Читать книгу Rodzanice - Katarzyna Puzyńska - Страница 19
KSIĘGA TRZECIA
Rozdział 11
ОглавлениеPlaża w Rodzanicach.
Wtorek, 30 stycznia 2018. Godzina 12.40.
Aspirant Daniel Podgórski
Powrót na zasypaną śniegiem plażę przyniósł ulgę. Wprawdzie tu też nie byli osłonięci od silnych podmuchów, jednak wiatr zdawał się nie smagać aż tak mocno jak na zamarzniętej tafli jeziora, gdzie leżało ciało Michaliny Kaczmarek.
Daniel uchwycił się jednego z głazów i z pewnym trudem wydostał się na brzeg. Nogi grzęzły mu w głębokim śniegu, a stopy nie znajdowały oparcia na lodzie pod spodem. Przy największym kamieniu stał drewniany krzyż. Pod nim palił się niewielki znicz. Pewnie na pamiątkę śmierci Żegoty Wilka. Chłopak został zakatowany dokładnie w tym miejscu.
– Jak ja kurwa nienawidzę tych pierdolonych Rodzanic – mruknął Kamiński, przepychając się za Podgórskim na plażę.
Daniel poszedł za nim bez słowa. Miał wobec Pawła dług. Olbrzymi dług. Tym większy, że kolega nie powiedział nikomu ani słowa o tym, co się wydarzyło naprawdę. Nigdy o tym nie rozmawiali.
– Michalinę znalazł jej ojciec, kiedy wracał z joggingu – wyjaśnił Marek Zaręba.
Młody policjant sam codziennie biegał i uprawiał inne sporty. Nie miał najmniejszych problemów z wydostaniem się z lodu na brzeg, mimo kopnego śniegu. Daniel westchnął. Będzie musiał wziąć przykład z Młodego i w końcu wziąć się z powrotem za siebie. Kiedy przestał pić, wrócił do dawnego sposobu odżywiania się i stracone wcześniej kilogramy wracały z dużą prędkością. Nic nie mógł na to poradzić, że jego ciało zdawało się po prostu wygłodniałe. No ale był dopiero styczeń. Może do wiosny się uda.
– Są tam – dodał Zaręba.
Kaczmarkowie stali w drugim końcu plaży przytuleni do siebie. Bożena była zdecydowanie wyższa od męża. Z daleka wyglądało to tak, jakby ona była mężczyzną. Nie miałaby najmniejszych trudności, żeby zadać córce pojedynczy cios w brzuch, przebiegło Podgórskiemu przez myśl.
– Idźcie z technikami do domu Kaczmarków trochę się rozejrzeć – poprosił. – Ja i Emilia tu sobie teraz z nimi pogadamy. Niech nie mają czasu, by w razie czego coś ukryć.
Podgórski nie chciał dodawać, że zdecydowanie lepiej by było, gdyby Kamiński i Józef Kaczmarek się nie spotkali. Oskarżenia wobec Pawła były ciągle świeże. Tak samo jak wobec samego Józefa. Sąd uznał jednak, że Kaczmarek nie brał udziału w linczu, a samosądu dokonał Bohdan Piotrowski. Sam. Nie wszyscy w to wierzyli. Natomiast wszyscy oskarżali Pawła o karygodne niedopełnienie obowiązków. Daniel znów poczuł wyrzuty sumienia. Może gdyby znali prawdę, zmieniliby zdanie o Kamińskim.
– Jasne – powiedział Marek Zaręba i pociągnął za sobą Pawła.
Kamiński splunął, kiedy mijał Kaczmarków. Daniel westchnął. Zimne powietrze wypełniło mu płuca jak tysiące drobniutkich igiełek.
– Pomóc ci? – zapytał, odwracając się do Emilii.
Policjantka miała trudności z wejściem na brzeg. Wyglądała, jakby utknęła w zaspie na dobre. Wyciągnął do niej rękę. Strzałkowska rzuciła mu tylko wściekłe spojrzenie i zaczęła sama gramolić się na ląd. Podgórski usiłował się nie uśmiechnąć. Nie wyszło mu.
– Bardzo kurwa zabawne – warknęła.
– Widzę, że słownictwa uczysz się od swojego chłopaka.
– Tak bardzo cię interesuje, z kim sypiam? – zakpiła.
Podgórski podniósł ręce w geście poddania.
– Chciałem tylko pomóc. Chodźmy pogadać z Kaczmarkami.
Ruszyli we dwoje po zaśnieżonej plaży.
– To pan znalazł ciało, tak? – zapytał Daniel, kiedy przedstawili się rodzicom ofiary. Znali się przelotnie, ale uznał, że w tej sytuacji zwyczajowa formułka i okazanie blach były nieodzowne.
Józef Kaczmarek poprawił okrągłe okularki i pociągnął się za kozią bródkę nerwowym gestem. Jakby chciał ją wyrwać jednym ruchem.
– Tak. Wyszedłem rano pobiegać. Mam taką trasę, że biegnę przez las. Potem dobiegam do mostu nad Skarlanką. Biegnę dalej wzdłuż rzeki. Obok młyna, gdzie działy się te okropności – miał zapewne na myśli to, co wydarzyło się podczas śledztwa w sprawie Łaskuna. Dotąd mieszkańcy nie mogli o tym zapomnieć. – Później przez Gaj i wracam ścieżką wzdłuż jeziora. Kiedy tak biegłem, zobaczyłem, że coś leży w śniegu na jeziorze. Ja…
Głos mu się załamał. Szczupłym ciałem wstrząsnęły łkania, ale po twarzy nie popłynęły łzy.
– Nie jest pan w stroju do joggingu – zauważyła Emilia Strzałkowska. Słowa zabrzmiały ostro i trochę nie na miejscu w obliczu rozpaczy ojca, który właśnie stracił dziecko.
Podgórski opanował chęć sięgnięcia po papierosa. Za każdym razem, kiedy musiał się zająć śledztwem dotyczącym śmierci dziecka, myślał o Justynce. Ciekaw był, czy dla Emilii to też nadal bolesne przeżycie. On był pewien, że ból po stracie córeczki nie minie nigdy. Bez względu na to, jak bardzo by się starał go w sobie stłumić. A może wcale nie chciał, żeby ból się przytępił. Czasem miał wrażenie, że to by oznaczało zdradę. Jakby chciał o maleńkiej Justynce zapomnieć.
– Przebrałem się, zanim państwo przyjechali – wyjaśnił Józef Kaczmarek, oddychając głębiej. – Było mi strasznie zimno. Buty mi przemokły na śniegu. Spodnie też. Jest lodowato…
Józef Kaczmarek poprawił czapkę i znów nerwowo przejechał ręką po rzadkiej bródce. Kilka włosów na krzyż upodabniało go do uczniaka, który próbuje przekonać wszystkich, że jest już dorosłym mężczyzną.
Daniel dotknął swojego zarostu automatycznym ruchem. Od jakiegoś czasu zaczął chodzić do profesjonalnego barbera. Przyjmował niedaleko komendy, więc zawsze dało się znaleźć chwilę. Skoro znów był gruby, przynajmniej o to mógł zadbać.
– Doprawdy – powiedziała Emilia.
Zabrzmiało to jak wyrzut. Józef chyba też tak to odebrał, bo znów poruszył się niespokojnie.
– Proszę pani, nie mogłam pozwolić, żeby mąż zachorował – odezwała się Bożena Kaczmarek.
Była wysoka, o męskiej posturze, ale twarz, choć rysy miała ostre, była wyraźnie kobieca. Nawet na swój sposób piękna. Podobieństwo Michaliny do matki było uderzające.
– Nawet w obliczu śmierci naszej córki – dodała Bożena. – A może nawet tym bardziej w takiej sytuacji. Teraz przed nami trudny czas. Musimy być silni. Oboje.
Strzałkowska najwyraźniej nie była przychylnie nastawiona do Józefa, ale Daniel z kolei nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to w Bożenie jest coś dziwnego. Na pewno była zdenerwowana, choć mocno starała się to ukryć. Z drugiej strony czego innego oczekiwać po matce, która właśnie straciła dziecko.
– A pani co robiła w tym czasie? – zapytał.
– Ja?
Bożena wydawała się zaskoczona pytaniem. Podgórski skinął głową.
– No jak mąż poszedł pobiegać, to ja wyszłam porozmawiać z sąsiadkami. – Spojrzała w górę na Rodzanice. – Ale nie schodziłam tu na dół, a stamtąd nie widać… Nie zobaczyłabym…
Nie dokończyła. Po jej policzkach potoczyły się łzy. Józef objął żonę opiekuńczym gestem. Przy jego niskim wzroście i jej potężnej budowie wyglądało to dziwacznie. Tym bardziej że Bożena zdawała się nie zwracać uwagi na męża. Jakby nawet nie zauważyła jego starań.
Daniel poczuł sympatię do niziutkiego Józefa Kaczmarka. A jeżeli nie sympatię, to przynajmniej zrozumienie. Kobiety czasem nie zdają sobie sprawy, że mężczyzna też potrzebuje pocieszenia, kiedy stara się stanąć na wysokości zadania w takiej sytuacji jak ta. Kiedy jego córka leży martwa na śniegu.
– Moja córeczka. Moja Miśka – szepnęła Bożena. – Najpierw myślałam, że ją straciłam, kiedy ten potwór ją porwał… Potem odzyskałam… A teraz…
Daniel zganił się w duchu za wcześniejszą podejrzliwość. Bożena Kaczmarek miała prawo być zdenerwowana. Mało która matka przeżywa najpierw porwanie córki, a potem jej morderstwo. Tego byłoby za wiele dla każdego.
– Gdyby nie to, że Bohdan się powiesił w więzieniu, można by pomyśleć… – Józef Kaczmarek nie dokończył.
Gdyby. Ale porywacz nie żył. Mordercą Michaliny był więc ktoś inny. I Podgórski zamierzał jak najszybciej dowiedzieć się kto.
– Kiedy widzieli państwo córkę po raz ostatni? – zapytał.
– Wczoraj wieczorem – podpowiedziała Bożena. Otarła łzy i otuliła twarz szalikiem.
– Wczoraj? – wtrąciła się Emilia. – I nie zdziwili się państwo, że jej nie ma?
– Miśka miała nocować w sklepie – wyjaśnił Józef Kaczmarek.
Daniel skinął głową. Po śmierci Wiery sklep odziedziczyła Weronika. Bardzo przeżywała odejście przyjaciółki, więc gdyby nie wynikła sprawa anonimowego listu, zapewne długo nic by się tam nie działo.
Kiedy rozpętała się afera z anonimowym listem, Weronika zdecydowała w geście solidarności, że pomoże Agnieszce Mróz. Kiedy dawna służąca Kojarskiego zamieszkała w mieszkaniu na górze, wkrótce dołączyła do niej Grażyna Kamińska z dziećmi, a sklep zmieniał się powoli w społeczność kobiet skrzywdzonych przez los. Weronika wspominała Danielowi, że Michalina zaczęła tam spędzać sporo czasu.
– Ja tak bardzo się bałam, jak ona sama chodziła do Lipowa. Przez ten las… po tym wszystkim. No ale niedługo przed dwudziestą zadzwoniła, że dotarła na miejsce. Dlatego się nie martwiliśmy.
Daniel zauważył, że Strzałkowska zerka na niego. Michalina leżała przecież martwa blisko rodzinnej wsi. Dotarła do Lipowa, żeby potem tu wrócić? Jak się znalazła z powrotem w Rodzanicach?
– Polubiła Agnieszkę i Grażynę – dodał Józef. – Dobrze się z nimi czuła. Taka nić zrozumienia skrzywdzonych kobiet. Zajmowała się dzieciakami Kamińskiej. Jak nam o nich opowiadała, to się zawsze uśmiechała.
– Myśleliśmy, że to dobrze na nią wpływa – szepnęła Bożena. – W piątek też tam spała i nic się nie stało. Bezpiecznie przebyła całą trasę. Skąd mogliśmy wiedzieć?
– Wiem, co państwo zapewne myślą… Że jesteśmy nieodpowiedzialni, że po tym wszystkim puszczaliśmy ją do Lipowa samą – wtrącił się znów Józef Kaczmarek. – Ale psycholog, który zajmował się Miśką po porwaniu, radził nam, żebyśmy dali córce trochę wolności. Musiała powoli zacząć żyć. Krok po kroku. Nie mogła siedzieć w domu. To było dla nas trudne, ale wręcz zachęcaliśmy ją, żeby próbowała pokonać lęki. Staraliśmy się być dla niej oparciem. Potrzebowała trochę wolności.
Daniel nie był pewien, czy nocna wędrówka do sąsiedniej wsi to trochę wolności, czy już bardzo dużo. Co by zrobił, gdyby był na ich miejscu? Gdzie przebiegała granica? Spojrzał w stronę zamarzniętego jeziora, gdzie Koterski pakował właśnie ciało Michaliny do worka na zwłoki. Być może granica przebiegała właśnie tam.
– Jak się nazywa ten psycholog? – zapytała Strzałkowska. – Z nim też będziemy musieli porozmawiać.
– Doktor Andrzej Duchnowski. Przyjmuje w Magnolii – wyjaśniła Bożena Kaczmarek. – To psychiatra i psycholog. Naprawdę świetny specjalista. Miśka zrobiła bardzo duże postępy. Od całkowitego załamania do odzyskania radości. Miała jeszcze całe życie przed sobą, a ktoś…
Matka zamordowanej dziewczyny znów nie dokończyła.
– Doktor Duchnowski, tak? – zapytała Emilia, wyciągając notes, nieco oschłym, oficjalnym tonem. Znów wyszło niezbyt taktownie.
Daniel miał ochotę powiedzieć jej, że niepotrzebnie zapisuje. Znał Duchnowskiego. Doktor pomógł mu przestać pić. Po skandalu na weselu nie było innego wyjścia. Podgórski nawet nie chciał wspominać tego upokorzenia. Duchnowski faktycznie był człowiekiem godnym zaufania.
Weronika radziła, żeby Daniel wyjechał do ośrodka pod Warszawą i w ten sposób oderwał się od codziennych kłopotów. Nie chciał. Wręcz przeciwnie. Po tym, co się stało, w pracy znajdował powód, żeby nie zwariować. Dlatego ostatecznie zdecydował się na sesje w Magnolii. Była przecież blisko Lipowa. Podgórski mógł tam wpadać po służbie albo przed nią. Duchnowski pomógł mu poradzić sobie z kilkoma problemami. Może nie ze wszystkimi, ale przynajmniej ze wstydem i wyparciem, które towarzyszą chyba każdemu alkoholikowi.
Zdawało się, że do czasu wesela sprawa picia została zamieciona pod dywan. Mieszkańcy Lipowa oczywiście plotkowali, ale Daniel bardzo się starał nie dawać im powodów. Ukrywał się z tym, jak mógł. Kiedy teraz myślał o tym, jak jeździł od stacji do stacji, od sklepu do sklepu, żeby nikt nie zorientował się, jak dużo alkoholu kupuje, ogarniał go jeszcze większy wstyd. Kłujący i nieprzyjemny, mimo że minęło sporo czasu. Łudził się, że nikt niczego nie zauważył. Te grzeczne uśmiechy sprzedawczyń, kobiet, które widziały już dostatecznie dużo, żeby takiego jak on rozpoznać z daleka. Tylko uprzejmość, czy obojętność, sprawia, że nie komentują zakupu kolejnych butelek.
Daniel zerknął na Emilię. A potem było wesele. Wtedy utrzymywanie pozorów stało się po prostu niemożliwe. Wszystkie zahamowania jakby puściły. Zalał się w trupa. Zrobił burdę. Porzygał się na galowy mundur, zeszczał się i naopowiadał takich głupot każdemu, kto się nawinął, że szkoda gadać.
Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości, czy Podgórski ma problem alkoholowy, w tamtym momencie zniknęły zupełnie. Nigdy w życiu nie czuł się tak upokorzony jak następnego dnia, kiedy wytrzeźwiał i wyszedł z domu. Ale może czegoś takiego potrzebował. Kubeł zimnej wody na głowę i marsz na terapię.
No nic. Trzeba będzie zadzwonić do doktora i umówić się znowu. Podgórski chętnie by tego uniknął, ale należało porozmawiać z nim o Michalinie. Może psychiatra powie im coś, co pozwoli szybciej odnaleźć sprawcę.
– Miśka wzięła nawet ten swój koc – powiedziała Bożena, przerywając milczenie. Głos już jej nie drżał. Teraz był głuchy i beznamiętny. – Wszystko wydawało się takie jak zawsze. Skąd mogliśmy wiedzieć, że tym razem stanie się coś złego.
Daniel i Emilia znów wymienili spojrzenia. Przed chwilą zastanawiali się, skąd na ciele zamordowanej dziewczyny znalazł się koc. Wyglądało na to, że nie przyniósł go sprawca, ale sama Michalina.
– Ten swój koc? – podchwyciła Strzałkowska.
– Koc z piwnicy – powiedział z wyraźnym obrzydzeniem Józef. – Miśka dostała go od Bohdana. Nie rozstawała się z nim przez te wszystkie lata.
Bożena chciała chyba coś dodać, ale Józef posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, żeby mu nie przerywała.
– Zawsze spała przykryta tym kocem – opowiadał mężczyzna, pociągając się co rusz za kozią bródkę. – Próbowaliśmy jej go zabrać. Myśleliśmy, że przypomina jej o tamtym cierpieniu, ale ona najwyraźniej czuła się z tym kocem bezpieczna. Jakby był tarczą.
Tarcza na niewiele się zdała, skoro Michalina leżała na lodzie martwa, miał ochotę dodać Daniel, ale się powstrzymał. Oschłe komentarze to specjalność Strzałkowskiej. Jej domena.
– A gdzie państwo byli wczoraj wieczorem? – zapytała Emilia.
Nadal twardo trzymała notes w dłoniach. Daniel schował ręce do kieszeni. Palce miał zgrabiałe z zimna. Niebo poszarzało, mimo że był środek dnia. Przez te chmury dziś zmrok zapadnie pewnie wcześniej niż zwykle.
Bożena zerknęła w stronę Józefa, jakby oczekiwała odpowiedzi od niego.
– Wszyscy razem – poinformował po chwili wahania Kaczmarek. – Byliśmy wszyscy razem.
– To znaczy?
– To znaczy wszyscy z Rodzanic – dodała tonem wyjaśnienia Bożena. – My, Żywia Wilk i Anastazja Piotrowska.
– Czego dotyczyło spotkanie? – zapytał Podgórski.
– Rozmawialiśmy o sprzedaży ziemi. Mamy tu pola. Przedtem cała ziemia należała do Rodomiła Wilka, ale jak sprzedawał domy nam i Piotrowskim, to podzielił też pola. Do każdego domu przypisany jest pas ziemi. Oczywiście nigdy jej nie uprawialiśmy. Dzierżawimy je rolnikom z Lipowa, jak pan pewnie wie. Jesteśmy z wykształcenia okulistami, więc nie mamy o rolnictwie najmniejszego pojęcia. Zresztą poznaliśmy się z żoną właśnie na studiach.
Józef zerknął na żonę z uśmiechem. Bożena skinęła lekko głową. Policzki miała zaczerwienione od mrozu.
– Skąd pomysł na sprzedaż? – chciała się dowiedzieć Strzałkowska.
– Po prostu Junior Kojarski zaproponował, że kupi od nas tę ziemię. Chce tam chyba zbudować magazyn. Zdaje się na te noże, co je teraz próbuje sprzedawać. Chyba chce rozwinąć produkcję.
No proszę, przebiegło Danielowi przez myśl. A więc Kojarski pojawia się w sprawie po raz drugi. Co prawda za każdym razem pośrednio, ale jednak. Najpierw nóż jego produkcji znaleziony przy ciele Michaliny, a teraz on sam. Trudno było na razie stwierdzić, jak ten fakt może łączyć się ze śmiercią dziewczyny, ale niczego nie można było wykluczyć.
– Michalina znała Juniora Kojarskiego? – zapytała Emilia.
Znów pomyślała chyba o tym samym, co on. Pomijając wszystkie zaszłości, Daniel naprawdę lubił z nią pracować. Brakowało mu tego przez ostatnie miesiące.
– Nic o tym nie wiem – powiedział Józef Kaczmarek i zerknął na żonę pytająco.
Bożena pokręciła głową bez słowa.
– Skąd to pytanie? – zainteresował się ojciec dziewczyny.
Daniel nie zamierzał mu nic wyjaśniać. Przy odrobinie szczęścia informacja o obecności noża na miejscu zbrodni nie wycieknie, póki nie zechcą, żeby tak się stało. Junior Kojarski był bogaty. Nie ma co się oszukiwać. Stać go było na prawników. Zanim się obejrzą, będzie nimi tak obwarowany, że do niego nie dotrą. Trzeba z nim chociaż porozmawiać, zanim tak się stanie. Postawić go przed faktami i zobaczyć reakcję.
– Chcieliśmy stąd wyjechać – powiedziała ledwo dosłyszalnie matka Michaliny. Po jej policzku znów spłynęła łza. – Mieliśmy stąd wyjechać. Z tych przeklętych Rodzanic. Nie zdążyliśmy. A teraz nasza córka nie żyje. Miśki już nie ma…
Doktor Koterski i jego ludzie właśnie podnosili ciało z lodu. Przez chwilę nikt nic nie mówił. Kaczmarkowie przyglądali się czarnemu workowi szeroko otwartymi oczami.
– Jak długo trwało wczorajsze spotkanie? – zapytał Daniel, kiedy zostali na plaży sami.
Koterski wspomniał, że z powodu niskiej temperatury być może będą trudności z określeniem czasu zgonu. Wszystkie informacje w takim razie były na wagę złota. Bożena twierdziła, że córka zadzwoniła do niej około dwudziestej. Trzeba będzie oczywiście sprawdzić billingi telefonów dziewczyny, ale jeżeli to się potwierdzi, znaczy, że wczesnym wieczorem Michalina jeszcze żyła. Teraz trzeba było określić górną granicę. Jak porozmawiają z Grażyną Kamińską i Agnieszką Mróz, dowiedzą się, o której dziewczyna wyszła ze sklepu. I czy wspomniała cokolwiek o swoich planach na wieczór.
– Zaczęło się po dziewiętnastej. I trwało może dwie godziny. Czyli mogło się skończyć jakoś po dwudziestej pierwszej. Mniej więcej.
– Moim zdaniem raczej trwało do dziesiątej – wtrąciła się Bożena. – A nawet jedenastej. Nie patrzyliśmy na zegarki. Nie byliśmy w nastroju.
Zabrzmiało to trochę dziwnie, ale Podgórski uznał, że nie będzie na razie drążył dlaczego. I tak będą musieli porozmawiać z Anastazją Piotrowską i Żywią Wilk. Może one powiedzą coś więcej na ten temat. Zresztą bez względu na to, o której się rozstali, morderstwa mogli dokonać potem. Jeżeli Michalina była w sklepie o dwudziestej, i tak potrzebowałaby czasu, żeby wrócić do Rodzanic.
Poza tym było mu już naprawdę zimno i chciało mu się palić. Czas było wreszcie zakończyć tę rozmowę.
– Czyli Michalina wyszła w trakcie? – zapytał.
– Miśka nie uczestniczyła w spotkaniu – wyjaśniła Bożena. – Nie interesowały jej takie rzeczy. Była dzieckiem… To znaczy w tym roku miała skończyć dziewiętnaście lat… ale przecież połowę z tego spędziła zamknięta w piwnicy Bohdana.
Józef znów objął żonę. Tym razem przylgnęła do niego, jakby nagle zapragnęła ciepła. Twarz Kaczmarka wyraźnie się rozpromieniła. Nie wydawał się już śmiesznym chudzielcem w okrągłych okularkach. Teraz dało się w nim zauważyć ponurą determinację. Podgórski przyjrzał mu się z zainteresowaniem. Dotąd zupełnie tego w ojcu Michaliny nie zauważył.
– Jak przebiegła ta rozmowa? – zapytała Strzałkowska.
Wyglądało na to, że ona też ma dosyć zimna. Schowała notes. Skrzyżowała ręce i przyciskała je z całych sił do piersi. Przestępowała z nogi na nogę. Śnieg skrzypiał pod jej butami.
– Generalnie chodzi o to, że Anastazja Piotrowska jest przeciwna sprzedaży – wyjaśnił Józef. – Chcieliśmy ją przekonać do zmiany decyzji.
– Najgorsze jest to, że do niej należy środkowy kawałek pola, więc trzyma nas w szachu – dodała Bożena. – Jeżeli ona nie zechce sprzedać, to ani my, ani Żywia Wilk też nie możemy sprzedać. Bo po co Kojarskiemu dwa paski ziemi, które do siebie nie przylegają?
– A potem? – zapytała policjantka.
– Co potem?
– Co potem państwo robili?
– Jak Żywia i Anastazja sobie poszły, po prostu położyliśmy się spać – powiedziała Bożena, wzruszając potężnymi ramionami. – Co mieliśmy robić?
– Chyba nie sugeruje pani, że jesteśmy podejrzani? – zapytał Józef Kaczmarek ostro. – Bo zaczynam mieć wrażenie, że do tego ta rozmowa zmierza.
– To rutynowe pytania – zapewnił Daniel. Ojciec zamordowanej dziewczyny zaczynał pokazywać zupełnie inną twarz. – Czy przychodzi państwu do głowy ktoś, kto mógł źle życzyć Michalinie?
– Bohdan oczywiście, to wiadomo. Ale on nie żyje. I Anastazja. Nie wierzę, że nie wiedziała, że Miśka jest u nich przetrzymywana – syknęła Bożena. – Musiała wiedzieć! Przez tyle lat! W jednym domu. Nie obchodzi mnie, że nie znaleziono na nią żadnych dowodów. Musiała wiedzieć!
Anastazja była wróżką. To znaczy pisała horoskopy do magazynu „Selene”. Daniel nie wiedział, co o niej myśleć. Zawsze wydawała mu się dziwna. Co prawda faktycznie w piwnicy Bohdana Piotrowskiego nie znaleziono ani jednego śladu jego żony. Ani paluchów3, ani śladów biologicznych. Ściany w więzieniu Michaliny były wygłuszone, a drzwi kryły się za regałem z narzędziami. Bohdan znosił jedzenie na dół pod pretekstem, że bierze je dla siebie do warsztatu. Miał tam łazienkę, więc bez problemu mógł opróżniać wiadro, które stanowiło toaletę uwięzionej dziewczynki. Wszystko doskonale zamaskowane.
W podobnych sytuacjach za granicą żony też nie wiedziały o makabrycznych zachowaniach swoich mężów. Ale rzeczywiście trudno było uwierzyć, że przez osiem lat Anastazja zupełnie nic nie zauważyła. Choć oczywiście było to teoretycznie możliwe i tak właśnie uznał sąd. Piotrowskiej nie postawiono żadnych zarzutów. Tym bardziej że poniekąd przyczyniła się do uwolnienia Michaliny, przekazując śledczym bezzwłocznie wyznanie męża.
– No i oczywiście jeszcze jest Żywia – dodał ostro Józef Kaczmarek. – Ona też mogła chcieć skrzywdzić naszą córkę.
– Kochanie…
– No tak, Bożenka. Dobrze wiesz, że Żywia jest niepoczytalna. Jak jej synek. – Józef Kaczmarek pokazał głową krzyż przy głazach upamiętniający śmierć Żegoty Wilka. – Cały czas mnie oskarża, że brałem w tym udział. A ja nie zamordowałem jej syna! Cholera jasna. To Bohdan. Pedofil, porywacz i do tego morderca. Aż strach, że tyle lat mieszkaliśmy obok niego. Zresztą nie doszłoby do mordu, gdyby nie ten policjant, co tu był przed chwilą. Cholerny Kamiński. Odprawił nas z kwitkiem. Nawet nie wpuścił do swojego gabinetu! To wszystko jego wina.
Daniel poczuł, że robi mu się gorąco.
– Jaki to ma związek ze śmiercią pańskiej córki? – zapytała Emilia. Jej głos zrobił się niemal tak samo lodowaty jak wiatr, który niestrudzenie rozdmuchiwał śnieg wokół nich.
Od pewnego czasu mówiło się w Lipowie, że Strzałkowska i Kamiński ze sobą sypiają. Emilia z mężczyzną, który miał bardzo specyficzny stosunek do kobiet? Zwłaszcza tych w mundurach. To było najdziwniejsze połączenie, jakie można sobie wyobrazić, więc Daniel nie był pewien, czy ktoś po prostu tego nie wymyślił, a potem wieść poniosła się dalej, bo była zdecydowanie chwytliwa i dobrze się o tym rozmawiało przy płocie. Przynajmniej niektórym.
– Jaki? – żachnął się Józef. – Oczywisty. Jeżeli Żywia uważa, że ja zabiłem jej syna, mogła chcieć zabić moją córkę. Taka zemsta. Oko za oko.
– Straszyła pana otwarcie?
– Poza tym wiecie, co ona tam chowa u siebie w gospodarstwie? – zapytał zamiast odpowiedzi Kaczmarek.
3
Odciski palców.