Читать книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska - Страница 15
KSIĘGA DRUGA
Rozdział 8
ОглавлениеPlaża w Rodzanicach.
Poniedziałek, 19 grudnia 2016. Godzina 17.00.
Joanna Kubiak
Znów Rodzanice. Joanna nie przypuszczała, że wróci tu tak szybko. I to właśnie z powodu Żegoty Wilka.
*
– Ty wiesz, co narobiłaś?! – wrzasnął naczelny. Kraciasta koszula. Wąskie ramiona. Wściekły. – Wiesz, co narobiłaś?! Odpowiedz!
Joanna przysiadła na wysłużonej kanapie w gabinecie naczelnego i zapaliła papierosa. To było szesnastego listopada. Dwa dni po zapowiadanym przez anonimowy list wybuchu bomb w Lipowie.
– Przyczyniłam się do zwiększenia nakładów pisma? – zapytała spokojnie.
Nie zamierzała dać się sprowokować. Czuła się bezpiecznie. Była w redakcji od dnia założenia „Selene”. Prędzej umrze, niż wyleci. Zresztą nie takie rzeczy spotkały ją podczas jej dziennikarskiej kariery.
– Bomby nie wybuchły! Nawet jedna malutka! – zawołał naczelny. Drwina w głosie była wyraźnie dosłyszalna. – Z bojowników o prawdę zmieniliśmy się w kłamców. A „Selene” zostanie uznana za szmatławiec! A tyle lat pracujemy na naszą renomę!
Joanna pokręciła głową.
– Wolę patrzeć na to jak na nasze zwycięstwo. Dzięki moim materiałom policja wzmogła wysiłki. Sprawca nie miał możliwości ataku. Jednym słowem „Selene” zadziałała prewencyjnie. To bardzo dużo znaczy.
Czternasty listopada nadszedł chmurny i mglisty. Odszedł równie nieprzychylny. Przynajmniej jeśli chodzi o pogodę. Za to faktycznie nie doszło do tragedii. Trudno było stwierdzić, czy dlatego, że list z żądaniem miliona złotych dla Fundacji Rusałka był głupim żartem, czy też jego autora udało się powstrzymać.
Joanna zdecydowanie wolała tę drugą wersję. Dawała więcej poczucia satysfakcji. Tak czy inaczej, była z siebie dumna. Nawet jeśli to był tylko ponury kawał jakiegoś żartownisia. Niektórych żartów nie należy ignorować. Nigdy.
– Nie martw się. O naszych zasługach w tej sprawie też napiszę – dodała, żeby naczelnego trochę udobruchać.
– Ty się nie mądrz, tylko znajdź szybko jakiś dobry temat! – fuknął zirytowany. Nie wyglądał na ani trochę uspokojonego. Wręcz przeciwnie. Nadal wyglądał na rozsierdzonego. – Natychmiast!
*
Joanna przystanęła w głębi plaży i przypatrywała się, jak policjanci pracują przy ciele Żegoty Wilka. Zrobiło się już ciemno, ale zapalili reflektory zasilane agregatem. Westchnęła. Temat się znalazł. Bo wcześniej czy później zawsze się znajdował.
Joanna przyjechała do Rodzanic, jak tylko Laura Fijałkowska dała jej cynk. Dobrze było mieć informatorkę w policji. Zanim zdążyli skończyć z ciałem chłopaka, ona była już na miejscu. To było bolesne przeżycie. Zginął wnuk Rodomiła. Do tej pory pamiętała, jak chciała przestrzec Żegotę, żeby nie przeholował. Nie zrobiła tego. Czuła się poniekąd odpowiedzialna.
– Nie powinno pani tu być.
Zamyślona nawet nie usłyszała, kiedy podszedł do niej Marek Zaręba. Jego twarz ledwie była widoczna spod wysoko postawionego kołnierza kurtki dla osłony przed wiatrem. Zrobiło się zimno, ale dobrze, że nie spadł jeszcze śnieg. Joanna liczyła na to, że zima będzie ich oszczędzać.
– Czy to prawda, że Paweł Kamiński wyrzucił ich z posterunku, kiedy przyszli złożyć doniesienie na Żegotę?
Laura zadzwoniła przed chwilą z nowymi wiadomościami. Sensacyjnymi. Podobno w komendzie huczało od plotek, że śmierć Żegoty Wilka to zgniłe jajo, którego trzeba się pozbyć jak najszybciej. Zanim zlecą się dziennikarze. Zapewne ich wścibstwa komendant obawiał się najbardziej. Zwłaszcza jeżeli to, co powiedziała Joannie Fijałkowska, było prawdą.
– Nie wiem – przyznał Marek Zaręba. Cicho. Zmartwiony.
Podobno Bohdan Piotrowski i Józef Kaczmarek przyszli przed południem na posterunek do Lipowa. Chcieli zgłosić, że Żegota Wilk znów łobuzuje. Paweł Kamiński odprawił ich z kwitkiem. Ponoć powiedział coś w stylu: sami sobie z jednym gówniarzem kurwa nie poradzicie? I zostawił ich samych sobie.
Joanna pokręciła głową. To było oburzające. A myślała, że jej artykuły nauczą rozumu Kamińskiego. Widać nie nauczyły. Teraz udupi go całkowicie. Żegota może i był chuliganem, ale nie zasługiwał na śmierć z rąk sąsiadów.
Pomyślała o niziutkim Józefie Kaczmarku i olbrzymim dobrotliwym Bohdanie Piotrowskim. Oni też nie budzili zaufania na tyle, żeby powierzać sprawę w ich ręce. Od tego była policja. Od tego był szef komisariatu w Lipowie Paweł Kamiński.
Joanna postanowiła sobie, że nie odpuści tej sprawy. To było karygodne niedopełnienie obowiązków. A w konsekwencji tyle niepotrzebnych tragedii.