżby dla dobra śledztwa, którego praktycznie nie ma? – zakpiła.

– Skupimy się na zapewnieniu ludziom bezpieczeństwa w dzień ewentualnych wybuchów. To na pewno. A jeżeli wiesz coś, to mów. Byłoby dobrze, gdybyśmy mogli zatrzymać wcześniej autora listu.

Teraz Joanna westchnęła, choć podjęła decyzję rano, kiedy stawiała ostatnią kropkę w nowym artykule. Miał ukazać się w następnym numerze, więc i tak było za późno, żeby się wycofać.

– Moim zdaniem to Żegota Wilk – powiedziała.

Wcale nie czuła się dobrze z tym, co zasugerowała. Chłopak był przecież wnukiem Rodomiła. Uznała jednak, że prawda jest ważniejsza niż pokrewieństwo chłopaka z jej dawnym przyjacielem.

– Masz jakieś dowody czy chodzi tylko o to, że Żegota ciągle uprzykrza wszystkim życie? – zapytał Podgórski.

– Skoro nie mamy listu, to skupiłam się na jego treści. Wyznaczanie dat zapłaty rat okupu w pełnie księżyca skojarzyło mi się z Anastazją Piotrowską. Poza tym ona pisze wszystkie swoje teksty na maszynie. Więc to nasunęło mi się samo. Tyle że jakiś czas temu ktoś jej tę maszynę ukradł. Znalazła ją potem pod lasem. Piotrowscy nie zamykają domu, więc wynieść maszynę nie było trudno.

*

Tak naprawdę Anastazja sama Joannie o tym powiedziała. Policji nie wspomniała o zniknięciu maszyny ani słowem. Bała się, że znajdzie się w kręgu podejrzanych. Co innego opowiedzenie o tym koleżance z redakcji.

– To na pewno sprawka Żegoty Wilka – powiedział wtedy Bohdan Piotrowski. – Ten chłopak to demon wcielony. Naprawdę.

Kiedy mąż Anastazji to mówił, z jego twarzy na chwilę zniknął uprzejmy uśmiech. Wyraźnie miał dosyć chuligańskich zachowań młodzieńca.

– Uwziął się na nas – dodała Anastazja. – Nawet mnie nie dziwi, że w tym liście jest o pełniach i tak dalej. To typowe dla Żegoty. Chciał mnie oskarżyć. Na mnie się uwziął. Nie tylko na nas. Na Kaczmarków zresztą też. Stąd być może wszystkie pieniądze miały być przeznaczone na Rusałkę.

Bohdan westchnął głośno.

– Żywia powiedziała chłopakowi, że albo ja, albo Józef Kaczmarek jesteśmy jego ojcem. Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Ja nigdy z nią nie spałem.

– Oczywiście, że nie – żachnęła się Anastazja. Jej pulchna twarz stała się prawie tak czerwona jak włosy.

– Chłopak ma nam za złe, że nie chcemy powiedzieć prawdy. Jego zdaniem prawdy – uściślił Bohdan Piotrowski. – Bo my mu cały czas mówimy, że żaden z nas go nie spłodził i niech szuka sobie dalej po Lipowie. Ale on powtarza swoje, że Żywia by go nie oszukała. Dlatego mógł napisać list, żeby rzucić podejrzenie na moją Anastazję i na Bożenę Józefa.

*

– Czy Żegota naprawdę planuje zdetonować bombę, tego nie wiem – zakończyła swoją opowieść Joanna. – Wy go lepiej znacie.

Udała się oczywiście do gospodarstwa Wilków. Od śmierci Rodomiła wszystko się tam zmieniło. Żywia prowadziła wprawdzie hodowlę, ale jej psy w niczym nie przypominały agresywnych podopiecznych Rodomiła. Pitbule emanowały wręcz łagodnością wbrew obiegowej opinii na temat tej rasy. Joanna odważyła się nawet pobawić z kilkoma.

Córka Rodomiła zaprzeczyła wszystkim insynuacjom na temat swojego syna. Co innego mogła zrobić? Żegota z kolei nie zaprzeczał niczemu ani niczego nie potwierdzał. Joanna miała wrażenie, że chłopak po prostu lubi, kiedy wokół panuje chaos. Bez względu na konsekwencje.

Od razu go za to polubiła. Nie było w Żegocie fałszu, mimo że kłamał jak z nut. Miała go tylko ochotę przestrzec, żeby nie przesadził, bo jak kiedyś zdenerwuje kogoś, kogo nie powinien, to się źle skończy. W końcu ugryzła się w język. Niektórzy po prostu byli skazani na zagładę i konsekwentnie do niej dążyli. Co więcej, czerpali z tego dużo przyjemności.

Joanna rozważała przez chwilę, czy powiedzieć Żywii o testamencie Rodomiła, jednak uznała, że zachowa tajemnicę tak, jak prosił ją przyjaciel. Martwić się będzie za dwa lata, bo wtedy właśnie będzie musiała spełnić prośbę zmarłego.

– Żegota naprawdę sprawia sporo kłopotów – potwierdził Marek Zaręba. – Ciągle są skargi na chłopaka. Nie nadążamy z jeżdżeniem do niego. Kamiński się wścieka.

Na wspomnienie o mężu Grażyna wyraźnie się wzdrygnęła. Przerwała przycinanie materiału. Zasłona była teraz do połowy upięta. Druga połowa zwisała przydługa. Joanna podejrzewała, że kierownik komisariatu wyładowuje swoją złość na żonie.

– Ale czy naprawdę zrobiłby bomby i użył ich przeciw ludziom? Wiedziałby jak? – zastanawiał się Zaręba.

– To akurat nie jest trudne – mruknął Daniel. – W sieci można znaleźć sporo informacji na ten temat. Oczywiście pogadam z Żegotą. Ale prosiłbym, żebyś wstrzymała artykuł, póki się czegoś nie dowiemy. Nie można tak po postu rzucać oskarżeń.

– Spoko. Ale! Jej się wydaje, że może – prychnęła Kopp. – A mnie zastanawia jedno.

– Co?

Klementyna skinęła głową w stronę Joanny.

– Pismaczka pojawia się w Lipowie. Potem pojawia się list. Przypadek, co?

Tego było za wiele!

– Sugerujesz, że to ja napisałam ten list? – zapytała Joanna z irytacją.

Klementyna wzruszyła ramionami.

– Sugeruję, że tego wykluczyć nie możemy. Ktoś mnie kiedyś nauczył jednej zasady. Nie wolno ufać nikomu, bo wszyscy kłamią. Tego się trzymam w życiu.

Joanna miała ochotę ją wyśmiać, ale uznała, że to nie ma sensu. Jeżeli Kopp jej nie wierzyła, to jej nie wierzyła i nic jej nie zdoła do tego nakłonić. A Joanna postanowiła dowiedzieć się, kto napisał list. A przynajmniej nie pozwolić, żeby policja spoczęła na laurach.

– Joanna nie napisała tego listu – wzięła ją w obronę Agnieszka. – Robi, co może, żeby pomóc mnie i ludziom z Lipowa. I nie wszystkim to się podoba.

– Co masz na myśli? – zaciekawił się Podgórski.

– Ktoś mi przebił opony w samochodzie – przyznała dziennikarka. – Podejrzewam, że to Kamiński. Po ostatnim artykule. A Junior Kojarski czasem za mną jeździ. Próbował mnie zepchnąć z drogi.

– Dlaczego tego nie zgłosiłaś? – zapytała Weronika. – Przecież o wypadek nietrudno.

Joanna tylko machnęła ręką. Pogodziła się z tym, że nie wszyscy darzą ją sympatią. Ale to nie oznaczało, że da się komukolwiek zastraszyć.

Rodzanice

Подняться наверх