Читать книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska - Страница 7

KSIĘGA PIERWSZA
Rozdział 1

Оглавление

Plaża w Rodzanicach.

Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 12.00.

Aspirant Daniel Podgórski

Aspirant Daniel Podgórski wpatrywał się w ciało leżące na śniegu. Dziewczyna miała zamknięte oczy i spokojną twarz. Wyglądała niemal, jakby spała. Oczywiście gdyby nie krew na czole i wokół ciała. Surrealistyczne wrażenie potęgował stary koc, którym została przykryta.

– Jakby jej kurwa jeszcze mogło być zimno – mruknął Paweł Kamiński. – Nie to, co nam. Normalnie pizga złem. Pierdolona zima musiała akurat teraz przyjść. Że też jakiemuś złamasowi chciało się ją zajebać akurat teraz. Zamiast siedzieć w cieple. W domu. Jak normalni ludzie. Kurwa.

Zawiało jeszcze mocniej. Daniel otulił się szczelniej kurtką, ale podmuchy lodowatego wiatru zdawały się bez trudu przenikać przez materiał. Mróz szczypał boleśnie w twarz.

Od wczoraj pogoda zmieniła się diametralnie. Do tej pory zima obchodziła się z nimi całkiem łagodnie. Bezśnieżne święta rozczarowały niektórych, ale Podgórski przyjął je ze spokojem. Przynajmniej nie trzeba było latać z łopatą i odśnieżać.

Wszystko zmieniło się wczorajszej nocy. Prószyło wprawdzie delikatnie przez cały dzień, ale po dwudziestej rozpętała się prawdziwa zamieć. Padało tak, że wydawało się wręcz, iż człowiek oddycha śniegiem. Daniel ledwo dotarł do stajni, żeby pozamykać drzwi. Konie kręciły się po boksach niespokojnie. Nie dziwił im się. W tej nagłej zmianie aury było coś złowrogiego. Zły omen, mruknęła wtedy Weronika.

Policjant spojrzał na ciało martwej dziewczyny. Zły omen. Najwyraźniej.

– Paweł, trudno oczekiwać, że morderca będzie zabijał na twoje zamówienie w środku sierpnia – zaśmiała się Emilia Strzałkowska. – Nie wiem, czy dożyjemy.

Policjantka opatuliła się w puchową kurtkę i wciągnęła czapkę z wielkim pomponem. Nie wyglądała zbyt poważnie, ale kto by się tym teraz przejmował. Chodziło o to, żeby się ogrzać. Każdy robił, co mógł.

– Poza tym zabójcy to na ogół nie są normalni ludzie – wtrącił się Marek Zaręba.

– Kurwa – warknął Kamiński, kopiąc hałdę śniegu obok ciała. – Nawet prorokowi1 się nie chciało przyjechać. Całą robotę my musimy odwalać.

Zaręba i Kamiński ubrani byli w granatowe mundury, kurtki i służbowe czapki uszatki. Daniel im nie zazdrościł. W takich chwilach praca w wydziale kryminalnym i możliwość noszenia cywilnych ubrań były błogosławieństwem. Można na siebie włożyć tyle warstw, ile się tylko zapragnie.

Koledzy przyjechali na miejsce od razu po wezwaniu. Z posterunku w Lipowie mieli najbliżej. Zabezpieczali teren, póki nie zjawiła się grupa z komendy. Ponieważ byli tu dłużej od Daniela i Emilii, przemarzli do szpiku kości. Na zamarzniętym jeziorze nie było żadnej ochrony przed wiatrem i mrozem.

– Niech pan uważa, panie Pawle – powiedział z uśmiechem doktor Koterski. – Chyba nie muszę mówić, że tu wszędzie może być jakaś rzecz potencjalnie istotna. To miejsce zbrodni.

– Ziółek i reszta już skończyli tu grzebać – mruknął Kamiński, ale zatrzymał nogę w połowie ruchu. Kolejna zaspa została oszczędzona.

Szef techników ze swoją ekipą wycofali się na brzeg, kiedy Daniel, Emilia, Paweł i Marek podeszli, żeby porozmawiać z Koterskim. Lód zdawał się wprawdzie stabilny, wzmocniony jeszcze nagłym spadkiem temperatury, ale co jakiś czas słychać było złowieszcze trzaski. Nie chcieli ryzykować, że pęknie pod ciężarem ich wszystkich.

– Oczywiście kurwa pieprzona Laura musiała mnie wrobić w sterczenie na pierdolonym lodowisku – mruknął Kamiński z wściekłością. – Tak to jest, jak się z baby robi szefa. Nic nie jest tak, jak powinno. Co za sucz.

Daniel i Marek wymienili spojrzenia. Czekali, aż Emilia zaprotestuje, słysząc te słowa, ale o dziwo milczała. Może Pawłowi upiekło się dlatego, że w plotkach, które obiegły ostatnio Lipowo, zapewne kryło się przynajmniej ziarno prawdy. Podgórski wolał nie wnikać. Trzymał się od tego z daleka.

– I ta pedalska czapka – ciągnął Kamiński zupełnie niezrażony ich spojrzeniami. – Wyglądam jak jakiś Rusek czy inny. Kurwa. Dobrze chociaż, że nie ma dziennikarzy. Nikt mi nie jebnie fotek.

Znów mocniej zawiało. Człowiek zaczynał mieć wrażenie, że znalazł się na biegunie północnym. Daniel sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów w nikłej nadziei, że wątły płomyk trochę go ogrzeje.

– Przestań się nad sobą rozczulać – ofuknęła Kamińskiego Strzałkowska. Nareszcie Emilia zareagowała tak, jak można się było spodziewać. – A ty przestań kopcić jak lokomotywa. To jest miejsce zbrodni. Nie wiem, czy to do ciebie dotarło.

– Brakowało mi twojej beztroski i luzu, Mila – mruknął Daniel. Nie mógł się powstrzymać.

Strzałkowska poczerwieniała. Tym razem raczej nie z zimna.

– Nie nazywaj mnie tak – warknęła, krzyżując ręce na piersi.

Paweł Kamiński parsknął głośnym śmiechem.

– To co? Można powiedzieć, że jak za starych dobrych czasów – podsumował Marek Zaręba. Wyraz twarzy miał kamienny, ale w oczach widać było iskierki. Jakby ledwo powstrzymywał się przed chichotem. – Znów we czwórkę.

Kiedy do komendy dotarła informacja o dziewczynie na lodzie, Podgórski wcale się nie zdziwił, że właśnie jemu naczelnik zlecił tę sprawę. Rodzanice leżały niewiele ponad dwa kilometry od Lipowa, rodzinnych stron Daniela. Policjant nie spodziewał się natomiast, że przełożony przydzieli mu do pomocy właśnie Emilię.

Podgórski wiedział oczywiście, że Strzałkowska miała dzisiaj dyżur, ale od dawna nikt nie kierował ich do tych samych spraw. Tak się utarło. Wszyscy wiedzieli, że relacje między nimi są napięte. Początkowo plotkowano trochę i koledzy robili sobie żarty, ale powoli im się znudziło. Ciągle coś się działo, nie brakowało ciekawszych, przede wszystkim nowszych tematów. Na komendzie Daniel i Emilia trzymali się od siebie z daleka. Kiedy zdarzyło im się być w tym samym pomieszczeniu, oboje zachowywali się tak, jakby drugiego tam nie było. I tak to jakoś się toczyło.

Strzałkowska została przeniesiona do krymu2 jakieś półtora roku temu. Propozycję dostała już wcześniej, ale najpierw trzeba było załatwić kilka spraw zarówno w wydziale, jak i na posterunku w Lipowie. Trochę to trwało.

W Lipowie też nastąpiło sporo przetasowań. Matka Daniela nadal siedziała w recepcji, ale Kamiński nie był już kierownikiem. Jego miejsce zajęła Laura Fijałkowska, która przedtem pracowała w Brodnicy. Paweł wrócił do patrolowania wsi i okolic.

Podgórski westchnął. Wolał nie myśleć o aferze, która rozpętała się pod koniec dwa tysiące szesnastego roku. Im rzadziej tamte wydarzenia wspominał, tym czuł się lepiej. Nie pił już trzysta dziewięćdziesiąt cztery dni. Jeżeli dotrwa do północy oczywiście. To było najważniejsze.

– Raz muszkieterem, zawsze muszkieterem – zaśmiał się jeszcze Marek Zaręba.

– O to, to, Młody – zawtórował mu Kamiński.

Strzałkowska przewróciła oczami z wyraźną irytacją.

– Rozumiem, że chłopcy to raczej do piaskownicy niż do poważnej roboty, ale nie wiem, czy zauważyliście, że mamy tutaj martwą dziewczynę? Może odrobinę skupienia i powagi by się przydało? Nie uważacie?

Podgórski zerknął w jej stronę. Kiedy naczelnik wezwał ich oboje do siebie i oznajmił, że to oni we dwoje zajmą się dochodzeniem, Strzałkowska zrobiła taką minę, że Daniel o mało nie zakrztusił się kawą. Ale jednocześnie jej skrępowanie sprawiło, że on poczuł się pewniej. A może tylko opanował go czarny humor.

Od dłuższego czasu unikała go nie tylko w pracy. Kiedy przychodził do Łukasza, to albo wychodziła, albo chowała się w swojej sypialni i zostawiała go z synem sam na sam. Wyjątek zrobiła tylko raz, kiedy nawrzucała Podgórskiemu, że pozwala nastolatkowi brać samochód i jeździć po lesie. Wpadła wtedy w prawdziwą furię. Z kurwami i wymyślaniem od nieodpowiedzialnych idiotów włącznie.

Łukasz nie miał jeszcze prawa jazdy, to prawda, ale Daniel już dawno nauczył go jeździć. Wydawało mu się, że to był jedyny czas, kiedy nastoletni syn łapie z nim jakiś kontakt. Nie zamierzał z tego rezygnować dlatego, że Strzałkowska się wściekała. Nic nie rozumiała. Sama miała syna na co dzień.

– Skoro przykrył ją kocem, to może znaczyć, że mu na niej zależało – zgadywał Marek, przyglądając się martwej dziewczynie. – Jakby chciał się nią zaopiekować. Przecież to nie przypadek. Musiał ten koc przynieść tu ze sobą. Nie uważacie? Zamknął jej oczy. Bo raczej tak z zamkniętymi chyba nie umarła. No i ułożył ją na plecach.

– To na pewno któryś z miejscowych szajbusów – wtrącił się Kamiński. – Zanim dojechaliśmy tu z Młodym, to trzeba było odśnieżyć drogę. Wszystko kurwa zasypane. Na szosie spoko, ale jak się zjechało w las, to kurwa nie szło. Musieliśmy wezwać Kuszewskiego z traktorem. Nikt z zewnątrz by tu nie dotarł.

Daniel spojrzał w stronę brzegu. Na wzgórzu widać było tylko jeden z trzech domów, które wchodziły w skład niewielkiej wioseczki zwanej Rodzanicami. Dwa pozostałe znajdowały się z prawej i lewej strony sporej łąki. Bliżej przeciwległych ścian lasu.

Kamiński mógł mieć trochę racji. W taką pogodę jak ta miejscowość była niemalże odcięta od świata. Z dwóch stron łąka otoczona była lasem. Z trzeciej ciągnęły się zasypane śniegiem pola. Najbliższe siedziby ludzkie znajdowały się w Lipowie. Dojechać tu można było wyłącznie wąską drogą przez las. Ewentualnie dotrzeć węższymi ścieżkami. Ale wtedy trzeba by przyjść na piechotę.

– Zakładając oczywiście, że sprawca przyjechał tu samochodem – zauważyła Strzałkowska.

Najwyraźniej pomyślała dokładnie o tym samym co Podgórski. Kiedyś lubił z nią współpracować. Uzupełniali się. Oczywiście zanim życie im się pokomplikowało.

– A tego nie możemy zakładać, prawda? – dodała. – Zresztą mógł przyjechać wcześniej. Zanim zaczęła się śnieżyca. Przed nią drogi były przejezdne. Wiadomo, kiedy ona umarła, doktorze?

– Sami widzicie, że ciało jest praktycznie zamarznięte – powiedział Koterski. – To znacznie utrudni ustalenie czegokolwiek w tej kwestii. Obawiam się, że będziecie musieli zacząć od sprawdzenia, kiedy widziano ją żywą, i wtedy będę mógł starać się jakoś to uściślić.

– Czy mogły to zrobić psy z hodowli? – zapytał Podgórski.

Prawa ręka martwej dziewczyny wystawała spod koca. Kurtka na przedramieniu i bicepsie była podarta. Pod spodem widać było wyszarpane kawałki ciała.

– Wypowiem się po sekcji – powiedział jak zwykle Koterski. – Muszę zobaczyć, co uda mi się ustalić. Rozstaw zębów i tak dalej.

– Nie byłby to kurwa pierwszy raz – wtrącił się Kamiński. – Pamiętacie, co się stało dwadzieścia lat temu z Rodomiłem Wilkiem? A może to było wcześniej?

– Dziewiętnaście – sprostował Daniel. – W dziewięćdziesiątym dziewiątym.

To była wówczas głośna sprawa. Przynajmniej w Lipowie. Rodomił Wilk prowadził hodowlę psów. Teoretycznie szkolił je do obrony, ale w praktyce chyba raczej do walki. Zimą dziewięćdziesiątego dziewiątego roku znaleziono go martwego na wybiegu. Okazało się, że mężczyzna poślizgnął się na zamarzniętej kałuży, kiedy wszedł nakarmić swoich podopiecznych. Uderzył głową w lód i stracił przytomność. Wygłodniałe psy rzuciły się na niego. Jego żona nie żyła już od dawna. Zostawił nastoletnią wtedy córkę.

Podgórski znów zerknął w górę na Rodzanice. Gospodarstwo Wilków znajdowało się po lewej stronie, nieco w dole. Nie było widoczne z tafli zamarzniętego jeziora, ale z oddali dało się słyszeć szczekanie.

Po śmierci ojca Żywia musiała radzić sobie sama. Nadal prowadziła hodowlę. Ale zajęła się psami innej rasy. W przeciwieństwie do podopiecznych Rodomiła były całkowicie łagodne. Podgórski sam się o tym przekonał. Jednego kupił jesienią w prezencie dla Weroniki.

– Kurwa, mam wrażenie, że ta pierdolona Laura wysłała mnie tu specjalnie – mruknął Kamiński. – Przecież doskonale wie, że po tych wszystkich aferach nienawidzę tej dziury.

– Daj spokój – szepnęła Emilia. Tym razem bez przekory.

Daniel starał się nie patrzeć na Kamińskiego. Paweł faktycznie miał prawo nie czuć się w Rodzanicach dobrze. Nie po tym, co tu się stało pod koniec dwa tysiące szesnastego roku, i po tym jakie to miało konsekwencje dla jego kariery i życia prywatnego. Nie po śmierci Żegoty Wilka.

Podgórski też nie czuł się z tym najlepiej. To był naprawdę trudny czas. Z wielu względów. Daniel zrobił wiele rzeczy, których się wstydził. Nie chciał do tego wracać.

– To jest ta sama dziewczyna, którą wtedy uwolniliście, prawda? – zapytał Koterski nieświadom rozterek policjanta.

– Jo. Michalina Kaczmarek – potwierdził Daniel.

Doktor Koterski pokręcił głową. Z jego wesołej zazwyczaj twarzy na chwilę zniknął uśmiech.

– Osiem lat w piwnicy i teraz to. Pechowa dziewczyna.

Stwierdzenie, że Michalina Kaczmarek nie miała łatwego życia, to było niedopowiedzenie. Mieszkała w trzecim z gospodarstw w Rodzanicach. W wieku dziewięciu lat została porwana. Przetrzymywano ją przez kolejnych osiem. Na wolność wyszła pod koniec dwa tysiące szesnastego roku.

Podgórski po raz kolejny spojrzał na wzgórze, na Rodzanice. Pamiętał to zdarzenie doskonale. Są takie sprawy, których nigdy się nie zapomina. To była właśnie jedna z takich. Michalina została porwana przez sąsiada. Bohdan Piotrowski mieszkał w środkowym domu. Tym, który widać było z plaży. Teraz została tam tylko jego żona, Anastazja. I makabryczna piwnica. Pamiątka po przetrzymywaniu w niej dziewczynki.

Zaduchu, który panował w środku, nie dało się zapomnieć. Tak samo jak duszącego smrodu odchodów w przepełnionym wiadrze. Ani porwanej różowej sukienki, w którą ubrana była Michalina, kiedy Daniel i reszta ekipy ją stamtąd wyciągali. Groteskowy strój przeznaczony dla małej dziewczynki ledwo mieścił się na wychudzonej nastolatce. Ale najbardziej poruszające były jej oczy. Malowało się w nich takie przerażenie, że Podgórski sam poczuł ogarniający go lęk.

Niejedno widział podczas wszystkich tych lat służby w policji, ale w tym wypadku trudno było mu zrozumieć, jak jeden człowiek może zgotować taki los drugiemu. Kiedy Michalina łamiącym się głosem zapytała, gdzie jest tatuś, Danielowi o mało po raz pierwszy na służbie nie poleciały łzy z oczu.

A teraz leżała martwa na lodzie.

– Myślicie, że to ma związek z tym przetrzymywaniem? – zapytała Strzałkowska. Jakby znów odgadła, o czym Podgórski właśnie pomyślał.

– Bohdan Piotrowski strzelił samobója w kiciu, więc on raczej jej nie zajebał – odpowiedział Kamiński.

Piotrowski spędził w Starych Świątkach niecały rok. Pedofile nie mają łatwego życia w więzieniach. Może dlatego się powiesił. A może ktoś mu w tym pomógł. Daniel wiedział, że jeszcze tego nie wyjaśniono. Wątpił, żeby sprawa miała priorytet. Ludzie raczej się cieszyli, że potwór nie żyje.

– Co powiesz o tej ranie na skroni? – zapytał Koterskiego. – To może być bezpośrednia przyczyna zgonu?

Oprócz rozszarpanej ręki Michalina miała niewielką ranę na skroni. Wokół ciała było sporo krwi. Nie wyglądało na to, żeby pochodziła z rany na głowie, ale Podgórski wolał zapytać.

– To na skroni to pikuś – zaśmiał się doktor Koterski. – Podejrzewam, że prawdziwa przyczyna zgonu znajduje się pod kocem. Wolałbym go tu nie zdejmować. Jest być może przymarznięty do ciała i…

– Kurwa, doktorze, nie patyczkujmy się.

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, Kamiński poderwał brzeg koca. Na szyi dziewczyny błysnął naszyjnik w kształcie półksiężyca. Daniel go rozpoznał. Weronika miała identyczny.

– Ja jebię – zaklął Paweł, kręcąc głową.

Tak. Przyczyna zgonu była jasna.

1

Prokurator.

2

Wydział kryminalny.

Rodzanice

Подняться наверх